– Nie chce stracić ani jednej minuty z tego lata, z Arteku, ze swojego dzieciństwa. – Teraz głos Piotra był zamyślony. – Pierwszy i ostatni raz w Arteku… A co jeszcze dobrego spotkało go w życiu?
– Jak to – pierwszy i ostatni raz? Chłopiec powiedział…
– Jest z domu dziecka – wyjaśnił Piotr. – Poza tym, jest już duży. Nie sądzę, by udało mu się znowu do nas przyjechać. Teraz oczywiście dzieci mogą przyjeżdżać na obóz, ile razy zechcą, jeśli tylko rodzice mają pieniądze, ale takie turnusy dobroczynne…
Aż przystanęłam.
– Jak to z domu dziecka? On z takim przekonaniem…
– Oni wszyscy mówią z przekonaniem – wyjaśnił spokojnie Piotr. – Pewnie opowiadał niestworzone rzeczy? Rodzice biznesmeni, do Arteku przyjeżdża trzy razy do roku, jesienią wybiera się na Hawaje… Sami chcą w to wierzyć i dlatego tak fantazjują. Maluchy stale, starsi rzadziej. Musiała mu się pani spodobać.
– Nie sądzę.
– W tym wieku chłopcy jeszcze nie umieją okazywać sympatii – oznajmił bardzo poważnie Piotr. – Miłość łatwo pomylić z nienawiścią, zwłaszcza w dzieciństwie… Wie pani co, Alicjo… Drobna uwaga…
– Tak?
– Jest pani atrakcyjną dziewczyną, a to mimo wszystko obóz, w którym jest spora grupa starszych chłopców. Nie proszę, by nie używała pani kosmetyków, nie malowała się i tak dalej… Ale proszę nie zakładać tej minispódniczki. Jest zbyt krótka.
– To nie spódniczka jest krótka – odpowiedziałam niewinnie. – To ja mam takie długie nogi.
Piotr zerknął na mnie. Pokręcił głową z wyrzutem.
– Przepraszam, to był żart – powiedziałam szybko. – Oczywiście, nie będę jej nosić. Mam jeszcze dżinsy, szorty, a nawet długą spódnicę. I zabudowany kostium kąpielowy.
Dalej szliśmy w milczeniu.
Nie wiem, o czym myślał Piotr. Może zastanawiał się nad tym, czy w ogóle nadaję się na pedagoga. Może było mu żal swojego podopiecznego. Może zastanawiał się nad niedoskonałością świata.
A ja uśmiechałam się, przypominając sobie, jak zręcznie nabrał mnie chłopiec.
Oto nasz przyszły współpracownik!
Przyszły Ciemny.
Jeśli nawet nie jest Innym i jest mu sądzone przeżyć nudne życie człowieka, tacy jak on są naszą podporą.
Nie chodziło nawet o tamten żart, Jaśni też lubią robić kawały. Ale to, co rodzi w chłopcu podobne żarty – zaciągnąć i zostawić w parku nie znającą okolicy dziewczynę, wypiąć dumnie pierś i udawać dziecko z bogatej rodziny… To jest nasze.
Samotność, zagubienie, pogarda albo litość do otoczenia to nieprzyjemne uczucia. Ale właśnie one rodzą prawdziwych Ciemnych. Ludzi albo Innych, napiętnowanych własną godnością, dumą i pociągiem do wolności.
Kto wyrośnie z dziecka zamożnych rodziców, które naprawdę spędza każde lato nad morzem, uczy się w dobrym gimnazjum, ma poważne plany na przyszłość? Wbrew powszechnemu przekonaniu nie stanie się nam bliski, co nie znaczy, że zgłosi się do Jasnych. Będzie się kręcił przez całe życie jak kawałek gówna w przerębli – drobne przykrości, drobne radości, ukochana żona, ukochana kochanka, podłożyć świnię naczelnikowi, pociągnąć w górę kumpla. Szarość. Bylejakość. Nie wróg i nie sprzymierzeniec. Powiedzmy szczerze: prawdziwy Jasny budzi szacunek. Mimo że jest przeciwko nam, mimo że jego cele są nieosiągalne, a metody głupie – jest godnym przeciwnikiem. Jak Siemion czy Antoni z Nocnego Patrolu…
A tak zwani porządni ludzie są równie daleko od nas jak od Jasnych.
A takie samotne wilczki jak Makar to właśnie nasza podpora.
On będzie rosnąć w przekonaniu, że musi walczyć. Że jest sam przeciw wszystkim, że nie może liczyć na współczucie i po – moc, że nie warto rozmieniać się na litość i miłosierdzie. Nie będzie myślał o uszczęśliwianiu ludzkości, ale nie będzie też robił drobnych świństw, wyćwiczy w sobie wolę i charakter. Nie zginie. Jeśli są w nim zadatki na Innego, niezmiernie rzadka i nieprzewidywalna sztuka wchodzenia w Zmrok, która odróżnia nas od ludzi – chłopak przyjdzie do nas. A jeśli nawet pozostanie człowiekiem, będzie mimo woli pomagał Dziennemu Patrolowi.
Podobnie jak wielu innych ludzi.
– Tutaj, Alicjo…
Podeszliśmy do niewielkiego budynku. Weranda, otwarte okna, w jednym z nich słabe światełko…
– To letni domek – oznajmił Piotr. – W Lazurowym są cztery wille i osiem letnich domków. Moim zdaniem, latem znacznie weselej mieszka się właśnie tutaj.
Jakby przepraszał, że ja i moi podopieczni będziemy musieli mieszkać w letnim domku. Nie wytrzymałam: – A zimą?
– Zimą nikt tu nie mieszka – powiedział surowo Piotr. – Mamy wprawdzie łagodne zimy, ale warunki tutaj są mimo wszystko nieodpowiednie dla dzieci.
Przejście na język oficjalny przychodziło mu bez trudu – jakby robił wykład zaniepokojonej mamie – optymalna temperatura powietrza, komfortowe warunki, zbilansowane pożywienie…
Weszliśmy na taras. Poczułam lekkie podniecenie.
Chyba… chyba już czuję… to…
Nastia była drobną dziewczyną o smagłej twarzy. Trochę przypominała Tatarkę. Nawet ładna, ale teraz zbyt spięta i zdenerwowana.
– Cześć, Alu – skinęła mi głową jak starej znajomej. W jakimś stopniu tak właśnie było – najwyraźniej wsadzili jej fałszywą pamięć. – Widzisz, jak wyszło…
Przerwałam oglądanie pokoju – i tak nie było w nim nic wartego uwagi. Zwykły pokój zastępowej: łóżko, szafa, stół, krzesło. Malutka, stara lodówka i tani, czarno – biały telewizor wydawały się przedmiotami luksusu.
Na szczęście nie jestem zbyt wymagająca…
– Nastiu, wszystko będzie dobrze – obiecałam fałszywie.
Dziewczyna skinęła głową, pewnie przez całą ostatnią dobę wysłuchiwała takich słów pocieszenia.
– Dobrze, że tak szybko przyleciałaś. – Podniosła z podłogi spakowaną torbę, chyba tylko po to, by natychmiast wziął ją Piotr. – Pracowałaś wcześniej w Arteku?
– Nie.
Nastia zmarszczyła brwi. Pewnie nasz agent coś pokręcił, ale teraz dziewczyna nie miała do tego głowy.
– Jeszcze zdążę na poranny samolot – powiedziała. – Pietia, o której jedzie samochód do Symferopola?
– Za godzinę – skinął głową Piotr.
Była zastępowa znowu zwróciła się do mnie:
– Z dziewczynkami już się pożegnałam – oznajmiła. – Żadna nie będzie się dziwić. Przekaż im, że je wszystkie bardzo kocham i na pewno… postaram się wrócić.
Na chwilę w jej oczach błysnęły łzy – widocznie zrozumiała jedną z możliwych przyczyn szybkiego powrotu.
– Nastiu… – objęłam ją. – Wszystko będzie w porządku, twoja mama wyzdrowieje…
Drobna twarz Nastii wykrzywiła się w bolesnym grymasie.
– Przecież nigdy nie chorowała! – wybuchnęła. – Nigdy! Piotr taktownie chrząknął, Nastia opuściła wzrok, zamilkła.
Oczywiście istniały różne metody wysłania mnie do Arteku, ale Zawulon preferował najprostsze rozwiązania. Mama Nastii dostaje rozległego zawału serca, dziewczyna wraca do Moskwy, na jej miejsce wysyłają inną studentkę. Bardzo proste.
Prawdopodobnie mama Nastii i tak dostałaby zawału, może za rok, a może za pięć lat. Zawulon bardzo dba o równowagę sil. Wywołać zawał u absolutnie zdrowej kobiety to ingerencja czwartego poziomu, automatycznie dająca Jasnym prawo do magicznej odpowiedzi o równej mocy.
Prawie na pewno mama Nastii przeżyje. Zawulon nie jest skłonny do bezmyślnego okrucieństwa. Po co zabijać niewinną kobietę, skoro efekt został osiągnięty dzięki ciężkiej chorobie?
Mogłabym uspokoić swoją poprzedniczkę, ale wtedy musiałabym jej zbyt wiele opowiedzieć…
– Tu masz zeszyt, zrobiłam notatki… – Nastia podała mi cienki szkolny zeszycik z wesolutką okładką, przedstawiającą popularnego gwiazdora. – Takie tam drobiazgi, ale może ci się przyda. Do niektórych dziewcząt trzeba mieć szczególne podejście…