Выбрать главу

– Andriej Tiunnikow, Inny, pracownik Nocnego Patrolu – przedstawił się z wyraźną przyjemnością ten, który walił do mnie z bojowej buławy.

Teraz już wiedziałem, że tamten cios był na pół gwizdka, profilaktyczny. W razie potrzeby ładunek buławy pozwalał walnąć mocniej.

– A więc, Ciemny, co my tu mamy? Świeżego trupa i ciebie obok niego. Będą wyjaśnienia? A może masz licencję? Co?

– Andriej, daj spokój – powstrzymał go ktoś z mroku. Ale Andriej nie słuchał, tylko z irytacją machnął ręką.

– Poczekaj!

I znowu do mnie:

– No, co jest? Milczysz, Ciemny? Nie masz nic do powiedzenia?

Milczałem.

Andriucha Tiunnikow był magiem, naturalnie Światła, zaledwie piątej rangi.

Taki byłem jeszcze wczoraj.

To nie on ładował amulet – czuło się robotę silniejszego maga. Ci dwaj, którzy stali za jego plecami, też byli silniejsi.

Z przeciwnej strony podwórko zamykała dziewczyna, niewysoka i młodziutka, ale wbrew pozorom to właśnie ona była najbardziej doświadczona i najgroźniejsza w grupie. Była bojowym magiem – transformem. Kimś w rodzaju wilkołaka Światła.

– No co tam, Ciemny? – nie poddawał się Andriucha. – Nic nam nie powiesz? Jasna sprawa. Pokaż rejestrację! Dajcie znać komuś z Dziennego Patrolu, że mamy tu Ciemnego kłusownika.

– Aleś ty głupi, Andriej – powiedziałem drwiąco. – A to ci gratka! Złapał kłusownika! Rzuciłeś chociaż okiem na ofiarę? Kto ją tak załatwił twoim zdaniem?

Andriej przygryzł wargę i zerknął na martwą dziewczynę. Chyba zaczynał rozumieć.

– Wa… waampir – wydukał. – A kim ja jestem?

– Maagiem – stropiony Andriej zaczął się jąkać. Odwróciłem się do dziewczyny – stwierdziłem, że rozmawiać należy właśnie z nią.

– Gdy tu przyszedłem, było po wszystkim. Wampira widziałem, ale poza bramą, uciekł na podwórko. Dziewczyna już była martwa, wyczyścił ją do zera, krew tylko łyknął. Jestem przyjezdny, kilka godzin temu wysiadłem z pociągu, zatrzymałem się w hotelu „Kosmos”.

Nie wytrzymałem i dodałem jeszcze:

– Nie pierwszy raz wampiry kłusują w tej bramie, co? Teraz, gdy skoczyłem kilka stopni wyżej, mogłem zobaczyć ślady przeszłości na asfalcie i ścianach.

– Tylko poprzednim razem mieliście więcej szczęścia, Jaśni. Ale ślady wyczyściliście niezbyt starannie, nadal je widać.

– Nie wyobrażaj sobie, że jesteśmy ci wdzięczni – wycedziła ponuro dziewczyna. – Poza tym chciałabym jednak zerknąć na twoją rejestrację.

– Ależ proszę – pokornie zademonstrowałem pieczęcie. – Mam nadzieję, że nie będę więcej potrzebny? Nie śmiałbym marnować czasu niezrównanym detektywom w poszukiwaniach kłusownika.

– Znajdą cię jutro – oznajmiła sucho dziewczyna. – Jeśli będziesz potrzebny.

– Nie mam nic przeciwko temu – prychnąłem, odsunąłem z drogi jednego z patrolujących i wyszedłem na ulicę.

Maskę zwykłego Ciemnego zrzuciłem sto metrów dalej.

ROZDZIAŁ 2

W ciągu kolejnych dwóch dni nie wydarzyło się nic ciekawego. Włóczyłem się po Moskwie, robiłem nieoczekiwane zakupy, trenowałem nowe umiejętności, starając się, by nie rzucało się to w oczy. Włączyłem swoją komórkę, nie wiadomo po co, skoro i tak nie miałem do kogo dzwonić. Kupiłem sobie odtwarzacz i przez dwie godziny kompletowałem do niego składankę, wyszukując w katalogu stare i nowe piosenki, które budziły jakieś wspomnienia w mojej nieustępliwej pamięci. Przywykałem do zmienionej Moskwy, która pod skrzącą się pozłotą świątecznych neonów była brudna i zniszczona. W hotelu witał mnie cały personel, chyba nawet zrobiono zapisy do obsługiwania mnie – nadal prowadziłem życie człowieka, który nie uznawał nominałów niższych niż sturublowe. Jednocześnie starannie brałem resztę w sklepach. Nie gardziłem nawet drobnymi niklowymi monetami, nadającymi się najwyżej na pamiątki dla obcokrajowców…

W ciągu tych dwóch dni spotkałem Innych tylko trzy razy – nocą natknąłem się na pijaniutką wiedźmę, która bez powodzenia próbowała wzlecieć na balkon trzeciego piętra, ponieważ zgubiła klucze od bramy i mieszkania, a nie miała siły, żeby przejść przez Zmrok. Pomogłem jej. W dzień wziął mnie za niezainicjowanego Innego dość silny mag Światła – nawet zapamiętałem Jego nazwisko – Gorodecki. Wszedł do sklepu w tej samej sprawie co ja – zamówić sobie kolejną składankę do odtwarzacza, widząc oficjalne pieczęcie, mag zdumiał się, ale zostawił mnie w spokoju. Nawet chyba miał zamiar wyjść, że niby taki dumny, ale właśnie skończyli mi nagrywanie dysku, więc to ja wyszedłem.

I tylko przez jakiś czas zastanawiałem się – za co on tak nienawidzi Ciemnych?

Zresztą, wszyscy Jaśni nas nienawidzą. No, prawie wszyscy. Nie chcą uwierzyć, że nam są co najwyżej obojętni. Ciągle stają nam na drodze. A my nie pozostajemy im dłużni.

Nikt z Nocnego Patrolu mnie nie niepokoił, podejrzewam, że nawet nie podjęli próby odnalezienia mnie i przesłuchania. Chyba do nich dotarło, że mag Ciemności nie potrzebuje ludzkiej krwi. Oczywiście, mógłbym zabawić się w wampira, skazując siebie na długotrwały rozstrój żołądka – gdyby nie mdliło mnie z obrzydzenia…

Czekałem na kolejny stopień, ale widocznie mogło się to wydarzyć jedynie w dramatycznych i niejednoznacznych sytuacjach, gdy coś zmuszało mnie do użycia magii. Nie drobne ingerencje, w rodzaju opędzania się od mordziastych kontrolerów w autobusie czy rzucania uspokajającej zasłony na nerwową kolejkę po karty w metrze, w której nie chciało mi się stać. Ten poziom był dla mnie – dosłownie i w przenośni – dniem wczorajszym. Żeby nauczyć się czegoś nowego, żeby odsłonić kolejną warstwę zamkniętej pamięci, zbudzić drzemiącą wiedzę, potrzebowałem znacznie silniejszych bodźców.

Ale nie musiałem długo czekać.

Podobnie jak wielu Ciemnych, okazałem się „sową”, nocnym markiem. Żyjąc pośród zwykłych ludzi, nie mogłem do końca ignorować istnienia dnia, ale mamiącemu wezwaniu nocy też nie mogłem się oprzeć. Wstawałem koło południa, może nawet później, do hotelu wracałem nad ranem.

Gdy moja czwarta noc w Moskwie zaczęła powoli przeradzać się w świt, gdy czerń wpuściła pierwsze odcienie ciemnoszarego dnia, byłem bardzo blisko następnego stopnia. Spacerowałem po pustym bulwarze Izmaiłowskim i nieoczekiwanie poczułem, że gdzieś, na jakimś podwórku, zapłonęła potężna magiczna eksplozja.

Nie chcę przez to powiedzieć, że na wolność wyrwała się niekontrolowana energia. Energia wydzieliła się i została wchłonięta, w przeciwnym razie doszłoby do banalnego wybuchu. Inni modyfikują siebie, świat i energię, ale bilans wydzielania i pochłaniania jest zawsze zerowy, inaczej świat przestałby istnieć. A my razem z nim.

Poczułem silne pchnięcie – idź tam! Idź!

Poszedłem.

Szedłem tak dwadzieścia minut, bez zastanowienia skręcając na skrzyżowaniach, przechodząc przez podwórka i ulice, aż wreszcie wyczułem Innych – pospiesznie zbliżali się z dwóch stron. Jednocześnie usłyszałem szum kilku samochodów. Niemal od razu z częstokołu wieżowców wyodrębniłem dom i mieszkanie, gdzie niedawno stało się coś, co zainteresowało tego mnie, który ciągle ukrywał się gdzieś w głębi mojej zwykłej istoty.

Standardowy czteropiętrowy blok z czasów chruszczowowskich. Kubły na śmieci przed domem i najmniejszego śladu tych ławeczek, do których tak przywykłem na południu.

Przed klatką ujrzałem trzy samochody. Ziguli, starą bezmarkową furgonetkę i wymuskane bmw. Stało tam sporo wozów, ale wszystkie były starannie zaparkowane na noc, a te przyjechały dosłownie przed chwilą i postawiono je byle jak. Silniki niechętnie oddawały zimie swoje ciepło.

Czwarte piętra. Jeszcze przed wejściem na klatkę (żelazne drzwi otwarte na oścież) wyczułem potężne bloki magiczne. Właśnie one sprawiły, że wyszarpnąłem z podłogi własny cień i wszedłem w Zmrok.