– Jeden z tych przyglupków, Braci Regina, pochodzi z Burkina Faso – przypomniał Edgar. – Poza tym to zabawna nazwa.
– Bracia Regina… – Antoni skinął głową. – Co to był za pomysł z tymi Braćmi? Przecież wezwał ich ktoś z moskiewskiego Dziennego Patrolu! Obiecał pomoc, obiecał aktywacje Pazura Fafnira… Po co?
– Oficjalnie informuję, że nie jestem w posiadaniu podobnej informacji – odpowiedział szybko Edgar. Wystarczy dać Jasnym pretekst formalnego naruszenia…
– Nie musisz mi nic mówić! – machnął ręką Antoni. – Nie jestem dzieckiem. Ale pojawienie się szalonego maga Ciemności o strasznej sile nie jest nam potrzebne.
– Nam również – oświadczył Edgar. – To oznaczałoby wojnę totalną. Apokalipsę.
– Czyli Braci Regina zwyczajnie okłamano – zgodził się Antoni. – Namówiono, żeby zaatakowali biuro w Bernie, zabrali Pazur, przewieźli go do Moskwy… Ale po co? Żeby podładować zwierciadło?
„Bystrzacha” – zauważył w myślach Edgar i szybko pokręcił głową, naprędce znajdując wspaniały kontrargument:
– No coś ty! O tym, kim jest Witalij Rogoża, dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, gdy czwórka ocalałych bojowników była już w drodze do Moskwy.
– Faktycznie! – wykrzyknął nagle Antoni. – Masz rację, Ciemny! Nie można przewidzieć pojawienia się zwierciadła, ono jest spontanicznym tworem Zmroku, a w oficjalnym oświadczeniu Inkwizycja informuje, że sekta zaczęła przygotowywać się do szturmu na magazyn artefaktów na dwa tygodnie przed tym incydentem. Rogoża jeszcze wtedy nie istniał… To znaczy istniał, ale jako zwykły człowiek, któremu Zmrok zmienił tożsamość…
Edgar przygryzł wargę. Czuł się tak, jakby podsunął Jasnemu rozwiązanie, podzielił się informacją albo nakierował jego myśli na słuszny tor. Niedobrze… Chociaż, z drugiej strony, dlaczego niedobrze? On też nie miałby nic przeciwko temu, żeby odrobinę zorientować się w sytuacji.
– Może ktoś chciał usunąć biuro Inkwizycji z Berna? – zastanawiał się Edgar.
– Albo sprowokować Inkwizycję do przeniesienia się do Pragi…
Popatrzyli na siebie w zadumie – magowie Ciemności i Światła, jednakowo pragnący zrozumieć, co tu się właściwie dzieje. Kelner już szedł w ich stronę, ale widząc, że piwo jeszcze nie zostało wypite, zajął się Amerykanami.
– To możliwe – przyznał Edgar. – Ale sama operacja z Pazurem nie była nam potrzebna! Nawet nie próbujcie oskarżać nas o taką bzdurę!
– Być może – myślał na głos Antoni – chcieliście pokrzyżować jakąś operację… naszą operację… I tutaj już Pazur Fafnira doskonale się nadal?
Edgar przeklął się w myślach za zbyt długi język. Oczywiście, przekleństwo było czysto metaforyczne. Żaden mag Ciemności nie posadzi sobie na głowie wiru inferno.
– Jaką tam znowu operację – zaczął szybko, jednocześnie uświadamiając sobie, że stając w obronie Nocnego Patrolu, faktycznie potwierdził domysły Antoniego.
– Dziękuję, Inny – rzekł Antoni.
Nie przestając przeklinać się w myślach, Edgar wstał. Słusznie mówią: usiadłeś przy stole z Jasnym – utnij sobie język i zadrutuj usta!
– Pora na mnie – oznajmił. – Miło było… pogadać.
– Wzajemnie – rzekł Antoni. I nawet wyciągnął rękę. Edgar nie mógł udać, że nie dostrzega tego gestu. Uścisnął dłoń Jasnego, rzucił na stół pięćset koron i pospiesznie wyszedł.
– Witeslaw – przedstawił się inkwizytor. – Witesław Grubin. Chodźmy.
Wyszli z tłumu – ludzie rozstępowali się przed inkwizytorem, choć ten nie uciekał się do zdolności Innego. Szli wąską uliczką, stopniowo oddalając się od turystów.
– Jak podróż, Antoni? – zapytał Witesław. – Wypoczął pan już? Jadł pan obiad?
– Dziękuję, wszystko w porządku.
Uprzejmość – nawet formalna – inkwizytora była przyjemnym zaskoczeniem.
– Potrzebuje pan jakiejkolwiek pomocy ze strony biura? Antoni pokręcił głową, nie wątpiąc, że idący przed nim Witesław wyczuje ruch.
– To dobrze – tak samo obojętnie, acz szczerze odparł inkwizytor. – Mamy tyle pracy… Przeprowadzka Europejskiego Biura do Pragi to dla nas wielkie wydarzenie. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Praskie biuro jest bardzo małe, a pracy dużo.
– Jak rozumiem, praska Inkwizycja niezbyt często miała okazję interweniować? – zapytał Antoni.
– Tak. U nas Patrole przestrzegają prawa, niezbyt często zdarza się łamanie postanowień Traktatu.
„Zgadza się” – pomyślał Antoni. – „Inkwizycja zawsze zajmowała się starciami między Patrolami, kwestie przestępstw samych Innych Patrole rozwiązują we własnym zakresie. Nie sądzę, by na Ciemnych Pragi wpływała uspokajająco atmosfera normalnego europejskiego kraju. Po prostu nauczyli się przestrzegać prawa w ramach organizacji”.
Albo przynajmniej łamać je mniej ostentacyjnie.
– Posiedzenie trybunału w sprawie Igora Ciepłowa, maga drugiej rangi, pracownika Nocnego Patrolu Moskwy, rozpocznie się jutro wieczorem – oznajmił Witesław. Antoni docenił fakt, że Igor został nazwany pełnym imieniem z podaniem statusu, oraz to, że posiedzenie się „rozpocznie”, a nie „odbędzie”. To znaczy, że Inkwizycja nie doszła jeszcze do żadnych wniosków i szykuje się do długiej rozprawy. – Życzy pan sobie spotkać się z nim?
– Oczywiście – skinął głową Antoni. – Mam dla niego listy od przyjaciół, prezenty…
Urwał. Zdanie o listach i prezentach zabrzmiało nieoczekiwanie smętnie, jakby przyniósł paczkę więźniowi. Albo odwiedzał ciężko chorego przyjaciela w szpitalu…
– Mam samochód – rzekł inkwizytor. – Możemy wstąpić do pana do hotelu po paczki i wyruszyć do zatrzymanego.
– Czy Igor… jest w biurze Inkwizycji?
– Nie, po co? – odpowiedział pytaniem Witesław, przystając obok zaparkowanej na poboczu skody felicii. – Być może, zatrzymanego Ciemnego umieścilibyśmy pod obserwacją, ale pański współpracownik przebywa w zwykłym hotelu. Zobowiązał się, że nie opuści Pragi.
Antoni skinął głową, uznając swoje pytanie za niedorzeczne. Rzeczywiście, po co trzymać w celi maga Światła?
– Przepraszam, Witesławie… – rzekł. – Wiem, że nie ma to żadnego wpływu na pańską obecną pracę, ale chciałbym wiedzieć… to po prostu zwykła ciekawość… pewnie mógłbym pana wymacać, ale to nie jest przyjęte…
– Interesuje pana, kim byłem? – domyślił się Witesław. – Tak.
Inkwizytor wyjął klucz, nacisnął guzik na breloczku, wyłączając alarm, i otworzył drzwiczki.
– Jestem… byłem wampirem.
– Wyższym? – uściślił nie wiadomo po co Antoni. – Tak.
Gorodecki usiadł na przednim siedzeniu i zapiął pasy. Wampir Witesław włączył silnik, ale nie ruszał, pozwalając mu się zagrzać.
– Przepraszam. To było idiotyczne pytanie – stropił się Antoni.
– Fakt, idiotyczne. – Inkwizytor nie odznaczał się delikatnością. – Z tego co wiem, Antoni, jest pan jeszcze bardzo młody…
Antoni uśmiechnął się. Przyjemnie jest nastraszyć maga Ciemności, w dodatku należącego do pierwszej dziesiątki Dziennego Patrolu. Ten patrolujący wyraźnie myślał, że zdradził mu jakąś straszną tajemnicę. A przecież wcale tak nie było. Wersja zasugerowana przez Antoniego była średnio prawdopodobna, a jeśli nawet przypadkiem słuszna, Gorodeckiemu niewiele to dawało…
Poszukał wzrokiem kelnera, zrobił gest, jakby pisał palcem na otwartej dłoni. Po minucie dostał rachunek.
Z napiwkiem wyszło tysiąc dwadzieścia koron.
Ech, ci Ciemni…
Niby drobiazg, a jednak zaoszczędził. I to po kpinach pod adresem niebogatego Nocnego Patrolu…