– Przecież jesteśmy ludźmi. Innymi ludźmi, ale jednak ludźmi. Nie od razu stajemy się prawdziwymi Innymi.
Heser skinął głową.
– Znowu masz rację, Antoni. Trzeba przeżyć choćby jedno ludzkie życie, pełnowartościowe, trwające osiemdziesiąt albo sto lat. Stracić ludzkich krewnych i bliskich, zobaczyć, jak śmieszni są politycy, budujący nietrwale tysiącletnie imperia, i filozofowie, tworzący wieczne prawdy dla jednego czy dwóch pokoleń. Wtedy stajesz się Innym. A dopóki żyjesz swoim pierwszym, zwykłym ludzkim życiem, pozostajesz człowiekiem. Nawet jeśli umiesz wchodzić w Zmrok, wypowiadać zaklęcia i śledzić linie rzeczywistości. Ty również jesteś człowiekiem, Antoni. I Świetlana jest człowiekiem. I Tygrysek… i Andriej… byli ludźmi. I właśnie na tych ludzkich cechach łapie was Ciemność. Na słabościach, na emocjach…
– Czy miłość jest słabością?
– Jeśli miłość jest w tobie, jest siłą. Jeśli ty jesteś w miłości – jest słabością.
– Nie umiemy inaczej.
– Umiecie, Antoni. Choć to jest trudne, ale umiecie… – Heser popatrzył mu oczy. – No? Nadal się na mnie boczysz?
– Nie. Wierzę, że się pan starał… chciał jak najlepiej.
– Starałem się. I, o dziwo, udało mi się.
– Śmierć Tygryska i bezsilność Swietłany to właśnie ten sukces? – wykrzyknął oburzony Antoni.
– Tak. Ponieważ wszystkie inne układy byłyby znacznie gorsze. A to, co się stało, jest na rękę nie tylko Zawulonowi i jego sforze.
Heser uśmiechnął się. Zimno, ironicznie.
– Swietlanie to już i tak nie pomoże… – zaczął Antoni. I zamilkł, ponieważ Heser pokręcił głową.
– Wszystko dopiero przed nami, Antoni. Wszystko się dopiero zaczęło.
Szef Nocnego Patrolu nalał po drugim kuflu piwa, upił łyk i odchylił się w fotelu.
– Borysie Ignatiewiczu…
– Antoni, ja wszystko rozumiem. Jesteś zmęczony. Ja również. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, pełni bólu, rozpaczy, smutku. Ale to wojna, i to jeszcze daleka od zakończenia. Chcesz z niej wyjść – wyjdź. Żyj jak zwykły Jasny. Ale dopóki jesteś w Patrolu… Jesteś w Patrolu, Antoni?
– Tak!
– Doskonale. Piwo ci smakuje?
– Smakuje – burknął Antoni.
– Znakomicie. Dlatego polecisz do ojczyzny tego boskiego napoju. Do Pragi.
– Dokąd? – zapytał tępo Antoni.
– Jutro rano, a raczej w dzień. Poranny lot zostanie przeniesiony na osiemnastą, więc polecisz tranzytowym.
– Ale po co?
– Wiesz zapewne, że Europejskie Biuro Inkwizycji przeniosło się z Berna do Pragi?
– Oczywiście. Z powodu Pazura Fafnira, ukradzionego przez tamtych durni.
– Właśnie. I tak zgodnie z tradycją Inkwizycja raz na pięćdziesiąt czy sto lat zmienia siedzibę, a tu jeszcze taki pstryczek w nos berneńskich Patroli… W końcu, jak już się urządzili, przyjęli naszą sprawę do rozpatrzenia.
– Więc ten prezent… Chodzi o Igora?
– Tak. On już tam jest. Złożyliśmy oficjalną skargę, oznajmiając, że Ciemni urządzili prowokację, Alicja Donnikowa oczarowała Igora, powodując jego załamanie nerwowe, czego efektem było nadmierne odebranie ludziom siły… no i jeszcze ten przykry incydent z chłopcem, który utonął. Ciemni oczywiście oznajmili, że to Igor oczarował Alicję, próbując ją zwerbować…
Antoni prychnął. Co za szaleństwo! Zwerbować! Jakby Ciemny mógł przestać być Ciemnym. Zastraszyć, zmusić do współpracy, przekupić czy zaszantażować – proszę bardzo. Ale zwerbować?…
– Trybunał rozstrzygnie, kto jest winien i jaki był stopień odpowiedzialności Igora. Ale jeśli Inkwizycja zarzuci mu przekroczenie obrony koniecznej albo świadomą prowokację, pozostanie mu już tylko jedna droga – w Zmrok. On i tak ledwie żyje… i chyba nawet nie chce walczyć. A Igor jest nam potrzebny, Antoni. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo!
– Borysie Ignatiewiczu, co tam się właściwie wydarzyło? Tak naprawdę? – zapytał Antoni.
– Tak naprawdę? Nie wiem. Możesz mi wierzyć, że nie urządzaliśmy tam prowokacji. Wysłałem Igora na wypoczynek, ponieważ chłopak stracił wszystkie siły. Wiesz, jak wspaniale regeneruje praca w obozie pionierskim? Radosne twarze dzieci, wesoły śmiech… – głos Hesera złagodniał.
Antoni miał wrażenie, że jeszcze chwila i poważny szef Nocnego Patrolu obliże się i zacznie mruczeć. Ale Heser przerwał sam sobie:
– Albo nasz zarzut jest słuszny i wtedy mamy szansę uratować Igora, albo to, co się wydarzyło, to tragiczny zbieg okoliczności… Wtedy Inkwizycja nie może nas oskarżyć, ale Igor tego nie przeżyje. Sam ukarze siebie za śmierć tego dziecka… i Alicji.
– Co tu ma do rzeczy Alicja?
– On się naprawdę zakochał… Jeszcze jeden niedorobiony Inny. – Heser obserwował zmieniającą się twarz Antoniego i pokiwał głową. – Zakochał się, zakochał. Pojedziesz do Pragi, Antoni. Będziesz naszym przedstawicielem w trybunale. Obrońcą i oskarżycielem w jednej osobie. Dostaniesz wszystkie potrzebne materiały.
– A… ale… – Antoni zmieszał się. – Ja nie mam doświadczenia!
– Początkowo nikt nie ma doświadczenia. Właśnie będziesz miał okazję je zdobyć. Coś mi mówi, że im dalej, tym więcej będzie takich właśnie prawnych potyczek – zamiast uczciwej walki i otwartej wojny. Nie denerwuj się tak, przyjadę do Pragi na posiedzenie. Możliwe, że razem z Olgą i Swietłaną.
– Po co ze Swietłaną?
– Być może, zdołamy udowodnić, że Świetlane pozbawiono sił w wyniku prowokacji Ciemnych, i uda nam się otrzymać pozwolenie na jej leczenie.
– Jak?
– Tak samo jak z Igorem. Problem nie polega na tym, że Świetlana nie może zregenerować się w ciągu kilku miesięcy. Może! Problem polega na tym, że jestem w stanie zdobyć pozwolenie na leczenie wyczerpanego maga drugiego i trzeciego stopnia, zaś regeneracja sił Wielkiej Czarodziejki to już przypadek nadzwyczajny. Tutaj może nam pomóc jedynie bezpośrednie zezwolenie Inkwizycji. I to nie biura moskiewskiego, ale co najmniej europejskiego.
Heser podniósł kufel i uśmiechnął się:
– Prosit, Antoni. Wypijmy za sukces.
– Borysie Ignatiewiczu, nawet teraz nie mówi mi pan wszystkiego! – Antoni niemal krzyczał.
– Owszem. Ale i tak powiedziałem więcej, niż należało. A jeśli tak bardzo chcesz cierpieć na bezsenność… – Heser zamyślił się. – Połącz wszystkie wydarzenia ostatniego roku. Kreda Przeznaczenia, śmierć Alicji Donnikowej, pojawienie się zwierciadła, karykaturalni Bracia Regina z Pazurem Fafnira… Histeria spowodowana końcem drugiego tysiąclecia.
– Ależ nic ich nie łączy! – palnął Antoni.
– W takim razie śpij spokojnie – uśmiechnął się Heser.
Koniec grudnia to czas krzątaniny i przedświątecznych zakupów, czas prezentów i szampana z pracownikami, czas kolorowych iluminacji i straganów z ozdobami choinkowymi. W okolicy Bożego Narodzenia i Nowego Roku cichnie nawet odwieczna walka Innych. Zarówno Ciemnych, jak i Jasnych ogarnia rozmarzenie, co sprawia, że są bardziej skłonni do wybaczania przeciwnikom dawnych uraz – tych niedużych i niezbyt głębokich.
Edgar, mag Ciemności, pracownik Dziennego Patrolu, po raz pierwszy od chwili przeniesienia się z Estonii do stolicy Rosji spóźnił się na zebranie operacyjne. Przyczyna była tak banalna, że żaden szanujący mag nie przyznałby się do niej.
Edgar karmił kaczki na bulwarze Czyste Prudy. Pogrążył się nieoczekiwanie w napływających wspomnieniach i kompletnie zapomniał o upływie czasu. Rozmarzył się jak smarkacz po butelce piwa. A gdy w końcu spojrzał na zegarek, zrozumiał, że zebranie już się zaczęło.
Jeśli wiek może czegokolwiek nauczyć, to chyba umiejętności niespieszenia się wtedy, gdy i tak jesteś spóźniony. Dlatego Edgar nie rzucił się, żeby łapać okazję, nie pomknął na złamanie karku do metra, tylko spokojnie pokruszył resztę bułki pływającym na nie zamarzniętej części stawu albo chodzącym po lodzie kaczkom, i dopiero wtedy skierował się do stacji metra Czyste Prudy. Grudniowy śnieg skrzypiał raźnie pod jego nogami.