– Nigdy nie myślałaś o tym, żeby pójść do Zakładu? – pyta Ewa.
Napój zastyga mi w krtani. Zachłystuję się i kaszlę. Dyżurny wciąż kręci pedałami, dynamo przemienia jego pot, sapanie i znużenie w światło. Miga latarnia i migają odblaski na rękawach, twarzach i włosach przypadkowych przechodniów.
Łapię oddech. Po kim jak po kim, ale po Ewie podobnej zuchwałości bym się nie spodziewała.
– Uważaj, co mówisz – radzę jej. – Różni się tu wokół kręcą…
Ewa wciąga głowę w ramiona.
– A ty jednak wierzysz w Zakład – mówi cicho i nie jest to pytanie, a stwierdzenie. – Wierzysz, że istnieje i że to nie bajka. I że można go odnaleźć.
Znalazłszy się w domu przede wszystkim sadowię się na starym rowerze bez kół, z matowym monitorem na kierownicy. Kręcę pedałami i ekran się rozjaśnia. Wchodzę w sieć. Sprawdzam pocztę. Mam tylko jeden list – od Ignata. Zaprasza na imprezę zaraz po godzinie energii. Cóż, zobaczymy.
Potem wstrzymując oddech wchodzę na stronę „Raporty i statystyka". Wybieram swój obywatelski kod. Wszystko w porządku: jest pakiet na dzisiaj i zapas na jutro. Żyjemy.
Zbliża się godzina energii. Wiatr zdechł; wiatraczek za oknem ledwo się obraca. Dynamiczna mysz, którą Ewa podarowała mi na urodziny, przebiera niemrawo przednimi łapkami. A w instrukcji napisano, że dynamo-myszy śpią tylko przez dwie godziny na dobę, a w pozostałym czasie ładują akumulator!
Nie wiem, czym się dziś zająć. Te ostatnie minuty przed podłączeniem ciągną się tak nieznośnie! Trzęsie drgawka, zasycha w gardle, a niektórzy mają do tego zawroty głowy. A do głowy cisną się głupie myśli: po co to wszystko? Dlaczego ja? Dość już tego wszystkiego; skoczyć na łeb z dachu, czy co?
Zaciskam opaskę powyżej łokcia na lewej ręce. Od środka pokryta jest drobniutkimi igiełkami, które wpijają się w skórę, ale to wcale nie boli. Od opaski ciągnie się zakończony wtyczką pęk przewodów; wtykam ją w gniazdko na ścianie. Na miejskiej wieży zaczyna bić zegar: raz… dwa… trzy… Od tych uderzeń po skórze przebiega mi zimny dreszcz i zamykam oczy.
Dwanaście!
Opaska mocniej zaciska się na ręce. Spod igiełek wylewa się idąca ku sercu fala ciepła. Sięga do gardła. Przed oczami zapalają się złote, roztańczone iskry, które migają w ognistym tańcu: ach, jak dobrze jest żyć! Jakież to szczęście, że żyjemy!
Śpiewam na cały głos. Dynamo-mysz budzi się, wskakuje w swoje koło i zaczyna coraz szybciej przebierać łapkami. Nad klatką zapala się mała lampka.
Godzina energii!
Niepotrzebne mi światło – sama rozjarzam się wewnętrznym blaskiem. Płonie we mnie radość. Niepotrzebne mi ciepło – sama mogę ogrzać każdego, kogo zechcę! Potrafię śpiewać, tańczyć, rysować… na pewno potrafię. Mogę pisać wiersze i grać w kosza!
Ciągle się uśmiechając zdejmuję opaskę. Na ręce zostaje ślad – wzór czerwonych punkcików, który zniknie za godzinę lub dwie. Gdyby się dobrze przyjrzeć, to składa się on w jakieś litery, ale nie mam teraz ochoty na ich odczytywanie. Wesoło mi!
Jak to dobrze, że jestem. Jak to dobrze, że mam pracę. I nie byle jaką – za dwadzieścia minut uczestnictwa w widowisku dają mi pakiet na dziewięćdziesiąt osiem procent energii!
Skrzypią drzwi – nie zamykałam ich. Trzymając się ściany wchodzi Ewa. Jej twarz płonie czerwienią pod warstwą świetlistego makijażu.
Raz tylko spoglądam na tę twarz i natychmiast odechciewa mi się tańca.
– Wlepili mi karę – mówi Ewa drżącym głosem. – Na cały pakiet.
– Co takiego?!
– Nie mam żadnego zapasu – mówi Ewa i siada na podłodze.
– Jakże to tak? – zapytuje niepewnym głosem Ignat.
Jest naszym sąsiadem. Mieszka w tym samym bloku.
– Popełniła błąd na dzisiejszym pokazie – wyjaśniam ponuro. – Pomyliła się. Wlepili jej karę i nie wydali jej energopakietu. A ona nie ma zapasu.
Ewa leży na łóżku i patrzy w sufit. Chwilami drży, jakby trzęsły nią dreszcze. Dłonie ma zimne… jak lód? Umiera, czy co?
– Ignat – mówię stanowczym głosem. – Gdzie w mieście można zdobyć podładowanie?
– Nigdzie – odpowiada szybko i ucieka spojrzeniem w bok.
– Przecież wiesz… tylko podczas godziny energii.
– Nieprawda. Pamiętasz, Gruby z trzydziestego dziewiątego bloku opowiadał…
– I gdzie jest teraz ten Gruby? – rzuca ciche pytanie Ignat.
– Mogę jej dać swój zapas.
– Coś ty! – Ton głosu Ignata świadczy o jego bezbrzeżnym zdumieniu i niedowierzaniu.
Nie słucham go.
– … Mogę, ale to będzie dopiero jutro, rozumiesz? Dopiero jutro! W godzinie energii! Jeżeli ona nie zjawi się w pracy, to ją zwolnią! Co ja mówię – ona po prostu może nie dociągnąć!
Ewa patrzy w sufit. Fosforyzujący makijaż częściowo się już starł i moja przyjaciółka nienajlepiej teraz wygląda.
– Ignat! – mówię. – Bez tego podładowania ona nie przeżyje!
– Za nielegalny handel energią można stracić pakiet na cały tydzień – mówi szeptem Ignat. – To gwarantowana i paskudna śmierć.
Patrzę na Ewę. Ma zapadnięte oczy, „nocne spojrzenie" oświetla rozpalone powieki i zlepione rzęsy.
– Wybacz – mówi Ignat. – Ja naprawdę nie mam pojęcia… gdzie należy szukać tych dilerów. Słowo honoru.
Po godzinie energii wszystkich niesie na ulicę. Ludzie śmieją się i obejmują. Całują się, siedząc na trotuarach. Piją. A ja przechodzę – prawie biegnę – obok nich.
Zrywa się wiatr. Skrzydła wiatraczków na dachach zaczynają obracać się szybciej. W oknach pojawiają się światełka, jedno po drugim. Pogrążone w mroku miasto rozjaśnia się: oznakowanie dróg płonie teraz bielą i błękitem. Połyskują odbijacze na słupach. Biegnę, lawirując pomiędzy ludźmi.
Wejście do piwnicy wygląda jak nora. Nad wlotem zamazany nieco szyld: „Gry. GAMES". Zbiegam w dół po krętych schodkach. Na dole jest duszno, śmierdzi nikotyną i potem.
Ludzie tłoczą się wokół wielkiego stołu. Płyta jakby buczy pod łapkami ścigających się karaluchów.
– Poszedł! Siódmy poszedł!
– Podcina! To kiks!
– Nie kiks!
Kręcę głową. Człowiek, którego szukam, siedzi w kącie – rozsiadł się na jedynym krześle w pomieszczeniu. Zarzucił nogę na poręcz. Na podeszwie ciężkiego buciora fosforyzuje rysunek końskiej czaszki. Wokół siedzącego jest pusto.
– Łysy!
Otwiera nieco prawe oko.
– Czego?
Chwytam się za gardło. Wysuwam język, jakbym się dusiła. Łysy otwiera oboje oczu.
– Czego? – powtarza pytanie.
– Doładowanie… – mówię szeptem. – Teraz. Już!
– W takie sprawki się nie wdaję – odpowiada po chwili milczenia. – Ci dilerzy to szemrane towarzystwo.
– Też bym się nie wdawała. Ale bardzo potrzebuję. Do kogo mam pójść?
– Nie wiem – odpowiada obojętnie i zamyka oczy. – Nie powiem.
Ponownie wypadam na ulicę. Rozglądam się, tocząc wokół bezradnym wzrokiem. Ewa do świtu nie dociągnie. Patrzę na niebo: która godzina?
Ktoś klepie mnie w ramię:
– Szukasz kogoś?
Oglądam się. Dziewczyna jakby znajoma, tylko nie mogę sobie przypomnieć, jak ma na imię. Zielone włosy stoją dęba, niczym trawa na klombie. We włosach tańczą iskierki – oczywiście nieprawdziwe. Kosmetyka.
Patrzy na mnie i uśmiecha się.
– W godzinie energii nie należy biegać z zatroskaną miną. Co się stało?
Otwieram usta, żeby jej odpowiedzieć. Jeszcze sekunda – i powiem… Dziewczyna nieustannie się uśmiecha. I nagle pojmuję, że w żadnym wypadku nie należy się z niczym zdradzać. Złoży donos.