Выбрать главу

– Do hotelu „Kosmos”. Andriej nie żyje…

Tolik wdusił pedał gazu, ale śmierci nie zdoła dogonić nawet najpotężniejszy samochód. Tygrysek szarpnęła się, mocno ściśnięta przez przyjaciół, i zastygła.

– Jak to się stało? – zapytał głucho Antoni.

– Przed chwilą dzwonił Ciemny – Witalij Rogoża. Mówi, że znalazł w swoim pokoju ciało Innego.

– Osobiście przegryzę mu gardło – obiecała ochryple Tygrysek. – Spróbujcie mnie tylko powstrzymać!

– Na wszelki wypadek zadzwoniłem do Niedźwiadka – powiedział Ilja neutralnie. – Pewnie już jest pod „Kosmosem”.

Antoniemu zdawało się, że koledzy od razu zrozumieli, iż walka jest nieunikniona. Pogładził pistolet w kaburze pod pachą – broń, której nie miał jeszcze okazji użyć.

* * *

Miałem nieodparte wrażenie, że ta noc jeszcze się nie skończyła. Chyba powoli zacząłem przewidywać najbliższe wydarzenia. Nie widziałem szczegółów, jedynie splątany kłębek nici prawdopodobieństwa. Zacząłem wyczuwać, dokąd prowadzą najgrubsze z nich.

Nieszczęście, niepokój, niebezpieczeństwo, zagrożenie – oto, co szykowała dzisiejsza noc. Początkowo chciałem poczekać na Ciemnych przy bmw na dole. Potem zrozumiałem, że nie warto. Nie należy ich wprowadzać w moją niewiedzę. Niech myślą, że naprawdę prowadzę jakąś grę. Szefa Dziennego Patrolu w Moskwie nie ma, a pozostali chyba nie są dla mnie konkurencją…

O co mi chodzi? Czy nie za wysoko podskakuję? Czy w Moskwie mało jest silnych magów – nawet nie pracujących w Patrolach? Przecież nie będzie mnie wiecznie wciągało w górę po moich „schodkach”, nie ma nieskończonych schodów. Znajdzie się sposób i na mnie, moskwianie to doświadczeni magowie, wielu z nich działa od wieków. A ja nawet nie wiem, co umiem, a czego nie. Zresztą, kto powiedział, że moja siła nie ulotni się w tak samo cudowny sposób, w jaki się pojawiła?

Więc, Witaliju, nie działaj pochopnie i nie szukaj przygód. Zastanów się, co złego może przynieść ci umierająca noc. I raczej przyspiesz kroku…

Doszedłem do szosy Szczełkowskiej, zanurkowałem w przejście podziemne i na przeciwległej stronie drogi zacząłem łapać okazję.

Najbardziej lubię w Moskwie to, że nawet w środku nocy, nawet o świcie wystarczy podnieść rękę i do pobocza od razu przytuli się samochód. W Nikołajewie można tak sterczeć pół godziny i żadnemu kierowcy nawet nie przyjdzie do głowy, żeby się zatrzymać. Tutaj o wszystkim decydują pieniądze. Wszyscy ich potrzebują.

WDNCh, pięćdziesiąt rubli. Standardowa stawka.

Wsiadłem do odmłodzonego volkswagena i ruszyłem na spotkanie niemal wyczuwalnych kłopotów.

Już przed hotelem poczułem, że ochrona mojego pokoju została naruszona. Zadziałała, i to zadziałała jak należy, i właśnie na tym polega mój największy problem. Szybko podszedłem do windy, wjechałem na piąte piętro, doszedłem do pokoju, wsunąłem klucz w zamek i na chwilę zastygłem.

Dobra. Co ma być, to będzie.

Leżał na środku pokoju z rozrzuconymi rękami. Jego twarz zastygła w wyrazie dziecięcej urazy i zdumienia, jakby zamiast upragnionego cukierka w torebce znalazł się zły szerszeń, który wbił żądło w nieostrożnie podstawiony palec.

Natknął się na Pierścień Saaby – niezbyt skomplikowana magia, ale potężna – i oczywiście nie znał odpowiedniego słowa. Biedny, młody detektyw Andriej Tiunnikow, który próbował mnie oskarżyć o zabójstwo dziewczyny, Jasny z Nocnego Patrolu.

Gdyby miał więcej doświadczenia, nie pchałby się do zamkniętego Pierścieniem miejsca. Przecież nie opasałem w nim całego pokoju, tylko szafę z torbą!

Jeszcze mi tego brakowało. Jeśli śmierć zwykłych ludzi Jaśni traktują jak kłusownictwo, to zabójstwo Innego było przestępstwem na zupełnie innym poziomie. To już pachniało Trybunałem.

A ja tylko zamknąłem własny teren – i to w sposób zrozumiały dla Innych! To było jak okrzyk: „To moje! Nie pchajcie się tu, bo to moje! Nie wolno!”

Ale nie, wepchał się. I teraz uspokoił się w Zmroku… Cholerny, nadgorliwy małolat!

Trzeba będzie się przyznać – inaczej załatwią mnie na cacy.

Sięgnąłem po telefon – nie komórkę, lecz zwykły, stojący na stoliku. Numer usłużnie wychynął z pamięci.

– Nocny Patrol? Witalij Rogoża, Inny, Ciemny. Jest tu u mnie wasz pracownik, Andriej Tiunnikow, jeśli się nie mylę. Nie żyje. Może przyjedziecie? Hotel „Kosmos”, pokój pięćset dwanaście.

O dziwo, pierwsi zjawili się wcale nie Jaśni. Gdy tylko na piętro weszli Inni – było ich dwóch – poczułem, jak zalewa mnie czyjaś energia. Obaj byli magami Ciemności, obaj byli pełni mrocznej siły, przypominającej Zmrok, ale bardziej szczelnej i ciemniejszej. Długi, stopniowo zwężający się język Zmroku płynął przez dach hotelu ku ziemi. Może nawet niżej. Pod ziemię.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę – odezwałem się, wstając fotela. – Otwarte, wejdźcie.

Weszli. Mój znajomy z mieszkania na Pierwszomajowej, Szargon. I jeszcze jeden, też mag, o ile mogłem zrozumieć. Brunet, również dość gruby. Bardzo silny, silniejszy od swojego towarzysza. Ale rozmowę zaczął Szargon – widocznie taki był zwyczaj, najważniejszy milczy – Antoni też przede wszystkim słuchał.

– Dobry wieczór, kolego.

Prychnąłem.

– Dobry? Żartujecie, kolego. Powiedziałem to dokładnie takim tonem jak Szargon. Ale niełatwo było go zdenerwować i dzięki temu miał nade mną sporą przewagę. Był doświadczonym magiem, a ja mogłem liczyć tylko na tanie kawaleryjskie wypady, nieoczekiwane olśnienia i swoje mistyczne schody, które usłużnie podstawiały mi stopień za stopniem i organizowały odpowiedni kopniak w odpowiednie miejsce.

– Nie żartuję, kolego, witam się. Szkoda, że nie poczekał pan tam na nas. Bardzo liczyłem na rozmowę.

– Nie chciałem przeszkadzać – wyznałem, co było prawdą w ponad pięćdziesięciu procentach. Normalne zachowanie Innego, wszystko jedno, Ciemnego czy Jasnego.

– Liczyłem na pomoc. Pomoc ziomka. A pan wolał zniknąć. To „ja” było charakterystyczne dla Ciemnych. Każdy Jasny na miejscu Szargona powiedziałby „my” – i w dodatku absolutnie szczerze. I miałby na myśli dokładnie to samo, co Szargon.

– Dobrze. Poznajcie się. To jest Edgarze, nasz kolega z Estonii, od niedawna w Nocnym Patrolu Moskwy. Co tu mamy?

– Mamy kolejnego trupa – przyznałem się. – Jasny, Inny, patrolujący. Zresztą, przecież jest pan doskonale zorientowany, kolego Edgarze, nieprawdaż?

– A czasu mamy niewiele, bo zaraz będą tu Jaśni – to chciałeś powiedzieć? – odezwał się po cichu Edgar, odrzucając dyplomację i przechodząc na „ty”. Zrozumiałem, że z tym czarnym Estończykiem nie warto krzyżować szpad.

– W zeszłą sobotę, wieczorem, w dniu mojego przyjazdu ten Jasny kierował operacją schwytania wampira kłusownika…

– Wampirzycy – sprecyzował Edgar i skrzywił się. – Dalej.

– Przypadkiem znalazłem się w pobliżu. Zastali mnie obok trupa i rozpoznali we mnie Ciemnego. Widocznie na skutek niedoświadczenia, bo innych przyczyn nie widzę, Tiunnikow oskarżył mnie o to, czego dokonał wampir… wampirzyca. Osadziłem go, przyznaję, dość ostro. Sam się o to prosił. To właściwie wszystko… wychodząc dzisiaj z pokoju, zostawiłem zaklęcie ochronne. Wracam, a on tu leży. Nie mogłem mu już pomóc.

Ostatnie zdanie wyrwało się samo, nie miałem zamiaru go wypowiadać. Chyba znowu zaczynało mnie ponosić…

– Taki szczeniak kierował operacją? – zapytał zdumiony Szargon. – Przecież byli tam znacznie bardziej doświadczeni Jaśni. Tygrysica, magowie…

– Tiunnikow miał staż, zwykła sprawa – burknął Edgar i znowu popatrzył na mnie. – Postawiłeś Pierścień Saaby o takiej mocy, że zabił stażystę Jasnych na miejscu?