– Do hotelu „Kosmos”. Andriej nie żyje…
Tolik wdusił pedał gazu, ale śmierci nie zdoła dogonić nawet najpotężniejszy samochód. Tygrysek szarpnęła się, mocno ściśnięta przez przyjaciół, i zastygła.
– Jak to się stało? – zapytał głucho Antoni.
– Przed chwilą dzwonił Ciemny – Witalij Rogoża. Mówi, że znalazł w swoim pokoju ciało Innego.
– Osobiście przegryzę mu gardło – obiecała ochryple Tygrysek. – Spróbujcie mnie tylko powstrzymać!
– Na wszelki wypadek zadzwoniłem do Niedźwiadka – powiedział Ilja neutralnie. – Pewnie już jest pod „Kosmosem”.
Antoniemu zdawało się, że koledzy od razu zrozumieli, iż walka jest nieunikniona. Pogładził pistolet w kaburze pod pachą – broń, której nie miał jeszcze okazji użyć.
Miałem nieodparte wrażenie, że ta noc jeszcze się nie skończyła. Chyba powoli zacząłem przewidywać najbliższe wydarzenia. Nie widziałem szczegółów, jedynie splątany kłębek nici prawdopodobieństwa. Zacząłem wyczuwać, dokąd prowadzą najgrubsze z nich.
Nieszczęście, niepokój, niebezpieczeństwo, zagrożenie – oto, co szykowała dzisiejsza noc. Początkowo chciałem poczekać na Ciemnych przy bmw na dole. Potem zrozumiałem, że nie warto. Nie należy ich wprowadzać w moją niewiedzę. Niech myślą, że naprawdę prowadzę jakąś grę. Szefa Dziennego Patrolu w Moskwie nie ma, a pozostali chyba nie są dla mnie konkurencją…
O co mi chodzi? Czy nie za wysoko podskakuję? Czy w Moskwie mało jest silnych magów – nawet nie pracujących w Patrolach? Przecież nie będzie mnie wiecznie wciągało w górę po moich „schodkach”, nie ma nieskończonych schodów. Znajdzie się sposób i na mnie, moskwianie to doświadczeni magowie, wielu z nich działa od wieków. A ja nawet nie wiem, co umiem, a czego nie. Zresztą, kto powiedział, że moja siła nie ulotni się w tak samo cudowny sposób, w jaki się pojawiła?
Więc, Witaliju, nie działaj pochopnie i nie szukaj przygód. Zastanów się, co złego może przynieść ci umierająca noc. I raczej przyspiesz kroku…
Doszedłem do szosy Szczełkowskiej, zanurkowałem w przejście podziemne i na przeciwległej stronie drogi zacząłem łapać okazję.
Najbardziej lubię w Moskwie to, że nawet w środku nocy, nawet o świcie wystarczy podnieść rękę i do pobocza od razu przytuli się samochód. W Nikołajewie można tak sterczeć pół godziny i żadnemu kierowcy nawet nie przyjdzie do głowy, żeby się zatrzymać. Tutaj o wszystkim decydują pieniądze. Wszyscy ich potrzebują.
WDNCh, pięćdziesiąt rubli. Standardowa stawka.
Wsiadłem do odmłodzonego volkswagena i ruszyłem na spotkanie niemal wyczuwalnych kłopotów.
Już przed hotelem poczułem, że ochrona mojego pokoju została naruszona. Zadziałała, i to zadziałała jak należy, i właśnie na tym polega mój największy problem. Szybko podszedłem do windy, wjechałem na piąte piętro, doszedłem do pokoju, wsunąłem klucz w zamek i na chwilę zastygłem.
Dobra. Co ma być, to będzie.
Leżał na środku pokoju z rozrzuconymi rękami. Jego twarz zastygła w wyrazie dziecięcej urazy i zdumienia, jakby zamiast upragnionego cukierka w torebce znalazł się zły szerszeń, który wbił żądło w nieostrożnie podstawiony palec.
Natknął się na Pierścień Saaby – niezbyt skomplikowana magia, ale potężna – i oczywiście nie znał odpowiedniego słowa. Biedny, młody detektyw Andriej Tiunnikow, który próbował mnie oskarżyć o zabójstwo dziewczyny, Jasny z Nocnego Patrolu.
Gdyby miał więcej doświadczenia, nie pchałby się do zamkniętego Pierścieniem miejsca. Przecież nie opasałem w nim całego pokoju, tylko szafę z torbą!
Jeszcze mi tego brakowało. Jeśli śmierć zwykłych ludzi Jaśni traktują jak kłusownictwo, to zabójstwo Innego było przestępstwem na zupełnie innym poziomie. To już pachniało Trybunałem.
A ja tylko zamknąłem własny teren – i to w sposób zrozumiały dla Innych! To było jak okrzyk: „To moje! Nie pchajcie się tu, bo to moje! Nie wolno!”
Ale nie, wepchał się. I teraz uspokoił się w Zmroku… Cholerny, nadgorliwy małolat!
Trzeba będzie się przyznać – inaczej załatwią mnie na cacy.
Sięgnąłem po telefon – nie komórkę, lecz zwykły, stojący na stoliku. Numer usłużnie wychynął z pamięci.
– Nocny Patrol? Witalij Rogoża, Inny, Ciemny. Jest tu u mnie wasz pracownik, Andriej Tiunnikow, jeśli się nie mylę. Nie żyje. Może przyjedziecie? Hotel „Kosmos”, pokój pięćset dwanaście.
O dziwo, pierwsi zjawili się wcale nie Jaśni. Gdy tylko na piętro weszli Inni – było ich dwóch – poczułem, jak zalewa mnie czyjaś energia. Obaj byli magami Ciemności, obaj byli pełni mrocznej siły, przypominającej Zmrok, ale bardziej szczelnej i ciemniejszej. Długi, stopniowo zwężający się język Zmroku płynął przez dach hotelu ku ziemi. Może nawet niżej. Pod ziemię.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
– Proszę – odezwałem się, wstając fotela. – Otwarte, wejdźcie.
Weszli. Mój znajomy z mieszkania na Pierwszomajowej, Szargon. I jeszcze jeden, też mag, o ile mogłem zrozumieć. Brunet, również dość gruby. Bardzo silny, silniejszy od swojego towarzysza. Ale rozmowę zaczął Szargon – widocznie taki był zwyczaj, najważniejszy milczy – Antoni też przede wszystkim słuchał.
– Dobry wieczór, kolego.
Prychnąłem.
– Dobry? Żartujecie, kolego. Powiedziałem to dokładnie takim tonem jak Szargon. Ale niełatwo było go zdenerwować i dzięki temu miał nade mną sporą przewagę. Był doświadczonym magiem, a ja mogłem liczyć tylko na tanie kawaleryjskie wypady, nieoczekiwane olśnienia i swoje mistyczne schody, które usłużnie podstawiały mi stopień za stopniem i organizowały odpowiedni kopniak w odpowiednie miejsce.
– Nie żartuję, kolego, witam się. Szkoda, że nie poczekał pan tam na nas. Bardzo liczyłem na rozmowę.
– Nie chciałem przeszkadzać – wyznałem, co było prawdą w ponad pięćdziesięciu procentach. Normalne zachowanie Innego, wszystko jedno, Ciemnego czy Jasnego.
– Liczyłem na pomoc. Pomoc ziomka. A pan wolał zniknąć. To „ja” było charakterystyczne dla Ciemnych. Każdy Jasny na miejscu Szargona powiedziałby „my” – i w dodatku absolutnie szczerze. I miałby na myśli dokładnie to samo, co Szargon.
– Dobrze. Poznajcie się. To jest Edgarze, nasz kolega z Estonii, od niedawna w Nocnym Patrolu Moskwy. Co tu mamy?
– Mamy kolejnego trupa – przyznałem się. – Jasny, Inny, patrolujący. Zresztą, przecież jest pan doskonale zorientowany, kolego Edgarze, nieprawdaż?
– A czasu mamy niewiele, bo zaraz będą tu Jaśni – to chciałeś powiedzieć? – odezwał się po cichu Edgar, odrzucając dyplomację i przechodząc na „ty”. Zrozumiałem, że z tym czarnym Estończykiem nie warto krzyżować szpad.
– W zeszłą sobotę, wieczorem, w dniu mojego przyjazdu ten Jasny kierował operacją schwytania wampira kłusownika…
– Wampirzycy – sprecyzował Edgar i skrzywił się. – Dalej.
– Przypadkiem znalazłem się w pobliżu. Zastali mnie obok trupa i rozpoznali we mnie Ciemnego. Widocznie na skutek niedoświadczenia, bo innych przyczyn nie widzę, Tiunnikow oskarżył mnie o to, czego dokonał wampir… wampirzyca. Osadziłem go, przyznaję, dość ostro. Sam się o to prosił. To właściwie wszystko… wychodząc dzisiaj z pokoju, zostawiłem zaklęcie ochronne. Wracam, a on tu leży. Nie mogłem mu już pomóc.
Ostatnie zdanie wyrwało się samo, nie miałem zamiaru go wypowiadać. Chyba znowu zaczynało mnie ponosić…
– Taki szczeniak kierował operacją? – zapytał zdumiony Szargon. – Przecież byli tam znacznie bardziej doświadczeni Jaśni. Tygrysica, magowie…
– Tiunnikow miał staż, zwykła sprawa – burknął Edgar i znowu popatrzył na mnie. – Postawiłeś Pierścień Saaby o takiej mocy, że zabił stażystę Jasnych na miejscu?