Выбрать главу

Na wszelki wypadek zapamiętałem nazwę grupy – Rammstein. Potem poszukam nagrania i uważnie posłucham.

Zamówiłem piwo i dwa hamburgery, usiadłem bokiem do telewizora, tyłem do sali. Kiszki grały mi marsza od dłuższego czasu, najwyższa pora z tym skończyć.

Gdy zabrałem się za drugiego hamburgera, za plecami wyczułem Jasnych. Zamknąłem się, nim zdążyli mnie zarejestrować.

Trzeba przyznać, że mimo braku doświadczenia jestem silnym Innym. Ci dwaj w najlepszym razie byli czeladnikami. Słabiutki dwudziestoletni mag i początkujący jasnowidz. Wydawało mi się, że potrafię zobaczyć przyszłość znacznie lepiej od tego jasnowidza – cały ogrom możliwości i wariantów – i przepowiedzieć najbardziej prawdopodobne z nich.

Jaśni rozmawiali półgłosem. Na obu leżało zaklęcie odwracania uwagi, rzucone przez kogoś bardzo silnego. Wytężyłem słuch.

– …już tu są. Szef mówi, że może dojść do starcia – powiedział cicho mag.

– Nas i tak wyślą do kordonu – zauważył smętnie jasnowidz.

– Zwłaszcza po tym, co się stało z Tygryskiem i Andriejem.

– Potrzebna będzie cała siła, rozumiesz? Cała! Pazur nie może trafić do Ciemnych, to byłby koniec wszystkiego. Koniec światła…

– Ale… – wyraził wątpliwość jasnowidz. – Zaraz tam koniec.

Mag poprawił się:

– Koniec naszej przewagi. Nie zdołamy w najbliższym czasie przycisnąć Ciemnych.

– A czy to w ogóle możliwe? – w słowach jasnowidza zabrzmiał zdrowy sceptycyzm. – Od tysięcy lat Jaśni i Ciemni istnieją obok siebie. Od tysięcy lat ze sobą walczą. Od wielu lat trwa współzawodnictwo Patroli. A przecież jest jeszcze Inkwizycja, która nie dopuszcza do zakłócenia równowagi…

Jaśni na moment przerwali rozmowę, poszli na początek kolejki składającej się z trzech osób, i lekko zamroczyli wszystkich, nie wyłączając barmana.

– Dwadzieścia hamburgerów i karton soku – polecił mag i znowu odwrócił się do swojego rozmówcy.

Ja też udałem zamroczonego. Czasem Inni są bardzo beztroscy. Zwłaszcza młodzi. Poczucie przewagi nad zwykłymi ludźmi może zawrócić w głowie. Dopiero z upływem czasu zaczyna się rozumieć, że znacznie łatwiej być człowiekiem niż Innym.

– I tak będzie walka. Antoni powiedział, że pojawił się jakiś przyjezdny czarownik – Farida i Danilę załatwił na Strastnym jedną ręką. To on zabił Tygryska. Sukinsyn…

„Nie trzeba było startować z łapami do spokojnego Ciemnego – pomyślałem z rozdrażnieniem. – To nie ja na nią polowałem, tylko ona na mnie…”

A jeśli chodzi o „jedną rękę” – to już były wymysły Jasnych. Tamto starcie drogo mnie kosztowało.

I wtedy zrozumiałem – coś się zaczęło. Jaśni jak na komendę odwrócili głowy w stronę pasów startowych i weszli w Zmrok. Ja zrobiłem to sekundę później.

Na pasach już ktoś był. Ciemny stał przed zaśnieżonym pasem, wyciągając przed siebie buławę, długi język płomienia liznął raz i drugi zimny beton. Mag suszył pas przed lądowaniem samolotu z Odessy. Z budynku, grzęznąc w zaspach, spieszyli Jaśni.

Wypuszczając jeszcze kilka języków płomieni, mag wszedł głębiej w Zmrok.

To chyba był Kola.

Gaduły z restauracji wrzuciły żarcie do biało – zielonych reklamówek i ruszyły biegiem, depcząc dywan sinego mchu.

Dobrze mu się tu żyje. Tyle ludzi, tyle emocji… Jeden pasażer, który spóźnił się na samolot, zapewnia dobową rację dla tego nienasyconego, płożącego się żarłoka.

Zsunąłem się ze stołka, zostawiając na barze nie dopite piwo. Przez ścianę budynku widać było tylko cienie Innych z kolorowymi plamami aur nad głową i wiązkami uwolnionej siły. Nadal widziałem wnętrze sali i ludzi, cierpliwie czekających w plastikowych fotelach na swoje samoloty.

W Zmroku rozległy się basowe pomruki – to spikerka informowała, że „samolot piętnaście zero pięć z Odessy wylądował”. Rzuciłem się w dół po schodkach, lawirując pomiędzy snującymi się ludźmi.

Na dół, prosto, na prawo…

Przeskoczyłem przez bramkę i znalazłem się przy wyjściu na pas startowy.

Tam już trwała poważna walka – czułem energetyczne wyładowania, moc amuletów i umiejętności magów, wszystko to, czego można było użyć do tylu celów innych niż rzeź. Jakże Jaśni skostnieli w swoim sprawiedliwym gniewie! Nawet nie przyszło im do głowy, żeby po prostu pogadać – od razu rzucali się do walki.

Jeden z wikingów powiedział coś ze złością po angielsku, He – ser mu odpowiedział. Pożałowałem, że nie rozumiem ani słowa. Następnie wikingowie wstali i posłusznie podeszli do portalu. Mnie udało się stanąć na czworakach.

Gdy trzeci z wikingów zrównał się ze mną, czwarty nagle gwałtownie wszedł głęboko w Zmrok.

Heser zareagował od razu – zarzucił Sieć i znikł. Czarodziejka została.

Pozostałych wikingów przygwoździło do podłogi. Byłem teraz rozpłaszczony na podłodze, tym razem twarzą do ziemi. Czułem się jak żaba na autostradzie, miałem wrażenie, że spadła na mnie betonowa płyta z przejeżdżającej wywrotki – nie mogłem się ani ruszyć, ani nabrać powietrza. I coś zaczęło mnie cisnąć w pierś, coś długiego i lekko zagiętego.

Leżenie z nosem w podłodze było mało przyjemne, napiąłem się i udało mi się odwrócić głowę.

Napotkałem spojrzenie leżącego obok wikinga.

Poczułem taki chłód, jakiego nie czuje się w czasie moskiewskich zim.

„Ty!”

„Ja…”

„Ty – Inny!”

„Tak…”

„Służysz Ciemności…”

„Zapewne…”

„Przechowaj to!”

„Co?”

Wiking już zamknął oczy. Bezgłośny dialog trwał sekundy.

Co mam przechować? To cholerstwo, które wbija mi się w żebra?

Czarodziejka na wszelki wypadek zrzuciła na nas jeszcze jedną płytę – wikingowie zachrypieli, a z mojej piersi wyrwało się coś w rodzaju jęku.

A potem pomyślałem: „Do cholery z tym!”

Zamknąłem oczy, skoncentrowałem się w poszukiwaniu siły i poczułem tuż obok praktycznie niewyczerpane źródło – otwarty portal.

Jakie to proste… Regeneracja utraconej na Strastnym siły była kwestią sekund. Co z tego, że to portal Jasnych? Natura Siły jest podobna…

Zacząłem wchłaniać moc portalu. Powoli, żeby Swietłana nie od razu poczuła, co się dzieje.

Na początek leciutko zsunąłem ciężar z siebie. Potem ukryłem w kokonie powierzony mi przedmiot i schowałem go za pazuchę, nadal leżąc na podłodze. Czarodziejka chyba zaczęła się denerwować.

Już miałem wstać, ale wrócił Heser – promieniujący białym blaskiem niczym anioł. Jedną ręką trzymał za ramię bezwolnego, pokornego uciekiniera. Dwa kroki i wiking leży obok swoich towarzyszy. Ale na twarzy Hesera nie było radości.

– Gdzie Pazur?

Zerknął na czarodziejkę – wciągnęła głowę w ramiona, poczułem, jak skanuje wszystkich jednocześnie.

O nie, kochana. Mojego kokonu nie przebijesz.

Heserowi też się to nie uda. Mówię to wam z wysokości kolejnego schodka.

Nie tracąc czasu, Heser podszedł do mnie.

– To znowu ty… – W jego głosie nie było nienawiści. Tylko bezgraniczne zmęczenie.

Wstałem i z jakiegoś powodu otrzepałem ubranie.

– Ja.

– Zdumiewasz mnie – przyznał, przewiercając spojrzeniem moją skromną osobę. – Zadziw mnie jeszcze raz. Oddaj Pazur.

– Pazur? – uniosłem brwi. – Co masz na myśli, kolego?

Heser zacisnął usta. Widziałem, jak poruszyły się mięśnie jego szczęk.

– Dość tej komedii, Ciemny. Musisz mieć Pazur, bo nie ma innej możliwości. Przestałem go czuć, ale to niczego nie zmienia. Oddasz mi Pazur i wyniesiesz się z Moskwy na zawsze. Weź pod uwagę, że jesteś pierwszym, któremu po raz drugi proponuję opuszczenie miasta w pokoju. Pierwszym od wielu lat. Czy wyrażam się jasno?