Выбрать главу

– Rejestracja jest tymczasowa, ale w zasadzie bezterminowa – wyjaśnił sierżant bez entuzjazmu. – Ponieważ w naszej bazie jest pan określony jako prawomyślny Ciemny, możemy pójść panu na rękę i pozwolić na bezterminową. Mam nadzieję, że Nocny Patrol nie będzie musiał zmieniać o panu zdania. Jeśli opuści pan Moskwę i będzie przebywał poza granicami miasta dłużej niż dobę, pieczęć dokona autodestrukcji. Jeśli zostanie pan zmuszony do opuszczenia Moskwy na czas dłuższy niż dwadzieścia cztery godziny, konieczna będzie powtórna rejestracja.

– Zrozumiałem – powiedziałem. – Dziękuję. Czy mogę już iść?

– Niech pan idzie… Ciemny.

Sierżant przez kilka chwil milczał, potem zamknął sejf (nie tylko na zamki), komputer zostawił bez zmian i wskazał dłonią wyjście.

I dopiero w zapuszczonym pokoju zapytał niezdecydowanie:

– Przepraszam… kim pan właściwie jest? Nie wampirem, nie wilkołakiem, nie inkubem, nie wiedźminem, to sam widzę. I chyba nie magiem. Czegoś tu nie rozumiem…

Sam sierżant był magiem Światła czwartej rangi. Niezbyt dużo, ale też niemało.

Faktycznie – kim jestem?

– To skomplikowana kwestia – odparłem. – Chyba jednak magiem. Do widzenia.

Wziąłem torbę i wróciłem do holu.

Kilka minut później już urządzałem się w pokoju.

Słusznie uczyniłem, nie wierząc recepcjoniście – pierwszy telefon z propozycją zorganizowania mi wypoczynku zastał mnie przy goleniu. Ponuro, acz grzecznie poprosiłem, by więcej tu nie dzwonić. Za drugim razem nieco ubyło uprzejmości w moim tonie, a za trzecim po prostu wlałem w Bogu ducha winną słuchawkę tyle grząskiej siły, że rozmówca zakrztusił się i zamilkł w pół słowa. Potem już nikt mnie nie niepokoił.

„Uczę się” – pomyślałem. – „To w końcu jestem magiem czy nie?”

Szczerze mówiąc, wcale nie zdumiały mnie słowa Jasnego sierżanta. Wampiry, wilkołaki, inkuby… One istnieją. Naprawdę istnieją. Ale tylko dla swoich, dla Innych. Dla zwykłych ludzi ich nie ma. Za to ludzie są dla Innych źródłem istnienia. Korzenie i pożywienie. Zarówno dla Jasnych, jak i dla Ciemnych, bez względu na to, jakie gadki wstawiają Jaśni na każdym kroku. Oni też czerpią swoją energię z ludzkiego życia. A cel… cel jest zawsze ten sam. Po prostu zarówno my, jak i Jaśni staramy się wyprzedzić konkurencję i pierwsi osiągnąć cel.

Z napływających objawień wyrwało mnie pukanie do drzwi – przyniesiono kolację. Dałem obsłudze sturublówkę (skąd ten wielkopański nawyk dawania tak wysokich napiwków?) i ponownie spróbowałem się skupić, jednak nastrój prysł. Szkoda.

Ale i tak byłem już na kolejnym stopniu. Wiem przynajmniej, że Inni mogą być różni. Jaśni i Ciemni. Ja jestem Ciemny. Za Jasnymi nie przepadam, ale nie powiem, żebym ich nienawidził. Przecież oni też są Innymi, tylko kierują się własnymi zasadami.

Chyba już zrozumiałem, co właściwie kryło się za moją groźbą rzuconą wilkołakowi w parku. To Nocny Patrol obserwuje Ciemnych nocą, ponieważ porą Ciemnych jest właśnie noc. Naturalnie, istnieje również Dzienny Patrol. To nasi, ale z nimi również trzeba się liczyć – jak zrobisz coś nie tak, to też możesz oberwać. Cały ten system znajduje się w chwiejnej równowadze, ponieważ każda ze stron stale szuka nowych dróg i sposobów rozgromienia konkurentów, żeby zapanować nad światem ludzi ostatecznie i niepodzielnie.

Ot i cała zabawa. Z tego schodka, na którym obecnie stoję, nic więcej nie widać…

Zew usłyszałem, gdy skończyłem kolację.

Nie cichy, nie głośny, nie żałosny i nie władczy. Ten, dla kogo był przeznaczony, też go usłyszał. I nie potrafił się oprzeć.

Zew nie był przeznaczony dla mnie. Dziwne, że go słyszę…

To znaczy, że trzeba działać.

Coś we mnie już wydawało komendy. Ubrać się! Torbę do szafy! Zamknąć okna i drzwi! Nie tylko na klucz i zasuwki, durniu!

Czerpiąc siłę zewsząd, dokąd tylko mogłem sięgnąć, sprawiłem, by ludzie nie interesowali się moim pokojem. Inni i tak nie mają tu nic do roboty.

W sąsiednim pokoju nieoczekiwanie wytrzeźwiał pijany jak bela Syryjczyk. Pietro niżej zwymiotował wreszcie chory na żołądek Czech i zastygł z ulgą, obejmując muszlę. W pokoju naprzeciwko biznesmen w podeszłym wieku z Uralu po raz pierwszy w życiu uderzył żonę w twarz, kładąc tym samym kres starej małżeńskiej kłótni. Za godzinę małżeńska para powinna świętować pogodzenie w restauracji na parterze. Jeśli w pobliżu znajdzie się Jasny – stół już będzie nakryty…

Ale to mnie nie interesowało. Ja szedłem na Zew. Na Zew, który nie był przeznaczony dla mnie.

Wieczór płynnie przechodził w noc, huczała ulica, wył wiatr na trolejbusowych drutach. Naturalne dźwięki wypierały głosy cywilizacji – może dlatego, że czujnie nasłuchiwałem?

Na prawo, wzdłuż ulicy. O, właśnie.

Mocniej naciągnąłem czapkę na uszy i ruszyłem chodnikiem.

Gdy doszedłem do długiego domu, którego parter zajmowała witryna sklepu z idiotyczną makietą samowara, zew umilkł. Ale ja i tak wiedziałem, dokąd mam iść.

Następny dom, o tam, prawie przy skrzyżowaniu, wąska, mroczna brama – tunel – tym razem wypełniona prawdziwym gęstym mrokiem.

Wiatr jak na złość nasilił się, chłostał twarz, przepychał się jak utalentowany rugbista, i musiałem pochylić się do przodu, żeby w ogóle się posuwać.

Oto i brama. Chyba się spóźniłem. Na tle nieco jaśniejszej plamy – przeciwległego wejścia do bramy, na chwilę zastygła niewyraźna sylwetka. Dostrzegłem bladą, nieludzką twarz i dwa słabe błyski oczu. I chyba zęby.

To wszystko. Ten, który tu był, uciekł, a ten, który pozostał, już nie istniał.

Wytężyłem wzrok, pochyliłem się nad nieruchomym ciałem. Dziewczyna, bardzo młodziutka, szesnastoletnia. Dziwne połączenie rozkoszy i męki w zastygłych oczach. Obok leży wełniany szalik i czapeczka. Kurtka jest rozpięta, szyja obnażona. Na szyi cztery wyraźne ślady.

Nawet się nie zdziwiłem, że tak dokładnie widzę wszystko w niemal całkowitej ciemności.

Przykucnąłem nad dziewczyną. Razem z niewielką ilością krwi, najwyżej ćwierć litra, wypito z niej życie. Wyssano całą energię, aż do ostatniej kropli. Parszywcy.

I wtedy jednocześnie ze wszystkich stron wpadli ludzie. A raczej Inni.

– Stać! Nocny Patrol! Wyjść ze Zmroku!

Wyprostowałem się, nie od razu rozumiejąc, czego ode mnie chcą, i od razu oberwałem. Cios nie został zadany ani ręką, ani nogą. Nie bolało, czułem jedynie urazę. Jeden z patrolujących wycelował we mnie krótki pręt z czerwonym kamieniem na końcu i chyba miał zamiar uderzyć powtórnie.

Wtedy od razu podrzuciło mnie na kolejny stopień. Może nawet na dwa.

Wyszedłem ze Zmroku. Teraz już rozumiałem, co to znaczy, gdy wszystko wokół zwalnia swój bieg, gdy pojawia się zdolność widzenia w absolutnej ciemności. To świat Innych. A teraz wydano mi rozkaz – bo raczej nie była to propozycja – bym powrócił do świata ludzi.

I ja wróciłem, posłusznie i bez stawiania oporu. Ponieważ tak było trzeba.

– Przedstaw się! – padło żądanie. Nie widziałem, kto mówi, ponieważ oślepiało mnie białe światło latarki. Mogłem próbować zobaczyć, ale na razie nie było mi to potrzebne.

– Witalij Rogoża, Inny, Ciemny.