Выбрать главу

Dobra. Teraz jestem człowiekiem. Nawet w tym obłąkanym mieście, może jednym z najdroższych na planecie. Chociaż nie. Chyba już jakiś czas temu Moskwa utraciła swoje niezbyt zaszczytne pierwszeństwo.

Zima znowu powitała mnie lodowatym oddechem. Wiatr przeganiał drobinki lodu przypominające kaszę manną. Taki niedorozwinięty grad.

Metro po lewej stronie. Ale ja idę do innego wyjścia.

Znowu przedefilowałem przed budynkiem dworca i zszedłem tam, gdzie coś mnie pchało – na okrężną linię metra.

Chyba zaczynałem rozumieć, dokąd chcę jechać. Cóż, cieszmy się z postępów, skoro nie udaje nam się cieszyć z nieokreśloności. I miejmy nadzieję, że do Moskwy przywiodły mnie jedynie dobre sprawy. Czułem, że nie mam sił, by służyć Złu.

Tylko rdzenni moskwianie wyjeżdżają z dworców taksówkami – jeśli pozwala im na to budżet. Każdy prowincjusz, nawet gdy ma forsy nie mniej niż ja w tej chwili, pojedzie metrem. Jest coś hipnotyzującego w tym labiryncie przejść i systemie tuneli. W huku przejeżdżających pociągów, w zamierających i ożywających strumieniach powietrza. W wiecznym ruchu. Tutaj, pod sklepieniami sal kipi nie zużyta darmowa energia – bierz, ile chcesz.

Poza tym, tu jest osłona. Chyba jest to jakoś związane z warstwą ziemi nad głową… I z tym, co w tej ziemi pogrzebano w ciągu minionych lat – czy wieków.

Wszedłem w rozsuwające się drzwi pociągu. Natrętne wycie z głośników, a potem modulowany męski głos: „Uwaga, drzwi się zamykają. Następna stacja – Komsomolska”.

Jadę obwodnicą. W stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, ale na Komsomolskiej nie wychodzę na pewno. Na następnej? Być może. To będzie Prospekt Mira. Właśnie, powinienem był wsiąść do pierwszego wagonu. Miałbym bliżej do przejścia.

Czyli muszę przesiąść się na pomarańczową linię. Przy czym raczej na północ, inaczej po linii obwodowej jechałbym w przeciwną stronę, do stacji Oktiabrska.

Wagonem trzęsło, z nudów zacząłem oglądać porozklejane reklamy. Długowłosy mężczyzna, stojąc na palcach, reklamował damskie pończochy. Czyjaś uzbrojona we flamaster ręka nie omieszkała dorysować długowłosemu imponującego fallusa. Sąsiednia naklejka proponowała, żeby pędzić po mieście za barwnym dżipem, ale jakoś nie uchwyciłem sensu tej pogoni. Pewnie nagroda. Cudowny środek na większość chorób, a wszystko w jednej buteleczce; biura nieruchomości; najzdrowszy jogurt, autentyczne borżomi z barankiem na butelce… I wreszcie stacja Komsomolska.

Znudziło mi się czytanie reklam, postawiłem torbę przy wyjściu i zacząłem studiować plan metra. Moje spojrzenie od razu spoczęło na pomarańczowym kółku z napisem: WDNCh.

Właśnie tam muszę dojechać. Bez dwóch zdań. Potężny, wygięty w podkowę gmach. Hotel „Kosmos”.

Nie ma co, od razu łatwiej się człowiekowi żyje, gdy pozna swój cel. Odetchnąłem z ulgą i nawet uśmiechnąłem się do swojego mętnego odbicia w szybie drzwi. Szyba też nosiła ślady nadmiernej aktywności miejskich neandertalczyków – napis „nie opierać się” został lekko przerobiony na „nie opier…ać się”.

Interesujące wezwanie.

Dobrze, że nie jestem człowiekiem, tylko Innym.

Oto i Prospekt Mira – schody, zakręt w prawo, ruchome schody i nadjeżdżający pociąg. Ryska. Aleksiejewska. WDNCh. Z wagonu na prawo.

Bardzo wysokie ruchome schody, na których nie myśli się o niczym. Znowu natrętna reklama. Przejście podziemne. Hotel. Kolos w kształcie podkowy, architektura francuska. Zresztą, hotel bardzo się zmienił. Więcej podświetlonych szyldów, jasnych świateł kasyno i zachodni samochód na postumencie – główna wygrana. Jakieś dziewczyny mimo mrozu palą papierosy obok wejścia. Wewnątrz – szwajcar. Jego dłoń wchłonęła sto rubli – portier natychmiast odebrał mi torbę i zaprowadził do recepcji.

Nie było zbyt późno i w holu nadal kręciło się sporo ludzi. Ktoś rozmawiał przez komórkę, na cały hol wyszczekując zdania po arabsku, z kilku stron jednocześnie dobiegała muzyka.

– Apartament – rzuciłem niedbale. – Jednoosobowy. I bardzo proszę: żadnych telefonów z propozycjami dostarczenia dziewczyn. Przyjechałem tu pracować.

Pieniądze to wielka rzecz. Pokój znalazł się od razu, kolację zaproponowano mi z dostawą do pokoju, obiecano nawet, że nikt nie będzie dzwonił. W to akurat nie uwierzyłem. Od razu poproszono, żebym się zarejestrował, ponieważ mam ukraiński paszport. Wypełniłem formularze i następnie, zamiast spokojnie podejść do windy, dokąd mnie troskliwie skierowano, podszedłem do niepozornych drzwi w ciemnym i pustym rogu holu.

Na tych drzwiach nie było żadnych tabliczek.

Portier patrzył na mnie ze szczerym szacunkiem, a pozostali chyba w ogóle przestali mnie zauważać.

Za drzwiami był zapuszczony gabinet, zapewne jedyne pomieszczenie hotelu, które nie nabrało europejskiego wyglądu, lecz przeniosło się tu bezpośrednio z nieprzebytego socjalizmu lat siedemdziesiątych.

Zwykłe biurko – niezbyt zniszczone, ale wyraźnie po przejściach, zwykłe krzesło i stary polski telefon „Aster” na środku biurka. Na krześle siedział szczupły chłopak w mundurze sierżanta milicji. Rzucił mi pytające spojrzenie.

Sierżant był Innym. I to Jasnym – zrozumiałem to od razu. Jasny… Hm… A kim ja byłem? Chyba jednak nie Jasnym. Na pewno nie Jasnym.

Dobrze. Na razie kwestia została wyczerpana.

– Dzień dobry – przywitałem się. – Chciałbym zarejestrować się w Moskwie.

Milicjant popatrzył na mnie z rozdrażnieniem i wycedził:

– Rejestracja w recepcji… przy wynajmowaniu pokoju.

I zaszeleścił gazetą, którą przed moim wejściem studiował z ołówkiem w ręku. Chyba zakreślał interesujące go ogłoszenia z jakieś długiej listy.

– Zwykłą rejestrację mam już za sobą – wyjaśniłem. – Potrzebuję innej rejestracji. Przy okazji, nie przedstawiłem się. Witalij Rogoża, Inny.

Milicjant od razu się skoncentrował i teraz patrzył na mnie zaskoczony i stropiony. Chyba nie mógł rozpoznać we mnie Innego. Pomogłem mu.

– Ciemny – mruknął sierżant chwilę potem, jak mi się wydawało z ulgą, i też się przedstawił: – Zachary Zieliński, Inny. Najemny pracownik Nocnego Patrolu. Chodźmy…

W jego tonie wyraźnie słychać było standardowe: „Nazjeżdżało się hołoty do naszej Moskwy…” Inni mimo woli przejmowali od ludzi stereotypy i modele zachowań. Ten Jasny chyba był niezadowolony, że z powodu jakiegoś tam prowincjusza musi oderwać tyłek od krzesła, a wzrok od gazety, leźć do komputera, grzebać się w rejestracji…

Na środku ściany widniały jeszcze jedne drzwi, zwykły człowiek nie mógłby ich zobaczyć. Ale nie było potrzeby otwierania ich – przeszliśmy przez ścianę i szary Zmrok, który wypełnił wszystko wokół. Ruchy stały się miękkie i spowolnione, a lampa pod sufitem zaczęła wyraźnie migotać.

Drugi pokój wyglądał znacznie bardziej reprezentacyjnie niż pierwszy. Sierżant od razu usiadł przy komputerze, a mnie zaproponował miejsce na miękkiej kanapie.

– Na długo do Moskwy?

– Jeszcze nie wiem. Myślę, że co najmniej na miesiąc.

– Proszę okazać stałą rejestracje.

I tak mógłby ją zobaczyć wzrokiem Innych, ale chyba reguły zmuszały do użycia prostszej metody.

Kurtkę miałem już rozpiętą, więc tylko podciągnąłem sweter, koszulę i podkoszulek. Na piersi zalśnił niebieski stempel ukraińskiej stałej rejestracji. Sierżant sczytał ją ruchem dłoni i zaczął wystukiwać coś na klawiaturze. Przez jakiś czas porównywał dane, potem znowu stukał w klawisze, otworzył masywny sejf, zamknięty nie tylko na zamki, coś z niego wyciągnął, dokonał koniecznych procedur i w końcu rzucił we mnie wiązką światła. Górna część mojego ciała zapłonęła ogniem, a sekundę później na piersi miałem już dwie pieczęcie. Druga była tymczasową rejestracją moskiewską.