Pytanie było czysto retoryczne. Wychodziło na to, że postawiłem nieskomplikowane zaklęcie, ale włożyłem w nie zbyt wiele Siły… Chyba…
Nadchodzących Jasnych poczułem w tej samej chwili co Edgar – właśnie podjeżdżali pod hotel. Kilka sekund później wykrył ich również Szargon.
– Co im powiedziałeś? – spytał pospiesznie Edgar – Tylko szybko.
Chyba osłonił nas niewidocznym kloszem. Nim zdążyłem powiedzieć choć słowo, odruchowo dodałem do „klosza” swoją moc, częściowo pochodzącą z mojej świadomości, a częściowo z otoczenia. W oczach Edgara wyczytałem nieme zdumienie.
– Zadzwoniłem i powiedziałem, że w moim pokoju jest martwy Jasny. Podałem jego imię. To wszystko.
Edgar skinął głową i popatrzył znacząco na Szargona. Ten lekko wzruszył ramionami.
Na pukanie do drzwi czekaliśmy już w milczeniu.
Jaśni nie czekali na sakramentalne „proszę”. Po prostu weszli.
Było ich pięcioro. Tolik, Antoni i dziewczyna – odmieniec chyba ledwie zdążyli dojechać z Pierwszomajowej do biura. Prócz nich zjawiło się jeszcze dwóch – inteligentny chłopak w okularach z oprawką za osiemset dolców i jeszcze jeden, o opalonej twarzy, jakby za oknem było lato.
Ci dwaj oraz Tolik starannie obmacali i zeskanowali każdy centymetr pokoju. Tak intensywnego oddziaływania magicznego tutejsze ściany chyba jeszcze nie widziały.
Antoni i dziewczyna nie wtrącali się, ale wyraźnie czuło się płynącą od nich antypatię. To nie była nienawiść, Jaśni nie umieją porządnie nienawidzić. Raczej pragnienie przyciśnięcia mnie, osądzenia, ukarania. A może po prostu chcieli się ze mną rozprawić, na zawsze wpędzić do Zmroku.
Poza granicami pokoju wyczułem jeszcze jednego Jasnego, chyba na piętrze albo przy windzie. Widocznie służył jako osłona. Był przy tym tak dobrze zamaskowany, że znalazłem go zupełnie przypadkiem. Szargon i Edgar pewnie nawet nie domyślali się jego obecności.
Spochmurniałem. Jaśni mieli przewagę liczebną. Nie mówiąc już o tym, że ci dwaj, których widziałem po raz pierwszy, byli bardzo silnymi magami, chyba pierwszego stopnia. W każdym razie, obaj byli silniejsi od Szargona i Edgara. Antoni też był silny i zostawała jeszcze dziewczyna – bojowy transform. I ten niewiadomy tuż obok. Nieciekawy układ. Zetrą nas na proszek.
Tymczasem Jaśni skończyli skanowanie. Okularnik zbliżył się do mnie i z udawaną obojętnością zapytał:
– Czy pańskim zdaniem stawianie zaklęcia ochronnego o takiej mocy było konieczne?
– Czy sądzi pan, że w przeciwnym razie traciłbym tyle Siły?
Okularnik i nieznajomy wymienili szybkie spojrzenia.
– Żądamy rewizji pańskich rzeczy.
– Stop, stop – zaprotestował natychmiast Edgar. – Na jakiej, jeśli można zapytać, podstawie?
Okularnik uśmiechnął się nieładnie – samymi wargami:
– Nocny Patrol podejrzewa, że na terytorium Moskwy wwieziono zakazany artefakt o wyjątkowej mocy. Powinniście wiedzieć, że podobne działania są sprzeczne z Traktatem.
Moi koledzy Ciemni popatrzyli na mnie wyczekująco. Chyba spodziewali się jakiejś jednoznacznej reakcji. Ale jakiej? Moja wewnętrzna czarodziejska różdżka tym razem nie dawała znać o sobie. Ale z drugiej strony, doskonale wiedziałem, że żadnych zakazanych artefaktów nie mam. Dlatego obojętnie machnąłem ręką.
– Niech sobie patrzą, choćby do rana!
– Protestuję – powiedział Edgar cicho i chyba bez szczególnej nadziei. – Nie macie sankcji zwierzchnictwa.
– Protest został odrzucony – odparował spokojnie okularnik. – Ja jestem tu zwierzchnictwem. Proszę pokazać rzeczy, Ciemny.
Nie trzeba było prosić mnie o to dwa razy. Jednym ruchem neutralizując ochronę, otworzyłem szafę, gdzie w całkowitej samotności, obok dwóch szczotek do ubrań spoczywała moja torba. Część napisu spoglądała na nas jakby z pretensją „FUJ…” Wyobraziłem sobie nudny, skrzypiący glos, wymawiający to „fuj”…
Wziąłem torbę i wysypałem na łóżko zawartość. Rzeczy osobiste nie wzbudziły zainteresowania, natomiast ostatnia paczka owszem. Drugi nieznajomy dotknął ręką amuletu w kieszeni kurtki.
Gdy wytrząsnąłem pieniądze, gapili się na mnie wszyscy: i Ciemni, i Jaśni. Patrzyli jak na nieuleczalnego psychopatę.
– Proszę – powiedziałem. – To wszystko, co mam. Sto tysięcy. Zresztą, teraz już trochę mniej.
Okularnik zrobił krok do przodu, podszedł do łóżka, pogrzebał w rzeczach, zajrzał do torebek. Zrozumiałem, że potrzebował kontaktu osobistego – nie wystarczało mu skanowanie na odległość!
Rany, o co oni mnie podejrzewają? Prawdopodobnie jakiś kretyn rzeczywiście próbował wwieźć do Moskwy coś zakazanego i ponieważ ja odrobinę przesadziłem z ochroną swoich nieszczęsnych dolców, zaczęli podejrzewać mnie. Ha. Im dalej, tym weselej.
Okularnik obwąchiwał mój bagaż przez minutę, w końcu się poddał.
– Dobrze. Rzeczywiście nic tu nie ma. Pokój zostaje uznany za teren zamknięty. Proszę przenieść się do innego.
Dziewczyna – odmieniec drgnęła, ze zdumieniem popatrzyła na okularnika. Ten ledwie zauważalnie wzruszył ramionami. Zrozumiałem sens tego gestu. Nie ma się do czego przyczepić. Brak podstaw. Dziewczyna była spięta, ale drugi mag położył dłoń na jej ramieniu, jakby ostrzegając przed nieprzemyślanymi postępkami.
– Taak? – powiedział przeciągle Edgar i w tym „taaak” zabrzmiał estoński akcent. – Przenieść się? Wobec tego żądamy oficjalnego zezwolenia na ingerencję siódmego stopnia w celu uniknięcia zbędnych pytań ze strony administracji.
Jaśni byli niezadowoleni.
– Po co? Oddziaływać na personel można bez korekcji psychiki.
– Ha, a potem najmniejszą ingerencję uznacie za naruszenie! – odparował Edgar niewinnym tonem.
– Zezwa… – zaczął Ilja i urwał. – Nie. Nie zezwalam. Antoni, idź z nimi i zrób wszystko sam. Postaraj się, żeby tego tu ulokowali daleko stąd, żeby nie… Zresztą, wykonaj.
Edgar westchnął, rozczarowany.
– No cóż… nie to nie. Proszę mi tylko powiedzieć, czy macie jeszcze jakieś pytania do naszego kolegi?
W głosie Edgara było tyle uprzedzającej grzeczności, że aż się przestraszyłem, czy Jaśni nie pomyślą, że Estończyk się zgrywa. Ale chyba go tu nieźle znali. A może ta zjadliwa uprzejmość była normą w kontaktach Patroli?
– Nie śmielibyśmy dłużej go zatrzymywać. Ale pozwolimy sobie przypomnieć, że aż do zakończenia dochodzenia w trzech sprawach, zabrania mu się opuszczać Moskwę.
– Pamiętam – powiedziałem.
– W takim razie pożegnamy się. Kolego Witaliju, spakujcie się…
Wrzuciłem rzeczy do reklamówek, reklamówki do torby, podniosłem z fotela kurtkę i wstałem. Edgar zapraszającym gestem wskazał drzwi.
Wyszliśmy na korytarz i zjechaliśmy windą do westybulu, gdy Edgar nieoczekiwanie zwrócił się do Jasnego:
– Antoni! Nasz kolega nie będzie dłużej mieszkał w tym hotelu. Zabieramy go ze sobą. Jeśli będzie wam potrzebny, pytajcie w biurze Dziennego Patrolu.
Jasny chyba się stropił, zerknął na drzemiącego w recepcji mężczyznę i niepewnie skinął głową. Poszliśmy do wyjścia.
Nawet nie zakładałem kurtki – spostrzegłem znajome bmw przed wejściem do hotelu. Zauważyłem je tylko dlatego, że byłem Innym.
Wewnątrz samochodu było ciepło, przytulnie i przestronnie – kolana nie wbijały się w oparcie przedniego fotela. Usiadłem wygodnie i zapytałem:
– Gdzie mam teraz mieszkać?
– W biurze Dziennego Patrolu, kolego. A raczej w hotelu przy biurze. Trzeba było od razu tam jechać.
– Gdybym tylko wiedział, dokąd… – wymamrotałem.
Samochód ruszył, podjechał do wyjścia z parkingu i zanurkował pod szlabanem, który właśnie zdążył się podnieść, i od razu włączył się w rzadki strumień samochodów na Prospekcie Mira.