Выбрать главу

– Mimo iż nie podzielam pańskiego medycznego punktu widzenia, muszę panu po części przyznać rację – odezwał się Frommer, siedzący w cieniu, pod kotarą. Okultyzm zna wiele przypadków młodocianych mediów, które po osiągnięciu dojrzałości kobiecej traciły swe zdolności. Sądzę, że było to związane ze zmianą zainteresowań, hm, z erotyzmem, z utratą psychicznej niewinności i z brakiem zakorzenienia talentu w psychice, który przez to stał się ulotny. Jeśli jednak chodzi o Ernę, uważam, że to było coś w rodzaju nawiedzenia…

– Nawiedzenia… – powtórzyła bezwiednie pani Eltzner.

– To znaczy, że one znowu przez nią przemówiły, tylko w inny sposób, może była to demonstracja przeznaczona dla dzieci. Być może któryś ze spiritów czegoś potrzebuje, być może duchy chcą mówić, a trzeba przyznać, że do seansów zaczęliśmy ostatnio podchodzić ze zbytnią oczywistością czy znudzeniem.

Zapadła cisza, jakby Frommer obudził w nich wszystkich poczucie winy.

– Czasem wydaje mi się, że w naszym gronie jest ktoś, kto hamuje naturalne głębokie zdolności Erny… Ktoś, kto ją próbuje ograniczyć, zamknąć w terminy, regułki, sprowadzić do przeciętności w imię… sam nie wiem, w imię czego.

– W imię nauki – spokojnie powiedział Artur Schatzmann. – Sądzę, że to mnie ma pan na myśli. Ale myli się pan, panie Frommer. Ja nie chcę jej do niczego sprowadzać. Usiłuję ją zrozumieć. Widzę pod tą maską medium zwyczajną dziewczynę, która cierpi, prawdopodobnie jest samotna, być może boi się tego, co się z nią dzieje. Chciałbym ją zrozumieć i może jej pomóc, gdy tego będzie chciała. Pan natomiast przyjmuje te jej wszystkie objawy, normalne czy nienormalne, jako coś oczywistego. Prawda jest taka, że pan nie widzi pod tymi zjawiskami Erny. Pan ją traktuje jak przedmiot, który produkuje jakieś tam fenomeny. Taka jest między nami różnica.

– To pan ją traktuje jak przedmiot – powiedział dobitnie Frommer. – Wypytuje ją pan o najintymniejsze rzeczy, kradnie jej pan sny, żeby je potem rozbierać peseta jak martwego robaka. Jest dla pana obiektem badań, nie człowiekiem, jest pudełkiem z objawami. Chce się nią pan posłużyć, żeby napisać swoją pracę doktorską…

– Walterze! – krzyknęła pani Eltzner. – Pan Schatzmann chce Ernie pomóc.

– Bzdura. On Ernę bada, a według nich badać to sprowadzać wyższe do niższego.

– O, nie, tak bym tego nie ujął – powiedział spokojnie Artur. – Badać to sprowadzać mniej zrozumiałe do bardziej zrozumiałego.

– Ducha tłumaczyć prawami fizycznymi. Boga – prawem ciążenia. Duszę – urazami w dzieciństwie. Niech mi pan powie, czy uznaje pan istnienie świata duchowego, wykraczającego poza nasz, materialny?

– Duch jest objawem histerii.

Wszyscy umilkli. Gdzieś musiało być otwarte okno, bo delikatny, ledwie wyczuwalny przeciąg wnosił do salonu zapach świeżej ziemi i rzeki. Frommer wstał, jakby chciał wyjść.

– Teraz wszyscy państwo widzicie, że ten obiecujący młody lekarz jest symbolem upadku całej zachodniej cywilizacji. Negacja ducha, kult materii w jej najbardziej martwej formie, szaleńcza i niszcząca wiara w postęp… – Frommer wrócił na swoje miejsce w cieniu kotary. – Ale najbardziej niebezpieczne dla tego, co głęboko przeżywają ludzie, jest fakt, że niewypowiedzialne zostaje przegadane. Z pustych słów buduje się teorie, które sobie wzajemnie przeczą. Z przerostu rozumu tworzy się bełkot.

Teraz odezwał się doktor Löwe.

– Niechże pan tak ponuro nie prorokuje. Ta upadająca według pana cywilizacja wiele zawdzięcza rozumowi. Z tego, co wiem, podejście Artura robi się coraz bardziej antyracjonalne. Psychoanaliza…

– Nie znam się na psychoanalizie – przerwał mu Frommer.

– Psychoanaliza zajmuje się siłami, które drzemią w nieświadomości, czyli tam, gdzie rozum zawodzi.

– Wie pan, to mi przypomina węża, który zjada własny ogon. Ta psychoanaliza może być bękartem nauki, zogniskowaniem całego wynaturzenia racjonalizmu. Jest jak dekadencja w sztuce. Coś się kończy, drodzy państwo.

– To pogląd mało oryginalny – powiedział Artur.

– I właśnie dlatego prawdziwy. Treści tego typu są coraz częściej obecne w seansach. Tak mówią przywoływane spirity…

– Sądzę, że w seansach bardziej rozmawiamy sami ze sobą niż z duchami.

Frommer po chwili milczenia powiedział:

– W pewnym sensie muszę się z panem zgodzić. Duchy to my, a my to duchy.

Artur Schatzmann chciał zaoponować, ale do rozmowy włączyła się pani Eltzner.

– Tak się cieszę, że w końcu panowie się zgodzili – powiedziała szybko, a doktor Löwe wstał i zaczął się żegnać.

– Mogę cię podwieźć do domu, Arturze.

Pani Eltzner poszła wyprowadzić obu gości. Rozmawiali jeszcze chwilę w przedpokoju. Frommer usiadł teraz na kanapie i bębnił palcami po nodze.

– W niczym się nie zgodziliśmy – mruknął do siebie z satysfakcją.

Pani Eltzner wróciwszy do salonu wyciągnęła od drzwi ręce do Frommera. Miała zaróżowione policzki.

– A więc niedługo robimy seans – oznajmiła.

PANI ELTZNER

Pani Eltzner połączyła wiosenne porządki ze zmianą wystroju salonu. Przede wszystkim wyrzuciła stare kotary i zastąpiła je nowymi, w swoim ulubionym szafirowym kolorze. Cieszyła się, że będą pasować do koloru jej oczu i świeżo kupionej sukni. Gdy je zakładała z pomocą Grety, miała przez chwilę wrażenie, że wieszają nie kotary, lecz kurtynę do jakiegoś powstającego w salonie teatru, w którym ma iść sztuka napisana specjalnie dla niej. Kupiła też nowe abażury do lamp, zrobione z perłowoszarego muślinu, które ozdabiały srebrne frędzle. Teraz światło w salonie nabrało czystego, chłodnego odcienia i nie było już tak dusząco żółte. Wstawiła też donice z araukariami, a na kanapie i fotelach położyła koronkowe poduszki,

Wiosna tego roku podziałała na panią Eltzner szczególnie inspirująco. Miała wrażenie, że oto zaczyna się dla niej jakiś nowy okres w życiu. Wydała ogromną sumę na modny kapelusz z wielkim, ozdobionym kwiatami i piórami rondem i giemzowe rękawiczki. Zamówiła u krawcowej szafirową suknię, dość wąską w biodrach, ale szeroką dołem, i dwie jasne spódnice. Zauważyła, że zeszczuplała, i z zadowoleniem oglądała się w lustrze. Była prawie tak samo smukła jak kiedyś.

Zmienił się też jej stosunek do męża. Pan Eltzner przybił wreszcie do domowej przystani i spędził cały tydzień w domu, narzekając na nękające go, jak każdej wiosny, bóle żołądka. Jego żona była teraz bardziej zalotna, dziewczęca i odważna. W nocy stawała przed nim naga i dorodna jak nimfa. Powitał tę zmianę z zaskoczeniem, którego nie umiał ukryć. W Niedzielę Wielkanocną dał jej prezent: naszyjnik i bransoletkę z malutkich, doskonale okrągłych perełek.

Jednak w wieczór poprzedzający seans pani Eltzner płakała. Wydawało jej się, że nic nie jest tak, jak by chciała. Wyobraziła sobie jutrzejszy dzień i swoją w nim rolę. Wo – lałaby widzieć to, co się zdarzy, jako wyreżyserowany przez siebie spektakl, przewidywalny od początku do koń – ca, z efektownym finałem. Przypomniały jej się przedstawienia, w których brała udział jako młoda dziewczyna. Najpierw rosnące za kulisami napięcie, a potem nagłe oczyszczenie przez światła lamp i spojrzenia dziesiątek par oczu, które nakładały na jej twarz maskę; upajające uczucie, że można bezkarnie i niezobowiązująco stać się kim innym, żyć na nowo.