Po drugie, w sklepie wolnocłowym wąchała perfumy uzdrowicielka w średnim wieku, nie związana z Nocnym Patrolem. Pewnie przypadkowa pasażerka.
Po trzecie, w punkcie rejestracyjnym dyżurował Inny milicjant. Podobnie jak na każdym lotnisku.
Ciemnych w Szeremietiewie, prócz samego Edgara, było czterech. Trójka Braci Regina, czujnie zerkająca to na Antoniego, który siedział w barze na drugim końcu sali, to na Edgara, plus nie zwracający na nic uwagi słabiutki mag przy automatach do gry. Chyba chciał sobie zarobić, próbując zmusić mechanizm, by dał mu maksymalną wygraną. Takich jak on doskonale charakteryzuje określenie „partacz”.
Prosty rozkład sił.
Rejestracja i kontrola paszportowa poszła szybko, Czechy nie wymagały wizy. Zresztą, na wszelki wypadek Edgar miał przygotowane dwa paszporty: estoński i argentyński. Absolutnie legalne – Argentyna to wspaniały kraj, otwarcie kupczący swoim obywatelstwem.
Pozostały do odprawy czas Edgar spędził w jednym z barów. Oczywiście nie w tym, w którym siedział „pupilek Zawulona”, mag Światła Gorodecki. Ich spojrzenia spotkały się jeden jedyny raz. Ja wiem, kim ty jesteś, ty wiesz, kim ja jestem, obaj wiemy, że o sobie wiemy… Mamy podobne zadania: bronić swoich na rozprawie i załatwić przeciwnika.
Trzeba przyznać, że Gorodecki wyraźnie dał do zrozumienia: gdy zacznie się posiedzenie, to wtedy się zetrzemy. A na razie nie przeszkadzajmy sobie.
Edgar przypomniał sobie czasy, gdy Inni nie dzielili się na Jasnych i Ciemnych, gdy po prostu razem dawali odpór losowi i przeciwnościom życia. Wtedy oczywiście dowolny uzdrowiciel był bliższy dowolnemu wampirowi niż zwyczajny człowiek z bezosobowej masy sobie podobnych. Zmrok umie zbliżać.
Zmrok umie też dzielić. Trudno dziś o bardziej nieprzejednanych wrogów niż Ciemni i Jaśni. Nawet konfrontacja Stanów Zjednoczonych i świata islamskiego z Iranem i Irakiem na czele, nawet dawna zimna wojna miedzy USA a ZSRR, nie przypomina wojny Patroli. To była dziecinada. Dziecięce zabawy nierozumnych ludzi.
Edgar pił czarną, niezbyt smaczną kawę, rozmyślając o wszystkim i o niczym. Na przykład o tym, że wszystkie lotniskowe bary, potwornie drogie i chyba nie kantujące klientów, przyrządzają niesmaczną kawę, serwują niedobre piwo i podają niejadalne kanapki. Wiele problemów ludzkiego życia można zwalić na walkę Patroli, ale z jakością barowych posiłków nie miała ona akurat nic wspólnego!
„Podopieczni”, Bracia Regina, gapili się na niego z niezadowoleniem. Cała ta pstrokata trójka traktowała go jak zwykłego szpicla. Nieważne. W końcu to nicponie. Nierozumni i beztroscy nicponie, których można wykorzystać w sprawie Ciemności. Bardzo słusznie, że Zawulon postanowił ich wykorzystać. Trzeba przyznać, że historia z Pazurem Fafnira w czasie wizyty Rogozy – zwierciadła zabiła Jasnym niezłego ćwieka! Bracia Regina, nawet tego nie podejrzewając, przyjęli na siebie jeden z ciosów, przeznaczony dla Dziennego Patrolu, i w dodatku pozwolili zwierciadłu nabrać sił. To właśnie zaważyło na tym, że kolejna potyczka z Jasnymi została wygrana przez Zawulona i jego gwardię.
Bez cienia współczucia Edgar obserwował, jak rozwścieczonego mężczyznę w drogim płaszczu wzięli pod ręce celnicy. Zamiast niego do Pragi poleci Edgar.
Już po starcie, gdy jeden z Braci Regina opuścił swoje miejsce, Edgar przysiadł się do – jak mu się wydawało – najrozsądniejszego z nich, do „białego”.
– Witaj, bracie – powiedział serdecznie.
„Fin” patrzył na niego czujnie okrągłymi oczami.
– Jesteśmy Ciemni – kontynuował cicho Edgar. – Nie porzucamy swoich. Wysłano mnie, bym w razie potrzeby was chronił -
Na trybunale zdołamy was wybronić, zaufajcie mi. Więc głowa do góry, słudzy Ciemności. Nasza godzina wybije już wkrótce.
Edgar powiedział to, wstał i wrócił na swoje miejsce.
Niech sobie teraz chłopaki łamią głowę…
Ależ był patetyczny! Nawet udało mu się zachować uroczystą twarz i powstrzymać się od uśmiechu, choć kosztowało go to sporo wysiłku. W okrągłych oczach Fina było tylko jedno uczucie – strach.
– Niepotrzebnie to zrobiłem – mruknął Edgar pod nosem. – Przecież oni są jak dzieci, po co ja się wygłupiam…
Westchnął i z miną winowajcy otworzył czasopismo. Dobrze, że lot do Pragi trwa krócej niż, na przykład, do południowej części Sachalina. Raz – dwa i jesteś na miejscu. Żadnych tam międzylądowań i takich koszmarów jak drzemka w fotelu. Szkoda, że portal z Moskwy do Pragi byłby nieuzasadnionym marnotrawstwem sił i że musi lecieć jak zwykły człowiek…
Zresztą, nie do końca. Inni nie mają przynajmniej problemów z biletami…
ROZDZIAŁ 2
Antoni lubił Pragę. Nawet więcej, nie rozumiał, jak można jej nie lubić. Są miasta od pierwszej chwili budzące niechęć, które dławią i przygniatają, a są takie, które umieją łagodnie i niezauważalnie oczarować. Moskwa niestety nie należy do żadnej z wymienionych kategorii, Praga zaś przypomina starą i mądrą czarodziejkę, która mogłaby sprawiać wrażenie młodej, ale nie widzi takiej potrzeby – piękna i urokliwa w każdym wieku.
A przecież Praga powinna być przystanią Ciemnych. Miasto, wypełnione gotyckimi budowlami, miasto pełne morowych słupów – pomników średniowiecznej epidemii dżumy, miasto, w którym było getto podczas drugiej wojny światowej, miasto – scena zmagań supermocarstw w czasie zimnej wojny… Gdzie podziały się te emanacje ciemności, odżywczy substrat Ciemnych? Czemu się rozwiały, czemu przemieniły się w pamięć, a nie w złość?
Oto zagadka…
Antoni nie znał nikogo z praskiego Nocnego Patrolu. Czasem, gdy trzeba było wyciągnąć coś z archiwów, korespondowano z kurierami przez internet. Przed Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, gdy tradycyjnie wysyłano życzenia wszystkim Nocnym Patrolom, traktowano równorzędnie Nocny Patrol Pragi (skład aktywny: stu trzydziestu Innych, rezerwa operacyjna: siedemdziesięciu sześciu) i Nocny Patrol jakiegoś amerykańskiego miasteczka (skład aktywny: jeden Inny, brak rezerwy operacyjnej).
W Pradze Antoni był dwa razy, na urlopie. Spacerował po mieście od piwiarni do piwiarni, kupował pamiątki na moście Karola, jeździł do Karłowych Warów, żeby popływać w basenie z gorącą wodą mineralną i skosztować gorących wafli w kawiarni.
A teraz leciał do Pragi pracować. I to jeszcze jak pracować.
Rozwalony w fotelu na tyle, na ile pozwalała klasa ekonomiczna Boeinga 737, pod względem wygody niezbyt różniącego się od starego radzieckiego tupolewa, Antoni patrzył na karki Braci Regina. Karki były napięte, aury Ciemnych wypełniał strach i niecierpliwość. Świadomi jego obecności, marzyli tylko o tym, żeby jak najszybciej uwolnić się od Antoniego…
Gdyby nie ta historia na lotnisku, Antoni zapewne współczułby pechowym magom. Ale wróg, z którym choć raz się starłeś, pozostaje wrogiem na zawsze.
Jakby czytając w jego myślach, co oczywiście było niemożliwe, jeden z Braci Regina, wysoki, potężny Murzyn, odwrócił się. Zerknął lękliwie na Antoniego i pospiesznie odwrócił wzrok. „Raiwo” – Antoni przypomniał sobie jego imię. Pochodzi z Senegalu… Nie, z Burkina Faso, adoptowany przez jakąś rodzinę Braci Regina, wychowany w wierności Wielkiemu Fafnirowi…
Swoją drogą, co to za głupota z tymi Braćmi Regina…
Dawno, dawno temu wydarzyła się pewna banalna historia. Na śmierć i życie starli się dwaj magowie – Ciemności i Światła. Jasnego zwali Sygurdem… albo z niemiecka – Zygfrydem. Ciemny zginął w swojej zmrokowej postaci smoka. Zwali go Fafnirem. Następnie zginął Zygfryd. Ciekawe, czy Heser go znał.