Выбрать главу

Ładny chłopak.

Poczułam ciepło w dole brzucha. Jakże niedaleko odeszliśmy od ludzi… Niby wiem, że między Innymi i człowieczkami istnieje ogromna przepaść, że ten chłopak nie może być mi równy i prócz seksu nic między nami nie będzie, a jednak…

Podobają mi się tacy wysportowani chłopcy o inteligentnej twarzy i kasztanowych włosach… Co ja na to poradzę…

Zresztą, przecież i tak planowałam, że poderwę chłopaka na lato…

– Oleczka, nie wiesz, jak się nazywa tamten opiekun? – spytałam tulącą się do mnie dziewczynkę. Oleczka wyraźnie była mi wdzięczna, że ją odrobinę wyróżniam, i teraz nie odchodziła, pragnąc utrwalić swój sukces. Ludzie są śmieszni w tym swoim pragnieniu troski i uwagi.

– To czwarty zastęp. Wcześniej mieli innego opiekuna.

W oczach dziewczynki pojawił się niepokój – jakby się bała, że przez jej niewiedzę się do niej rozczaruję. Może naprawdę się bała?

– Chce pani, to się dowiem? – zapytała. – Znam tam kilku chłopców…

– Dobrze – skinęłam głową.

Dziewczynka zerwała się, rozrzucając piasek, i pobiegła w stronę wody. Odwróciłam się, kryjąc uśmiech.

No proszę, mam pierwszą informatorkę. Chuda, zahukana, chciwie łowiąca moje spojrzenia mata dziewczynka.

– Nazywa się Igor – odezwała się nieoczekiwanie siedząca obok Natasza. To ta, która widziała we śnie piegowatego chłopca. Opalała się nie po dziecięcemu – siedziała z wyciągniętymi nogami, odchylając do tyłu głowę i opierając się rękami o piasek za sobą. Pewnie podpatrzyła tę pozę w jakimś modnym piśmie albo filmie. A może po prostu zauważyła, że w tej pozycji jej malutkie piersi zaczynają się rysować pod kostiumem kąpielowym? Daleko zajdzie…

– Dziękuję, Nataszko – powiedziałam. – Wydawało mi się, że go znam.

Dziewczynka spojrzała na mnie kątem oka, uśmiechnęła się i powiedziała rozmarzonym tonem: – Ładny… Ależ mamy młodzież!

– Tylko za stary, co? – Chciałam się trochę podroczyć.

– Dlaczego, jeszcze może być… – oznajmiła dziewczynka. I zaskoczyła mnie ostatecznie:

– Jest taki pewny, prawda?

– Dlaczego tak sądzisz?

Natasza zastanawiała się przez chwilę, w końcu leniwie odpowiedziała:

– Nie wiem. Tak mi się wydaje. Mama mówi, że najważniejsza rzecz w mężczyźnie, to żeby można było na niego liczyć. Nie musi być piękny, a już tym bardziej mądry.

– To zależy… – nie chciałam ustąpić jedenastoletniej mądrali.

– Tak – przyznała Natasza. – Ładny też może być. Ale ja nie mówię o jakichś tam głupstwach.

Cudo! Pomyślałam, że jeśli ta dziewczynka przypadkiem okaże się Inną, wezmę ją na uczennicę. Niewielkie szanse, ale może?…

W chwilę potem Natasza zerwała się i pobiegła brzegiem za jakimś chłopcem, który ochlapał ją wodą. Ciekawe, czy w pojęciu „pewny” mieści się codzienne polewanie wodą na plaży?

Znowu popatrzyłam na „mojego” chłopaka. Przestał pluskać się w wodzie i zaczął wyganiać chłopców na brzeg.

Ale ma figurę! I jaki regularny kształt czaszki… To śmieszne, ale prócz budowy cenię w mężczyznach dwie rzeczy – kształt głowy i zadbane palce nóg. Może to jakiś fetyszyzm?

Palców na razie nie widziałam, ale reszta robiła dobre wrażenie.

Wrócił mój szpieg z meldunkiem. Mokra, podniecona, radosna. Klapnęła na piasek obok mnie i zaszeptała, nerwowo nawijając lok na palec:

– Nazywa się Igor Dmitriewicz. Jest strasznie wesoły i dopiero wczoraj przyjechał. Śpiewa piosenki, gra na gitarze i opowiada interesujące historie. Opiekun czwartego zastępu musiał wyjechać, jego żona urodziła synka, on myślał, że za miesiąc, a okazało się, że to już!

– No proszę, jak nam się udało – powiedziałam bezwiednie. Ponieważ nie mam teraz żadnych szczególnych zdolności i nie mogę zmusić chłopaka, żeby się we mnie zakochał, taki zbieg okoliczności był mi bardzo na rękę. Dopiero przyjechał, nie zdążył jeszcze nawiązać z nikim romansu… Chyba nie ma zamiaru spędzić całego turnusu, zajmując się wyłącznie pedagogiką? Sam pcha się w ręce…

Oleczka zachichotała radośnie i cichym szeptem dodała:

– I jest kawalerem.

No i co ja mam z nimi zrobić?

– Dziękuję, Oleczko. – Uśmiechnęłam się. – Pójdziemy się wykąpać?

– Aha!

Wzięłam za rękę piszczącą radośnie dziewczynkę i wbiegłyśmy do wody. Wieczorem ulubionym tematem rozmów będzie nowy opiekun chłopców i mój stosunek do niego.

I bardzo dobrze.

Za kilka dni będę mogła sprawić, że zapomną, o czym tylko zechcę.

* * *

Dzień przemknął niczym film oglądany podczas przewijania.

Porównanie było tym trafniejsze, że przyjechałam do Arteku akurat na szósty turnus, gdy tradycyjnie odbywa się festiwal filmów dla dzieci. Za dwa dni miało nastąpić uroczyste otwarcie, a teraz występowali reżyserzy i aktorzy. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać żadnych dziecięcych filmów, ale to oznaczało przerwę w nadzorowaniu dziewcząt. A tak bardzo pragnęłam tej przerwy – nawet teraz, po kilku godzinach, czułam się wyczerpana jak po patrolu na moskiewskich ulicach.

Po deserze (sok jabłkowy i drożdżówka o romantycznej nazwie „lazurowa”) nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Zawulona. Jego działający w każdym punkcie świata telefon nie odpowiadał, co mogło oznaczać tylko jedno: szef jest gdzieś w Zmroku.

Cóż, ma wiele spraw.

Czasem mało przyjemnych. Wędrówka przez dolne warstwy Zmroku, gdzie nikną wszelkie podobieństwa do świata ludzi, nie jest prostą sprawą. Nigdy nie wchodziłam tam sama (do tego potrzebna jest ogromna siła), a byłam tylko raz, po moim idiotycznym postępku, gdy wpadłam na nielegalnym odbieraniu ludziom energii…

Niewiele z tego pamiętam. Zawulon pozbawił mnie przytomności, jednocześnie karząc za mój czyn i chroniąc przed głębinowymi warstwami Zmroku. Ale pozostał jakby krótki przebłysk świadomości…

To było jak sen albo majaki. Zawulon w postaci demona niesie mnie na ramieniu. Pokryta łuską ręka obejmuje moje nogi, a moja głowa wisi nad ziemią, nad migoczącym tęczowym piaskiem. Patrzę w górę i widzę rozpalone niebo. Oślepiająca światłość, a na niej wielkie czarne gwiazdy.

A między mną i niebem dwa ogromne łuki. Szare, jakby uczynione z mroku… Nie ma w nich nic strasznego, ale mimo to zaczynam odczuwać lęk.

Słychać szmer – suchy, nieprzyjemny szmer, dobiegający ze wszystkich stron. Jakby tarły o siebie ziarenka piasku, jakby leciała chmura owadów…

Pewnie majaki.

Może teraz, gdy wszystko między nami się ułożyło, spróbuję zapytać Zawulona, co jest w głębinach Zmroku.

Dzień mknął ku wieczorowi. Pogodziłam Olgę i Ludmiłę, które się posprzeczały, znowu poszłyśmy na plażę, Ania po raz pierwszy przepłynęła sama kilka metrów. Z wytrzeszczonymi oczami, młócąc rękami wodę, ale przepłynęła…

Katorga, a nie wypoczynek! To coś w sam raz dla Jasnych, oni uwielbiają pracę pedagogów. Pocieszała mnie tylko myśl o nadchodzącej nocy. Jeszcze dwie godziny zajmowania się dziewczętami, i wreszcie, po drugiej kolacji (można by pomyśleć, że to turnus dla chorych na anoreksję!) nastanie pora snu.

Pewnie wszystkie te uczucia miałam wypisane na twarzy.

Podeszła do mnie Galina, zastępowa siódmego oddziału. Zapoznałam się z nią w ciągu dnia, raczej żeby nie wyjść z roli niż z rzeczywistego zainteresowania. Zwyczajna ludzka dziewczyna, gotowy produkt moralizatorstwa Jasnych – serdeczna, życzliwa, spokojna i rozsądna. Jej praca była trudniejsza, miała w zastępie dziewczynki dwunasto – trzynastoletnie. Czyli: ciągłe zakochania, histerie, łzy w poduszkę. I mimo to Galina płonęła chęcią udzielenia mi pomocy.