Duncan wszedł z powrotem do banku. Przez chwilę zadumał się, czy będzie w stanie przyjść tu jeszcze kiedyś. Lecz szybko odegnał tę myśl i wrócił do swojego gabinetu.
Nie patrzył na pieniądze. Miał nadzieję, że jest ich wystarczająca ilość. Pamiętał jak pytał: Ile? I odpowiedź Olivii: A ile warte jest życie? Zamknął oczy. Moje? Nic.
Przygnębienie i strach wydawały się wciągać go w głąb nieokreślonej ciemności. Wszystko potoczyło się w złym kierunku, pomyślał. Opanował się jednak. No i co? Co z tego? Na pierwszym miejscu jest Tommy.
Zdjął dres i z powrotem włożył garnitur. Na jednej nodze zostawił tenisówkę, na drugą włożył własny but.
Wsadził użyte ubranie do plastikowej torby, oderwał kawałek taśmy i przewodu elektrycznego i wrócił do płytki z szyfrem. Odkręcił płytkę i wyciągnął okablowanie. Następnie połączył na oślep kilka przewodów i zamontował całość z powrotem. W celu większej dezinformacji, pomyślał.
Wrócił do biura, nałożył płaszcz i kapelusz. Stopę w tenisówce obwiązał plastikowym workiem. Wziął pieniądze, ubranie, cały swój sprzęt, zamknął drzwi gabinetu i wyszedł. Na sekundę zatrzymał się badając wzrokiem jasno oświetlony westybul i ciemność rozciągającą się w głębi. Teraz jest najniebezpieczniejszy moment. Jeśli ktoś akurat teraz zechce wejść – wszystko będzie skończone. Wahał się przez moment, lecz zaraz ruszył przed siebie myśląc: Teraz już nie ma sensu się zatrzymywać. Wyszedł z hali bankowej używając własnych kluczy, minął bankomaty i poszedł dalej. Kiedy znalazł się w obrębie świateł poczuł, że robi mu się niedobrze, lecz gdy tylko otoczyła go wilgotna ciemność, odczuł wyraźną ulgę. Skrzynka z zewnętrznym alarmem umieszczona była tuż obok frontowych drzwi. Wyjął zmiętą kartkę z cyframi szyfru i rzucił ją w krzaki. Potem mocno nacisnął stopę w tenisówce, owiniętą w plastik, zostawiając niewyraźny odcisk na ziemi.
Cofnął się, szybko zerwał torbę z nogi, zdjął tenisówkę i wrzucił je do kolejnego worka. Wciągnął własny pantofel i odszedł szybko sprzed drzwi frontowych.
I nagle Duncan uprzytomnił sobie, że jest już na zewnątrz, że otacza go zimna noc.
Spojrzał w górę, w światło latarni, wydawało mu się, że jasność faluje wokół niego jak mgła.
Ruszył ulicą w górę, w kierunku parkingu, na którym ukrył swój samochód. Plastikowa torba w jednej ręce i teczka w drugiej wydawały się jarzyć, emanować blaskiem jak neon, obwieszczając wszystkim, co zrobił. Przejechał samochód, wywołując w nim przemożną chęć krzyku. Reflektory szybko przemknęły po nim i poczuł się tak jakby był miotany falami w burzliwym oceanie. Zawahał się, ale poszedł dalej. Ulice Greenfield były jakieś obce, nieznajome. Widział sklepy i wystawy, które znał od lat, i nie rozpoznawał ich, jakby wynurzyły się z jakiejś innej, nieznanej przestrzeni. Przyspieszył, wydłużył krok, aż wreszcie zaczął biec, zaledwie parę metrów, po których zwolnił, ciężko dysząc. Zatrzymał się, wciągnął zimne powietrze w płuca i podążył dalej, tym razem już w wolniejszym tempie. Jak w rytmie marsza pogrzebowego, skonstatował, w powolnym, śmiertelnym rytmie, odmierzanym przez groźne widmo.
Teraz już wszystko zakończone, uznał. Zdradziłem wszystkich.
Z wyjątkiem syna.
Duncan przemykał w ciemnościach, czując ciężar swego czynu.
Część dziewiąta. SOBOTA
Sędzia Pearson siedział na pryczy, chłopiec opierał głowę na jego kolanach. Gładził czoło wnuka wolno, rytmicznie. Tommy spał, od czasu do czasu cicho jęczał, jakby dręczyły go koszmarne sny. Oddychał jednakże równo i głęboko, w odróżnieniu od stanu wcześniejszego, kiedy Olivia znowu wzięła ich pod klucz i oddech dziecka był płytki i świszczący, co bardzo niepokoiło dziadka.
Sędzia zerknął na zegarek. Był późny ranek, upłynęły godziny odkąd na chwilę przymknęły mu się powieki. Nie chciał, by Tommy się obudził, był przekonany, że podczas snu wnuk lepiej zregeneruje swoje siły. Nabieraj sił, myślał. Odpoczywaj i wracaj do formy. Leciutko musnął ramię dziecka, siniec zaczął przybierać już fioletowo-granatową barwę. Delikatnie dotknął zadrapania na czole chłopca, żałując, że to nie on cierpi.
Z drugiej strony, pomyślał, mamy szczęście. Nic mu nie złamali, nie doznał wstrząsu mózgu ani wewnętrznych obrażeń. Kula z pistoletu nie zraniła go. Nie był pewien, czy stało się tak dlatego, że Olivia była słabym strzelcem, czy dlatego, że celowała gdzie indziej.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął do wnuka. – Wyzdrowiejesz, nie martw się.
Powieki Tommy'ego zadrgały, chłopiec obudził się.
W jego oczach malowało się przerażenie, więc dziadek przygarnął go mocno do siebie. Chłopiec uspokoił się, usiadł, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem, co natchnęło starszego pana otuchą. Sędzia Pearson uśmiechnął się do niego czując, że jemu również udziela się witalność chłopca. Ostatniej nocy myślałem, że go zabili. Dzieci są jednak silniejsze, niż sądzą dorośli. Więcej wiedzą i widzą, niż przypuszczamy. Postanowił o tym nie zapominać.
– Jak długo mnie nie było? – zapytał Tommy.
– Prawie szesnaście godzin. To była długa noc.
Tommy spróbował się przeciągnąć, ale w tej samej chwili znieruchomiał.
– Och, dziadku, boli!
– Wiem, Tommy. Ale to przejdzie, wierz mi. Pobili cię, mnie zresztą też… – Dotknął palcami guza na czole. – To nic poważnego. Musisz tylko ostrożnie się poruszać. Powiedz mi jednak, jeśli będzie cię coś tak naprawdę bolało.
Tommy roztarł ręce i stopy. Podniósł się powoli i wstrząsnął rękami i nogami, jak małe zwierzątko po długiej drzemce. Rozejrzał się po poddaszu.
– Nic mi nie jest – powiedział i dodał po chwili: – A wiec jesteśmy tu znowu.
– To prawda – odparł dziadek z coraz większą nadzieją w głosie. – Jesteśmy tu znowu. A teraz muszę coś wiedzieć, czy boli cię coś w brzuchu? A w głowie?
Tommy zastanowił się, jakby miał stawiać diagnozę:
– Nie, nic mi nie jest.
– Tak sądziłem – stwierdził dziadek. Uśmiechnął się. – Chłopcze, jak dobrze cię mieć tu ze sobą.
– Już myślałem, że mnie zabiją.
Dziadek chciał powiedzieć, że on też się tego obawiał, ale uznał, że lepiej się do tego nie przyznawać.
– Nie, wiedziałem, że nie. Byli rzeczywiście wściekli i chcieli ci dać nauczkę, ale za bardzo cię potrzebują. Nic ci nie zrobią, nie martw się.
– Kiedy pistolet wystrzelił…
– Taak, to było straszne, prawda?
– A już prawie mi się udało. Przez minutę widziałem nawet zarys lasu i drzewa. Gdyby udało mi się wyskoczyć przez okno, nigdy by mnie nie złapali.
– Myślę, że zdawali sobie z tego sprawę.
– Widać było, że na dworze jest naprawdę zimno i ponuro. Wcale nie miałbym ochoty wyjść na zewnątrz, żeby się pobawić, bez względu na to co mówiliby rodzice. A ja tak strasznie chciałem wydostać się tam. Chyba wtedy w ogóle nie myślałem.
– Nie masz racji, postępowałeś słusznie.
– Wiem, dziadku, to wszystko było tak, jakby przytrafiło się komuś innemu. Tak jakbym to nie ja rzucił się do ucieczki, lecz ktoś inny – szybszy, silniejszy i sprytniejszy.
– Nie mogę sobie wyobrazić, żeby był ktoś taki. Ktoś odważniejszy od ciebie.
– Naprawdę? – Tommy skrzywił się – coś go zabolało, ale uśmiechnął się.
– Nie, nie ma nikogo takiego.
– W każdym razie, dziadku, przepraszam.
– Za co?
– Za to, że chciałem cię zostawić. Sędzia Pearson zmusił się do śmiechu.
– Postąpiłeś wspaniale. Działałeś przez zaskoczenie. To był najwspanialszy nieoczekiwany atak, jaki kiedykolwiek widziałem. Jesteś naprawdę kimś.
Pokazałeś im z jakiej jesteś gliny. Jesteś, Tommy, o niebo silniejszy niż oni, i nie zapominaj o tym. Byłem z ciebie dumny. Twoi rodzice i siostry też będą z ciebie bardzo dumni, kiedy im opowiem, co zrobiłeś.