Выбрать главу

Viruk przysiadł na poboczu drogi, przyglądając się płatkom nieznanego mu kwiatka. Były białe, z niebieskimi brzegami. Roślinka wydała mu się niezwykle piękna. Porastała w gęstych skupiskach obie strony drogi. W powietrzu unosił się uderzający do głowy zapach. Przywiązany do drzewa siwek zarżał, tupiąc nerwowo. Viruk wstał, przeciągnął się i wrócił do ogiera.

– Niecierpliwości nie należy wynagradzać – oznajmił zwierzęciu. – Ani u ludzi, ani u koni. Ja też nie jestem zadowolony, że muszę tu siedzieć, ale ta droga prowadzi z powrotem na ziemie Patiaków i spasiony król prędzej czy później będzie tędy przejeżdżał. A teraz skończ już z tymi demonstracjami nerwowości, bo wydłubię ci oko i powiem kwestorowi generalnemu, że nadziałeś się na cierń.

Koń pochylił łeb i przyjrzał się uśmiechniętemu mężczyźnie. Potem wyprostował szyję i trącił go pyskiem w pierś.

– Głupie bydlę – mruknął Viruk, drapiąc go za uszami. – Jak to możliwe, że lubisz kogoś, kto grozi, że cię okaleczy? Myślałem, że zwierzęta mają szósty zmysł, który ostrzega je przed niebezpieczeństwem. – Ogier postawił uszy i odwrócił się, spoglądając na wschód. Viruk odwiązał postronek i wskoczył na siodło. – Widzisz, już prawie koniec czekania. Niedługo będziemy mogli wrócić do domu i odpocząć.

Dotknął piętami boków ogiera, wyjechał spośród kwiatów i zajął pozycję pośrodku drogi.

Na wzgórzu pojawił się rydwan. Po jego bokach zauważył dwóch jeźdźców. Trzeci zamykał grupę. Otyły król spoczywał na wyściełanym aksamitem siedzeniu, a jego woźnica skłaniał do zwiększonego wysiłku dwa karę rumaki. Oba konie robiły ciężko bokami.

– Zobacz, jakie masz szczęście – powiedział ogierowi Viruk. – Gdybyś przypadkiem urodził się w innym miejscu, mógłbyś teraz ciągnąć tego mamuta po pustyni. Niezła perspektywa, co?

Koń położył uszy po sobie, ale poza tym się nie poruszył.

– Lubię cię – oznajmił mu Viruk. – Nie jesteś zbyt rozmowny, ale przynajmniej potrafisz słuchać.

Dwaj jeźdźcy ruszyli cwałem w stronę Viruka, zatrzymując się tuż przed nim. Awatar przełożył nogę nad łękiem siodła i wsparł się łokciem na kolanie.

– Dobry wieczór, wieśniacy – przywitał ich.

Pierwszy z jeźdźców, żołnierz o szerokich barach noszący na głowie polerowany hełm z brązu, poczerwieniał i położył dłoń na rękojeści miecza. Viruk uśmiechnął się do niego ujmująco i promiennie.

– Choć z radością przelałbym trochę waszej neandertalskiej krwi, powiedziano mi, że przy mojej rozmowie z waszym królem muszą być świadkowie. Dlatego lepiej dla ciebie, żebyś nie wyciągał tego majchra.

– Czego chcesz, Awatarze? – zapytał mężczyzna. Jego głos był niski, a oczy pełne gniewu.

– Od ciebie, gówniany smrodzie? Niczego. Muszę porozmawiać z tą chodzącą jak kaczka świnią której służysz.

Miecz z brązu wysunął się ze świstem z pochwy. Jeździec spiął konia do ataku. Viruk poruszył błyskawicznie ręką. Mały nóż przeszył powietrze i wbił się w gardło żołnierza. Mężczyzna spadł z siodła, runął ciężko na ziemię, spróbował się podnieść i znowu osunął się w dół. Viruk zerknął z uśmiechem na drugiego jeźdźca.

– Nie wiem, co to się dzieje na świecie – powiedział lekkim tonem, w którym pobrzmiewała nuta żalu. – Człowiek próbuje być uprzejmy. Wyraża swe intencje jasno jak słońce. I co go za to spotyka? Przemoc i nieprzyjemności. Mam nadzieję, że między nami nie dojdzie do podobnego nieporozumienia.

Żołnierz obejrzał się nerwowo na rydwan, czekając na rozkazy. Judon z Patiaków stanął wyprostowany.

– Jak śmiesz napastować mnie w ten sposób? – ryknął.

Viruk podjechał do niego.

– Kwestor generalny nakazał mi przekonać cię, że postępujesz niewłaściwie. Wojna to bardzo nieprzyjemny interes. Wy, podludzie, ubieracie się w wojenne stroje, a my strzelamy do was jak do psów. To niesportowe. Rozumiesz? Wszystko to okropnie mnie nudzi.

– Nie mam zamiaru wypowiadać wam wojny – zapewnił Judon. – To jakieś straszliwe nieporozumienie. Awatarowie są moimi przyjaciółmi.

Viruk uniósł dłoń z wyrazem lekkiego niesmaku na twarzy.

– Proszę, nie używaj słowa „przyjaciele”. To sugeruje równość, której między nami nie ma. Jesteście sługami. Zdumiewa mnie wasza niewdzięczność. – Potrząsnął głową. – Kim byliście przed naszym przybyciem? Nikim więcej niż zwierzętami ryjącymi w błocie na brzegach Luanu. Nauczyliśmy was budować, nawadniać wasze ziemie. Magazynować nadwyżkę plonów. Daliśmy wam prawo. Wychowaliśmy was, jak dzieci, a wy odpłacacie nam małymi wojenkami i napadami. To doprawdy irytujące.

– Jak już powiedziałem, nie ma żadnej wojny – powtórzył Judon. – jak się nazywasz?

– Viruk.

– No więc, Viruku, możesz być pewien, że zamelduję o tym incydencie kwestorowi generalnemu. Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby mordowano moich ludzi.

– Och, sam mu o tym zamelduję po powrocie. Pytanie tylko, jakie działania powinienem podjąć.

– Działania? – zapytał Judon.

– Widzisz, mam pewien problem. Kwestor generalny twierdzi, że planujesz wojnę. Ty zapewniasz, że tak nie jest. Czy mam wrócić do niego i powiedzieć mu, że popełnił błąd? Nie sądzę. To trudny dylemat, nieprawdaż?

– Wszyscy czasem popełniają błędy – odparł Judon z wymuszonym uśmiechem. – Jestem pewien, że kwestor generalny to rozumie. Możesz go zapewnić, że mam wobec was jak najlepsze intencje.

Viruk już miał mu odpowiedzieć, ale nagle zauważył, że król zerka w lewo. Awatar zakołysał się instynktownie w siodle. Nóż rzucony przez jeźdźca, który był za nim, przeleciał obok i spadł z brzękiem na ziemię.

– To nie był przyjazny gest – zauważył Viruk, wyciągając miecz. Trzeci jeździec również wydobył broń i piętami popędził konia naprzód. Viruk uchylił się przed ciosem i uderzył płazem miecza w skroń przeciwnika, strącając mu z głowy hełm z brązu i zrzucając go z siodła. Ten, który cisnął nożem, przeszedł do szarży, trzymając w dłoni miecz. Viruk sparował uderzenie, pochylił się w siodle, złapał przeciwnika za płaszcz i ściągnął go z siodła. Żołnierz runął ciężko na ziemię, ale zdołał się podnieść. Awatar jego również uderzył płazem, zbijając go z nóg.

Tłusty król gapił się na to z rozdziawionymi ustami. Viruk zwrócił się w jego stronę.

– Wierzysz w Wielkiego Boga? – zapytał swobodnym tonem.

Judon skinął głową.

– Ja również – oznajmił Awatar. – Pozdrów go ode mnie, kiedy go spotkasz.

Viruk oddalił się, Judon śledził go wzrokiem. W odległości stu kroków Awatar odwrócił się nagle. W dłoni trzymał łuk zhi. Judon zamrugał, zeskoczył z rydwanu i rzucił się do ucieczki.

Impuls trafił grubasa między łopatkami, unosząc go w górę. Judon padł twarzą na drogę. Jego szaty płonęły, a w plecach ziała wielka dziura. Viruk podjechał do rydwanu. Wojownicy zdążyli już wstać.

– Jesteście naprawdę nieudolnymi przeciwnikami – poinformował ich. Spojrzał na woźnicę, niskiego człowieczka o czarnych, rzedniejących włosach. – Mam wrażenie, że droga powrotna będzie dla koni znacznie przyjemniejsza. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak tłustych ludzi.

– Tak, panie – zgodził się nerwowo woźnica.

– Nie bój się, człowieczku. Rozkazano mi zostawić świadków. Nic ci nie grozi.

– Dziękuję… panie.

Viruk zawrócił siwka i oddalił się o kilka kroków. Nagle odwrócił się w siodle i zapytał jednego z żołnierzy:

– Jak się nazywają te biało-niebieskie kwiatki?

Mężczyzna zerknął we wskazanym kierunku.

– Gwiazdy nieba – odpowiedział.

– Dziwna nazwa. Muszę to sprawdzić. Dziękuję.