Выбрать главу

– Daire? – Jura wypowiedziała to imię, jakby go nigdy przedtem nie słyszała. – A, tak, Daire. – Nigdy przy nim nie czuła, że jej serce skacze do gardła, a nogi stają się jak z waty. – Tak, Daire – stwierdziła zdecydowanie.

Dziewczęta spojrzały, na siebie porozumiewawczo. Jura się starzała i umysł ją zawodził.

Rowan! Gdzieś się podziewał? – spytała ostro Lora.

– Byłem… Byłem popływać. – Czuł się oszołomiony, zauroczony. Po głowie snuły mu się wizje tej kobiety. Czuł dotyk jej skóry na swych dłoniach i był pewien, że ma czerwony ślad na piersiach, gdzie siedziała. Zdołał się ubrać i osiodłać konia tylko dlatego, że robił to automatycznie.

– Rowan – powiedziała Lora łagodniej – dobrze się czujesz?

– Wspaniale – wymamrotał. A więc to było pożądanie, pomyślał. To uczucie, które powodowało, że ludzie robili rzeczy, jakich normalnie nigdy by nie zrobili. Gdyby ta kobieta kazała mu zabić, porzucić kraj, zdradzić swoich ludzi – być może wcale by się nie wahał.

Rowan uświadomił sobie, że ludzie na niego patrzą. Siedział przytulony do wysokiego łęku siodła, rozluźniony, z błąkającym się na ustach uśmieszkiem, a z dołu wpatrywali się w niego Anglicy i Lankonowie.

Wyprostował się, odchrząknął i zszedł z konia.

– Odświeżyła mnie ta przejażdżka – powiedział rozmarzonym głosem. – Hej, Montgomery, weź mojego konia i daj mu więcej paszy. – Kochany koń, to on mnie do niej doprowadził, pomyślał gładząc szyję zwierzęcia.

Montgomery podszedł do swego pana.

– Oni uważali, że nie poradzisz sobie sam nawet przez kilka godzin – wyszeptał z goryczą.

Rowan poklepał go po ramieniu.

– Dziś wieczór poradziłbym sobie z całym światem, chłopcze… – Odwrócił się do swego namiotu i stanął obok Daire. Był to wysoki, spokojny mężczyzna, którego twarz nie zdradzała uczuć ani myśli, w przeciwieństwie do twarzy Xante. W jakiś dziwny sposób Rowanowi wydawało się, że Daire nie pogardza nim aż tak jak inni.

– Czy. słyszałeś o kobiecie imieniem Jura?

Daire zawahał się, nim odpowiedział.

– To córka Thala.

Na twarzy Rowana malowało się przerażenie.

– Moja siostra? – wykrztusił.

– Ale nie spokrewniona. Thal ją zaadoptował jako dziecko.

Rowan niemalże rozpłakał się z radości.

– Więc nie jesteśmy powiązani więzami krwi?

Daire go obserwował.

– Gerait jest z tobą spokrewniony. Jura i on mieli wspólną matkę, a ty i Geralt – wspólnego ojca.

– Rozumiem. – Rowana obchodziło tylko to, że nie była jego krewną. – Jest strażniczką? Tak jak Cilean?

I znów Daire się zawahał.

– Tak, chociaż Jura jest młodsza…

Rowan się uśmiechnął.

– Jest w doskonałym wieku, cokolwiek to znaczy. Dobranoc.

Niewiele spal tej nocy. Leżał w swym namiocie z rękami pod głową, patrząc w ciemność i rozpamiętując każdą chwilę spotkania z Jurą. Oczywiście się z nią ożeni. Zrobi z niej królową i razem będą rządzili Lankonią… A przynajmniej Irialami. Jura będzie przydawać jego życiu słodyczy, żeby mu wynagrodzić brak zaufania Lankonów. Będzie się mógł z nią wszystkim dzielić. Tak jak pan Bóg przykazał – będzie towarzyszką życia mężczyzny. Prosił Boga o znak i w chwilę potem znalazł Jurę.

Przed świtem usłyszał pierwszy ruch w obozie. Wstał, ubrał się i wyszedł. Z daleka widniały zamglone góry, powietrze było rześkie i chłodne. Nigdy jeszcze Lankonia nie wydawała mu się taka piękna.

Cilean przystanęła obok niego.

– Dzień dobry. Idę na ryby. Może byś poszedł ze mną?

Rowan popatrzył na nią dłużej i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że może mieć kłopoty z poślubieniem Jury.

– Tak – powiedział – pójdę. – Powędrowali razem do lasu w kierunku szerokiego strumienia.

– Dziś dojedziemy do Escalonu – przypomniała Cilean. Rowan nie odpowiedział. Co będzie, jeśli król Thal będzie nalegał na małżeństwo z Cilean? A jeśli będzie musiał ożenić się z Cilean, żeby zostać królem? Przypominały mu się wszystkie kary, jakie mu wymyślał Feilan.

Czy mogę cię pocałować? – spytał nagle.

Cilean spojrzała na niego zdumionymi oczami, buzia jej się zarumieniła.

– To znaczy, jeśli mamy się pobrać… myślałem…

– Przerwał, bo Cilean objęła ręką z tylu jego głowę i przycisnęła swoje usta do jego ust. Był to przyjemny pocałunek, ale Rowan nie zapomniał, kim jest i gdzie jest i nie kusiło go, by zawrzeć pakt z diabłem. Delikatnie się odsunął i uśmiechnął do dziewczyny. Teraz już by pewien. To właśnie Jurę Bóg dla niego wybrał. Pomaszerowali zgodnie do strumienia. Rowan był pogrążony w myślach o Jurze i nieświadom tego, jak szczęśliwa poczuła się Cilean. Myślała o tym, że pocałował ją mężczyzna, którego miała poślubić, i bardzo ją pociągała perspektywa tego małżeństwa.

Do Escalonu jechało się na północny zachód około pięciu godzin. Drogi praktycznie nie istniały i Rowan przysiągł sobie, że natychmiast opracuje system. utrzymania ich. Lankonowie przeklinali czternaście wozów bagażowych, jakie Rowan i Lora zabrali z Anglii ze swoimi meblami i sprzętem domowym. Jedynym luksusem, na jaki pozwolili sobie Lankonowie, było ich otoczone murami miasto, a gdy podróżowali, zabierali tylko to, co zmieściło się na konia, a Rowan podejrzewał, że w czasie podróży kradli jedzenie od chłopów.

Escalon leżał na brzegu rzeki Ciar i był chroniony w sposób naturalny przez zakola rzeczne z dwóch stron, a strome wzgórze z trzeciej. Mur wysoki na dwanaście stóp otaczał dwie mile kwadratowe miasta. Wewnątrz Rowan ujrzał następny mur, jeszcze jedno wzniesienie, a na nim rozpostarty kamienny zamek, z pewnością dom jego ojca.

– Jesteśmy prawie w domu – stwierdziła Lora, jadąca na koniu obok Rowana. Mały Filip siedział przed nią. Na jego twarzyczce widać było zmęczenie trwającą kilka tygodni podróżą. Lora westchnęła. – Gorące jedzenie, gorąca kąpiel, miękkie łóżko i ktoś miły do pogadania oprócz tych wojowników. Czy myślisz, że dworscy muzycy znają jakieś angielskie piosenki? Jakie tańce tańczą ci Lankonowie?

Rowan nie mógł siostrze odpowiedzieć, bo Feilan nie uważał za stosowne opowiadać mu o rozrywkach Lankonów. A poza tym, istniała tylko jedna rozrywka w Lankonii, jaka interesowała Rowana, a była nią piękna, słodka Jura, najwspanialsza kobieta, najwspanialsza… Śnił na jawie przez całą drogę do miasta.

Ich pochód wkraczający do Escalonu nie wzbudził zbyt wielkiego zainteresowania. Było to brudne miejsce, pełne ludzi i zwierząt, ogłuszającego hałasu żelaznych młotów walących o stal podkuwanych koni i krzyczących do siebie ludzi. Lora przykładała do nosa pachnidła, żeby nie czuć unoszących się woni.

– A gdzie są kobiety? – zawołała do Xante poprzez hałas.

– Nie w mieście. Miasto jest dla mężczyzn.

– Czy kobiety trzymacie gdzieś zamknięte? – krzyknęła znowu. – Czy nie wypuszczacie ich na świeże powietrze i słońce?

Daire odwrócił się i popatrzył na nią z zainteresowaniem i pewnym zdziwieniem.

– Kopiemy jamy na zboczach gór i tam je trzymamy – odparł Xante. – Raz na tydzień rzucamy im wilka. Jeśli go zabiją, mogą go zjeść. – Lora wpatrywała się w niego nie wiedząc, ile w tym było prawdy.

W północno-zachodnim rogu murów, w najbardziej osłoniętym miejscu, wznosiła się kamienna forteca zamieszkała przez Thala. Nie był to zamek podobny do tych, które znał Rowan, lecz niższy, dłuższy, bardziej niedostępny, zbudowany z kamieni tak ciemnych jak Lankonowie.

Przed fortecą stał jeszcze jeden kamienny mur, L gruby na osiem stóp, a wysoki na dwadzieścia.

W jego środku umieszczona była zardzewiała żelazna podwójna brama pokryta winoroślą, a po lewej stronie mniejsza furtka, przez którą mógł przejść tylko jeden koń.