Выбрать главу

Pani Eltzner uśmiechnęła się do swoich myśli. Teraz przyszło wspomnienie porodu Erny, a może Marie, gdy krzyczała, że już nigdy nie będzie rodzić. Wtedy miała wrażenie, że skupia się na niej reflektor całego wszechświata i że gra rolę ważniejszą niż kiedykolwiek, nawet jeżeli jest to rola niezbyt szczęśliwie dobrana. Kwiaty, którymi zastawiono wtedy pokój, mogły być przyniesione równie dobrze wielkiej aktorce, nie matce. Pamiętała ich świeży i delikatny zapach. To były kwiaty wiosny, a więc musiała rodzić Marie, nie Ernę.

Pani Eltzner intensywnie poczuła, że nadal jest tym samym ciałem, otoczonym wzruszającym zapachem więdnących kwiatów. Może nawet tylko i wyłącznie ciałem, które nieustannie więdnie, jak te żonkile, ciałem, które zajmuje się wiecznie rzeczami nieważnymi, małymi, zapominanymi. Uśmiech stężał na jej twarzy. Teraz zobaczyła swoje życie jako kupkę usypaną z takich właśnie nieważnych rzeczy: nożyczek do paznokci, papilotów, gumek od słoików, szpilek, agrafek, zapinek, flakoników… Nagłe łzy same potoczyły się po dekolcie, układając się w nieuchwytny naszyjnik.

BLIŹNIACZKI

Kiedy miały pewność, że Erna już śpi, cicho wysunęły się z pościeli i stanęły nad jej łóżkiem.

– Salamandra niech płonie,

Undyna niech łudzi,

Sylf niechaj wionie,

Kobold niech się trudzi – recytowały kilka razy wierszyk, zanim przeszły do właściwych czynności.

– Jesteś domem snów – mówiły teraz, rozkładając wokół miseczki z wodą i wykradzionymi z kredensu suszonymi owocami i ciastkami. – Jesteś domem snów. Zamieszkały w tobie jak w hotelu, rozgościły się i za ciebie żyją. My je nakarmimy, damy im słodyczy, żeby były przyjazne, i wody, żeby coś znaczyły. Damy im imiona, żeby można je było oswoić i żeby stały się silne jak małe tygrysy.

Christine zapaliła świeczkę i z namaszczeniem otworzyła kremowy notesik Erny. Głos dziewczynki stał się teraz zawodzący.

– Jedz, Śnie o Dwóch Księżycach i Śnie o Ogromnej Górze. Teraz niech przyjdzie Sen o Lataniu i posili się, żeby miał zawsze siłę unosić nas ponad dachy domów. – Christine przewracała kartki notesu. – Potem niech je Sen o Podwodnym Mieście i wszystkie Sny o Dalekich Podróżach, i Sen o Nieskończonym Domu, i o Dziadku Przeprowadzającym Dzieci przez Zamarzniętą Rzekę.

Krążyły wokół niej na palcach lekko i bezszelestnie. Wy – dmuchiwały na nią jakieś pół słowa, pół oddechy, a potem kładły na jej uśpione ciało misternie zaplątane sznureczki. Podnosiły nad jej głową złączone ręce i odskakiwały spłoszone, kiedy Erna przewracała się we śnie z pełnym skargi sieknięciem.

– Masz, siostro, potężną czarodziejską moc i nie chcesz czarować. Czary ci uciekają i nie słuchają cię. Weźmiemy ich trochę od ciebie i pokażemy ludziom. Wypuścimy na wolność kilka twoich snów – mówiła Christine.

– Ale nie po to, żeby się bawić – dodała szybko Katharine – ale żeby ci pomagać i bronić przed demonami, z których największym jest Walter Frommer. Christine spojrzała z wyrzutem na siostrę.

– Nie powinnaś tego mówić. To miała być tajemnica.

Katharine wzruszyła ramionami.

Na koniec zebrały z Erny wszystkie sznureczki i zawinęły je w podartą jedwabną pończochę, którą schowały w blaszanym pudełku pod komodą. Odetchnęły z ulgą, wierzyły bowiem, że supły stały się odtąd więzieniem tego, co nieprzyjazne, jakkolwiek się to nazywało.

Christine podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała. Skinęła głową na Katharine, która szybko wzięła przygotowany dziecinny koszyczek. Wyszły na korytarz i sunęły jak mroczne zjawy do salonu, kierując się w ciemności tylko dotykiem. W salonie było jaśniej, bo przez okno wpadał szarożółty blask miasta. Natychmiast wzięły się do pracy. Porozwijały kłębki mocnych i cienkich nici, ustawiły pod oknem piramidę ze stolika i krzeseł, delikatnie poluzowały i tak luźną już szybę w serwantce z porcelaną. Katharine psuła teraz to, co za dnia zrobiła jej matka: obsuwała tkaninę kotar z żabek na karniszach. Do dolnego końca kotary Christine przyszyła cieniutką nić i poprowadziła ją wzdłuż ściany, pod serwantką dowiązała do niej mocniejszy sznurek. Taki sznurek przywiązały też do metalowego guzika, który powiesiły za sekretarzykiem, tuż nad podłogą. Najwięcej pracy zabrało im jednak poluzowanie gwoździa, na którym wisiał jeden z obrazków, przedstawiający jakiś smutny, wschodni pejzaż. Na zdobieniach ramy także zaczepiły jedwabną nitkę, która przechodziła w grubszy sznureczek. Na koniec odblokowały dubeltowe okno, tak że wystarczyło je jutro tylko lekko uchylić. Okno odskoczyło od framugi i narobiło hałasu. Dziewczynki złapały się kurczowo za ręce i znieruchomiałe nadsłuchiwały, czy śpiący dom odpowie na to naruszenie jego spokoju. Nie odpowiedział. Za to na dworze rzewnie zakrzyczał jakiś kot i noc wchłonęła ten krzyk, tak jak wszystko.

PANI ELTZNER

Następnego dnia pani Eltzner wstała wcześnie, w niespodziewanie dobrym humorze. Wczorajszy nastrój rozwiał się, jakby się tylko śnił. Uczesała się bardzo starannie, wiedziała, że potem nie będzie już na to czasu. Po śniadaniu kazała upiec kucharce dwie blaszki anyżkowych makaroników i wyprawiła dzieci do szkoły. Gretę wysłała po kwiaty i świeże ryby. Potem ćwiczyła z Liną grę na pianinie i delikatnie popędzała snującą się po domu Ernę.

Przy obiedzie ze zdziwieniem usłyszała, że jej mąż ma także ochotę wziąć udział w seansie, i to zbiło ją z tropu.

– Wiesz, mój drogi, jak bardzo może zaszkodzić medium ktoś, kto jest tak sceptyczny jak ty – próbowała go zniechęcić.

Ale pan Eltzner, rozgrzany ostatnimi nocami małżeńskiej miłości, był głodny wszystkiego, co nowe. Kręcił wesoło swoją rudą głową i powtarzał:

– Ach, nie, nie, nie. Nie byłem sceptyczny. Nie miałem na to czasu.

Po obiedzie poszła więc do salonu przystawić dodatkowe krzesło, martwiąc się, jak ten fakt przyjmie Frommer. Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się i zobaczyła Ernę.

– Chodź tu do mnie. – Wzięła jej twarz w dłonie i zajrzała w jej szare, jakby zaspane oczy. – Co ci dzisiaj jest, córeczko? Źle się czujesz? Jesteś chora?

Erna zamrugała powiekami.

– Ta noc była taka dziwna. Ktoś chodził po domu i przestawiał meble – powiedziała.

– Musiało ci się śnić.

– Widziałam młodego pana Schatzmanna, jak unosił się w powietrzu, i pana Frommera, który zamieniał się w płonącą jaszczurkę…

– Śniło ci się – roześmiała się pani Eltzner.

– I były dwa małe gnomy, i ty, cała zapłakana, mokra od łez…

Pani Eltzner zrobiła się nagle poważna i przytuliła Ernę.

– To wszystko sny, moja maleńka. Zapisałaś je dla pana Artura?

– Nie umiem tego zapisać. Nie wiem, jak to się działo po kolei.

– Nie myśl już o tym. Chodź, zajmiemy się porządkami. Niedługo zaczną przychodzić nasi goście. Wyłożysz ciasteczka na tacę, a ja przygotuję ci tę białą sukienkę, dobrze?

Erna jeszcze bardziej wtuliła się w delikatnie pachnące piersi matki i chudymi ramionami otoczyła jej talię.

ERNA ELTZNER

Około ósmej wieczorem zaczęli się schodzić goście. Gdyby ktoś przyglądał się z boku tym ludziom, którzy wchodzili do mieszkania Eltznerów, wiedziałby, że nie idą na zwykłą kolację. Mieli poważne i pełne konspiracji miny, jakby zbierali się na tajne zebranie. Zniżali głosy, kiedy przekraczali próg mieszkania Eltznerów. Greta z koronkową przepaską na głowie patrzyła w podłogę, kiedy brała od nich wiosenne płaszcze. W korytarzu witał ich zapach palonych ziół, ale tylko nieliczni wiedzieli, że to było zalecenie Frommera – okadzić mieszkanie prażonym na suchej patelni arcydzięglem. Zanim salon powitał ich nowym wystrojem, pani Eltzner przepędziła z niego małą Katharine. Goście zaskoczeni nowym wyglądem wnętrza nie zajmowali od razu miejsc, jakby potrzebowali czasu na oswojenie.