Выбрать главу

Na wszelki wypadek wyszukuję na regale w salonie książkę przydatną w tak nagłych wypadkach jak ten. Nosi tytuł Jak zerwać ze swoją skłonnością do jakiejś osoby, a napisał ją Howard M. Alpern. Czytam w spisie treści: „Niektórzy ludzie umierają z powodu toksycznego związku. Czy chcesz być jednym z nich?”

Co ja wyprawiam? Widziałam go przecież tylko dwa razy. Być może chciał się tylko z kimś przespać i pojawiłam się ja. Dlaczego tak się gryzę przez tego człowieka?

Ciężko mi to wyznać, ale mam ochotę po prostu znów pójść z nim do łóżka. Przeczytam tę książkę i będę powtarzać aforyzmy z ostatnich stron. Nie zakochuję się, nie jestem wcale zakochana, ani trochę.

O pierwszej nad ranem budzę się na sofie, z książkę na nosie. Zasnęłam w złej pozycji i boli mnie całe ciało. Wciskając stopy w kapcie, idę do łazienki; muszę umyć zęby. Strony książki mam dokładnie odciśnięte na prawym policzku. Kładę się do łóżka w bardzo złym nastroju, z zamiarem definitywnego wymazania jutro telefonu Cristiána z mojego notesu. Byłam dla niego tylko tym… spadającą gwiazdą.

10 kwietnia 1997

– Musisz już wyjeżdżać! Ale już! – krzyczy do mnie Andres, z okularami w ręku.

Mój szef, za każdym razem kiedy przybiera swoją nędzną, poważną postawę, zamyka oczy, tak jakby nie chciał mieć kontaktu wzrokowego z osobą, która przed nim stoi. Wrzeszczy, ale nie chce brać na siebie odpowiedzialności za wyraz oszołomienia na twarzy stojącego przed nim człowieka.

Dzisiaj siedzi na biurku w swoim gabinecie i bazgrze na rogach leżących przed nim papierów – spirale, trójwymiarowe sześciany i margerytki. W końcu kartki zostają w całości pokryte czernią, dlatego że jego długopis wielokrotnie przechodzi przez skrzyżowane linie. To byłoby bardzo interesujące dla psychologa! Tak sądzę.

– Ale nie odpowiedzieli mi nawet w sprawie tego spotkania, o które prosiłam – odpowiadam mu walecznym tonem.

– Wszystko mi jedno! Nieważne, czy masz już spakowaną walizkę ani czy masz skompletowany planning. A jeszcze mniej obchodzi mnie to, że masz okres. Przekładaliśmy tę podróż już wiele razy. Przyjmując posadę u nas, wiedziałaś, że będziesz musiała być przygotowana na improwizację. Po jaką cholerę zatrudniłem kobietę? Dlaczego? – pyta Martę, która właśnie weszła do gabinetu, żeby dać mi do podpisu kilka dokumentów.

Marta drży, nawet nie odważy się podejść do stołu. Andres jest strasznie wściekły, nie ma co do tego wątpliwości. Ma purpurową twarz ł przypomina smoka, który za chwilę zacznie ziać ogniem na nas dwie. Ja, oczywiście, chcę jak najszybciej zniknąć mu z oczu i robię maleńkie kroczki do tyłu, w stronę drzwi. Ale Andres ma ochotę zrobić mi awanturę mojego życia.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem. Jak dojedziesz na miejsce, prześladuj Prinsę. Są powolni i jeśli nie będziesz do nich codziennie dzwoniła, zapomną o tobie. Nie przejmuj się, że będziesz upierdliwa, zrozumiałaś mnie, córeczko?

– Tak, Andres – szepcę, patrząc na jego długopis Bic, dzierżony w drżącej dłoni i zbliżający się do kartki papieru.

Długopis porusza się tak gwałtownie, że dziurawi kartkę.

– A teraz, biegiem! Spakuj walizkę i jedź na lotnisko. Wylatujesz o piątej po południu. Marta ma bilety. Jak dojedziesz, to wyślij mi faks. Powodzenia, córeczko!

Wychodzę z biura i z trudem łapię taksówkę, która zostawia mnie pod domem.

Przed drzwiami budynku stoją ludzie i wielokrotnie muszę przepraszać, żeby zrobić choć krok w tym dwunastoosobowym tłumie, który pilnuje schodów.

– Co tu się dzieje? – pytam tlenioną blondynkę z kolczykiem w nosie i ustami umalowanymi na kolor fuksji.

– Czekamy na Felipe z lokalu A. Ale jeszcze nie przyjechał, musimy więc czekać na niego na ulicy.

Felipe jest jednym z moich sąsiadów. Nie mogę z całą pewnością powiedzieć, czym się zajmuje, ale właśnie w tym lokalu ma swoją firmę. Wielokrotnie go widziałam, ale tylko się pozdrawialiśmy. Wbiegam po schodach, pokonując po dwa stopnie na raz, gwałtownie otwieram drzwi swojego mieszkania i rzucam się do pakowania walizki. Jak ja tego nienawidzę! Jednocześnie wybieram numer telefonu do Taxi Mercedes, żeby przyjechali po mnie do domu, który właśnie przekształca się w źle zorganizowany sklep z markowymi ciuchami. Nie znoszę przygotowywań do podróży w ostatniej chwili. A żeby było zabawniej, chcąc zamknąć walizkę, muszę na niej usiąść. A szyfr? Jaki jest szyfr? Jaka jest kombinacja zamka? Nie pamiętam! Taksówkarz dzwoni do mnie przez domofon, kompletna porażka, wyciągam wszystkie rzeczy z walizki. Nie mam innego wyjścia, mogę tylko wziąć inną, dlatego że nie pamiętam tej przeklętej kombinacji cyfr. Jestem na siebie wściekła. W takich chwilach jestem chodzącym nieszczęściem i zawsze mi się to zdarza, kiedy się bardzo spieszę.

Zdenerwowana, staję przed lustrem w łazience i obserwując swoją twarz małego Buddy, staram się wykonać kilka ćwiczeń oddechowych, które, jak powiadają, mają zbawienny wpływ na zrelaksowanie się. Zazwyczaj to działa. Szukając prezerwatyw, znajduję faks od mojej przyjaciółki Soni, dotychczas nie miałam czasu go przeczytać. Zrobię to w samolocie. Zjeżdżam windą – wbieganie po schodach jest korzystne dla mięśni, ale schodzenie po nich nie ma żadnego sensu. Znowu zderzam się z grupą, którą widziałam wcześniej pod drzwiami. W czasie, gdy taksówkarz pakuje moje rzeczy do bagażnika, nie mogę się powstrzymać od zapytania tej samej blondynki:

– Macie spotkanie w sprawie pracy? Ze wszystkimi umówił się na tę samą godzinę? – Chcę wiedzieć więcej o Felipe.

– Nie, mamy tylko powtórkę, ale on ma klucze – tłumaczy mi.

Wypytuję ją nadal, wsiadając do taksówki:

– Czym się zajmujecie?

Twarz blondynki promienieje z radości. Jakiś bardzo wysoki chłopak z grupy zbliża się do nas, żeby przyłączyć się do rozmowy. Zamykam drzwi taksówki i otwieram okno.

– Jesteśmy zawodowymi aktorami – wyjaśnia blondynka, unosząc z dumą swój mały podbródek.

I dodaje, jakby dla zaspokojenia mojej ciekawości, której nie mogę już ukryć, albo żeby jeszcze bardziej mnie zainteresować:

– Felipe sprzedaje kawałki życia.

Taksówkarz rzuca mi niespokojne spojrzenie we wstecznym lusterku. Orientuję się, że zaparkował w niedozwolonym miejscu, i po chwili ruszamy z piskiem opon.

Tuż przed wylotem i dokładnie w chwili, gdy chciałam wyłączyć komórkę, otrzymuję wiadomość. To Cristián. „Masz ochotę zjeść ze mną kolację dziś wieczorem?”. Na miłość Boską! Wyjeżdżam z Hiszpanii z dwoma pytaniami: co miały znaczyć te słowa o kawałkach życia Felipe? I co mam teraz zrobić z Cristiánem? Przy mojej niecierpliwości i ciekawości nie wiem, czy na odpowiedzi na takie pytania będę umiała poczekać do powrotu.

Już od paru godzin lecimy, a ja grzebię w plastikowej torbie, przeglądając zakupy zrobione w duty – free. Muszę znosić chrapanie łysawego, gruboskórnego zwierzęcia siedzącego obok mnie. Z obrzydzeniem na twarzy odwracam się, żeby mu się przyjrzeć, i widzę, że jego głowa opada na moje ramię. Niech nawet nie przyjdzie mu do głowy opierać się o mnie!

Próbuję się czymś zająć, jak zawsze podczas lotu samolotem. Coraz bardziej boję się latać. Przypominam sobie o faksie od Soni i zaczynam go czytać.

Kochana Val,

to straszne i pospolite, ale przynajmniej wprawi Cię w dobry nastrój, dziś… Sonia.