Выбрать главу

Zobaczył ją z daleka. Nie była to wcale sylwetka mężczyzny: wysoka, szczupła, wyprostowana, o wysoko osadzonych piersiach. Szeroki, trzycalowy pas podkreślał jej szczupłą talię nad zaokrąglonymi biodrami.

Popędził konia, nie zważając na protesty otaczającej go straży, i podjechał na jej spotkanie. Gdy ujrzał jej twarz, uśmiechnął się. Była bardzo ładna, z tymi ciemnymi oczami i mocno czerwonymi ustami.

– 0, pani, witam cię – powiedział i znów się uśmiechnął. – Jestem Rowan, skromny królewicz twego wspaniałego kraju.

Lankonowie wokół niego zamilkli. Nie tak się zachowuje mężczyzna, zwłaszcza gdy ma zostać królem. Popatrzyli na zachodzące słońce pobłyskujące w jego jasnych włosach i już wiedzieli, że wszystko, czego się obawiali, to prawda, to był głupi, angielski mięczak.

Przy pierwszym szyderczym parsknięciu za plecami Cilean wyjechała do przodu i wyciągnęła rękę na powitanie Rowana. Ona też była rozczarowana. Wprawdzie był całkiem przystojny, ale ten głupi uśmieszek potwierdził opinię ludzi o nim.

Rowan przytrzymał przez moment rękę dziewczyny i odczytał jej myśli z czarnych oczu. Wokół siebie miał nieprzychylnych Lankonów i czuł, że lada chwila wybuchnie gniewem. Czy na siebie samego, czy na Lankonów – tego nie wiedział. Zabolała go blizna na nodze i uśmiech zgasł.

W tym momencie puścił rękę Cilean. Co innego wyglądać na głupca przed mężczyznami, a zupełnie co innego w oczach tej cudownej istoty, która miała zostać jego żoną.

Rowan ściągnął wodze swego konia.

– Wracamy do obozu – rozkazał, nie patrząc na nikogo. Wiedział, że pierwsi posłuchają go jego rycerze.

Nagle rozległ się jakiś krzyk i Lankonowie otoczyli Rowana i jego trzech ludzi, gotowi do obrony.

– Jesteście zbyt blisko Zernów – usłyszał Rowan głos w języku irialskim.

Należał on do poważnego młodego człowieka, jadącego obok Cilean, który wołał coś do Xante. To na pewno Daire, pomyślał Rowan.

Mimo że Lankonowie starali się go powstrzymać, Rowan wysforował się do przodu, by zobaczyć, co spowodowało zamieszanie.

Na wzgórzu, na tle zachodzącego słońca rysowały się trzy sylwetki.

– Zernowie – powiedział Xante do Rowana, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić. – Zabierzemy was z powrotem do obozu. Daire, zbierz pięćdziesięciu ludzi i przygotujcie się do walki.

Rowan nie mógł już dłużej powstrzymywać hamowanej od kilku dni złości.

– Akurat zabierzecie! – krzyknął do Xante w doskonałym dialekcie irialskim. – Nie będziesz narażał moich ludzi, a żeby nie było wątpliwości, Zernowie są tak samo moi, jak Irialowie. Przywitam tych ludzi. Neile! Watelin! Belsur! – zwoływał swych trzech rycerzy.

Nikt jeszcze nigdy tak szybko nie wykonał rozkazu – do tego stopnia mieli dosyć traktowania ich przez Lankonów. Przepchnęli się do przodu i stanęli za Rowanem.

– Zatrzymaj tego głupca – powiedział Daire do Xante. – Thal nam nigdy nie wybaczy, jeśli go zabiją.

Rowan spojrzał lodowato na Daire.

– Masz słuchać moich rozkazów. – Daire umilkł. Xante patrzył na Rowana z pewnym zainteresowaniem, ale był starszy niż Daire i nie tak łatwo go było zbić z tropu. Odezwał się bardzo spokojnie:

– To są Zernowie, którzy nie uznają irialskiego króla. Uważają, że ich królem jest Brocain, i z największą przyjemnością cię zabiją.

– Nie sprawiam nikomu przyjemności tak łatwo. Jedziemy! – rzucił przez ramię do swych ludzi.

Xante powstrzymał Irialów, którzy chcieli jechać za Rowanem.

– Lepiej, że zabiją tego głupka, zanim Thal go zrobi królem.

Lankonowie patrzyli z kamiennymi twarzami, jak królewicz, którego tak nie znosili, jechał na pewną śmierć.

Trzej Zernowie stali nieporuszeni na wzgórzu, gdy Rowan zbliżał się do nich. Gdy był już blisko, zobaczył, że są to młodzi ludzie, którzy wybrali się na polowanie, zaskoczeni widokiem tylu Irialów w miejscu, gdzie się ich nie spodziewali. Rowan skinął swym rycerzom, by pozostali na miejscu, i sam ruszył do przodu. Zatrzymał się około stu jardów od młodych myśliwych.

– Jestem królewicz Rowan, syn Thala – zawołał w języku irialskim, którym mówili też Zernowie – pozdrawiam was i przynoszę pokój.

Trzej młodzi ludzie siedzieli na swych koniach bez ruchu, zafascynowani niezwykłym w tym kraju widokiem jasnowłosego mężczyzny, który samotnie nadjeżdżał ku nim na pięknym, wysokim dereszu. Środkowy Zerna, jeszcze prawie chłopiec, pierwszy odzyskał zimną krew. Ruchem błyskawicy sięgnął po łuk i strzałę i strzelił do Rowana.

Rowan w ostatniej chwili uchylił się w prawo i strzała drasnęła mu ramię. Zaklął pod nosem i popędził konia do galopu. Nie mógł już więcej znieść tych Lankonów. Pogarda i śmiech to co innego, ale żeby taki chłopak strzelał do niego po tym, jak mu ofiarował pokój, było już obelgą nie do wytrzymania. Dogonił go w ciągu kilku sekund i nie przerywając galopu zdjął go z konia i rzucił na ziemię. Sam prędko zeskoczył i przygwoździł chłopaka całym swoim ciężarem. Słyszał za sobą tętent kopyt zbliżających się dwustu lankońskich koni.

– Uciekajcie stąd – wrzasnął do pozostałych dwóch chłopców, siedzących wciąż na koniach.

– Nie możemy – ledwie wyszeptał jeden z nich, patrząc z przerażeniem na chłopaka, którego Rowan przygniatał do ziemi. – On jest synem naszego króla.

– Ja jestem waszym królem – huknął Rowan głosem, z którego biła wściekłość. Spojrzał na nadjeżdżających swoich rycerzy. – Zabierzcie ich stąd – rozkazał, wskazując na dwóch młodych Zer- nów – bo Xante ich rozszarpie.

Żołnierze Rowana zapędzili ich do ucieczki. Rowan przyjrzał się chłopcu, którego nadal przytrzymywał. Był to przystojny, mniej więcej siedemnastoletni młodzieniec, wijący się wściekle, jak ryba w sieci.

– Nie jesteś moim królem – piszczał. – Mój ojciec, wielki Brocain, jest królem. – Napluł Rowanowi w twarz.

Rowan otarł twarz, a potem trzepnął go specjalnie obraźliwie, jak mężczyźni czasem dają klapsa babom, bo nie mogą znieść ich gadania. Postawił go na nogi.

– Pojedziesz ze mną.

– Prędzej umrę, niż…

Rowan odwrócił go, żeby zobaczył nadjeżdżające oddziały Irialów.

Był to niezwykły widok: wspaniali, ogromni mężczyźni na dobrze umięśnionych koniach, z połyskującą w słońcu bronią. – Zabiją cię, jeśli spróbujesz uciec.

– Żaden Zerna nie boi się Iriala – powiedział, ale twarz mu kompletnie zbielała.

– Są chwile, gdy mężczyzna musi użyć rozumu zamiast ramienia. Zachowaj się teraz jak mężczyzna, żeby ojciec mógł być z ciebie dumny. – Zwolnił uścisk, a po chwili wahania chłopiec pozostał tam, gdzie był. Rowan miał nadzieję, że będzie miał na tyle rozumu, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Z całą pewnością Irialowie mieliby wielką przyjemność, gdyby zabili tego młodego Zernę.

Lankonowie otoczyli Rowana i chłopca. Spocone konie z rozdętymi chrapami, mężczyźni ze zmarszczonymi czarnymi brwiami, broń gotowa do walki. Na ten widok Rowan gotów był natychmiast uciekać.

– W porządku – powiedział Xante. – Masz jeńca. Teraz go zgładzimy za próbę zabicia Iriala.

Rowan był dumny, że chłopiec nie drgnął i nie okazał tchórzostwa słysząc te słowa. Złość Rowana, chwilowo przytłumiona przez tarmoszenie się z chłopakiem, dala znać o sobie. Nadszedł moment, by pokazać swoje reguły rządzenia. Przełknął gniew i spojrzał na Xante.

– Mam gościa – rzeki wymownie. – To syn Brocaina i zgodził się podróżować z nami, by wskazywać drogę na ziemi swego ojca.