– A do czego to służy? – zapytał, wskazując na sekcję zamkniętą czarnymi drzwiczkami o złotych zawiasach.
– Wszystko po kolei – odpowiedział Talaban. – Zatrzymaj powoli okręt.
Methras wykonał polecenie i Wąż zaczął się kołysać na falach.
– Kiedy nie płyniemy naprzód, musisz rekompensować falowanie za pomocą tego – wyjaśnił Talaban, pochylając się do przodu i lekko przesuwając złote koło wprawione w środek tablicy. Okręt natychmiast znieruchomiał.
Talaban przez godzinę wprowadzał vagarskiego sierżanta w szczegóły sterowania Wężem. Potem zamknął za sobą drzwi, zaprowadził Methrasa do swojej kajuty i napełnił dwa kielichy znakomitym winem.
– Dobrze się spisałeś – pochwalił Vagara.
– Dziękuję, kapitanie. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego podzieliłeś się ze mną tą wiedzą.
– To kwestia zaufania, Methrasie. Prosta sprawa.
– Nie zawiodę twego zaufania – zapewnił sierżant.
– Wiem o tym. Mogę mieć wiele wad, ale znam się na ludziach. A teraz idź wypocząć. Jutro nauczę załogę kilku umiejętności przydatnych na okręcie wojennym, takim jak Wąż.
Methras zasalutował i opuścił kajutę. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego Talaban zaszczycił go w ten sposób, jednak cieszył się z tego. Gdy położył się na swej koi, głowę wypełniały mu oszałamiające wspomnienia sterowania Wężem.
Trzy kajuty dalej Probierz nie mógł zasnąć. Za każdym razem, gdy zapadał w drzemkę, znowu widział dwa księżyce na niebie. Wstał z podłogi, wziął w ręce woreczek z lekami i spróbował skupić myśli na Suryet. Ale i to nic nie dało. Pogodna twarz żony pojawiała się w jego umyśle, ale natychmiast przeradzała się w wizję upiornego księżyca.
Zaniepokojony dzikus opuścił kajutę i wspiął się na pokład zewnętrzny, by poczuć przesycający powietrze smak soli i ujrzeć gwiazdy, lśniące jasno na kopule nocnego nieba. Księżyc wisiał nisko nad horyzontem.
Nieopodal na powierzchnię wynurzyły się trzy delfiny. Jeden z nich wyskoczył wysoko ponad wodę. Jego smukła, srebrzysta postać zawirowała w powietrzu, a potem spadła z powrotem do morza. Probierz poczuł się pokrzepiony na duchu. Wzburzone morza nie zaszkodzą Ośnu. One przetrwają, bez względu na to, jakie nieszczęścia spadną na ludzką rasę. Ponownie spojrzał w gwiazdy, szukając w nich inspiracji. Wiedział, co musi zrobić, ale obawiał się skutków tego kroku. Jeśli mu się nie uda, może umrzeć albo, co gorsza, stać się imbecylem z rozdziawionymi ustami, jak biedny Orze! Bez Piór. Chodzenie w snach zawsze było niebezpieczne, a do tego niewielu było takich, którzy rozważaliby podjęcie podobnej podróży bez pomocy szamana.
Probierz chodził w snach dwa razy w życiu. W obu przypadkach pomagał mu Jednooki Lis, który był największym z szamanów. Wszystkie plemiona o tym wiedziały. Podczas drugiej podróży Probierz zabłądził pośród gwiazd Wielkiej Rzeki Nieba. Jednooki Lis przyprowadził go z powrotem.
Dzikus nawet by nie pomyślał o tak niebezpiecznej podróży, gdyby nie uporczywa wizja dwóch księżyców oraz fakt, że wydawała się ona łączyć z losem Suryet. Gdy tylko próbował wyobrazić sobie żonę, umysł zawsze wypełniała mu wizja.
Probierz westchnął i ruszył do kajuty Talabana.
Gdy wszedł do środka, kapitan znowu stawiał znaczki na białym papierze, małe symbole starannie ułożone w równe linie. Tłumaczył Probierzowi, że inni potrafią odczytać te znaki i dlatego mają one wartość. Dzikus lubił go i podziwiał, nie śmiał się więc z niego.
– Wyglądasz na zmartwionego – zauważył Talaban, odkładając pióro.
– Wielkie zmartwienie. Potrzebuję pomocy. – Kapitan wskazał mu krzesło, a potem sam usiadł. – Zła wizja. Muszę chodzić w snach, żeby znaleźć odpowiedź. Polecieć wysoko. Wędrować pośród gwiazd. Zobaczyć przyszłość.
– Opowiadałeś mi już o chodzeniu w snach. Mówiłeś, że to bardzo niebezpieczne, Probierzu.
– Tak. Wiele niebezpieczeństw. Ale trzeba rozwiązać zagadkę.
– Myślałem, że do takiej podróży potrzebujesz szamana. Żeby przyprowadził cię do domu.
– Ty musisz to zrobić.
– Nie potrafię, przyjacielu.
Probierz potrząsnął głową.
– Będziemy chodzić razem. Zobaczysz to samo, co ja. Ale będziesz się trzymał okrętu. Trzymał się… – Przerwał, szukając odpowiedniego słowa. -…życia – dokończył wreszcie. – Jedną ręką. Trzymasz się okrętu. Drugą ręką mnie. Przyciągniesz Probierza z powrotem.
– A czy ta wizja jest aż tak ważna, że chcesz dla niej zaryzykować życie?
– I twoje też – wskazał Probierz.
Talaban uśmiechnął się.
– No cóż, nigdy jeszcze nie chodziłem w snach. Jak mamy zacząć?
– Usiądziemy. Na podłodze. Wejdziemy w trans. A potem polecimy.
– No to zaczynajmy – rzucił kapitan.
Talaban zamknął drzwi, a potem ukląkł na dywanie, spoglądając na Probierza. Dzikus oparł dłonie na jego barkach. Awatar zrobił to samo. Potem Probierz pochylił się do przodu, opuszczając głowę, aż ich czaszki się zetknęły.
– Trzymaj się okrętu – polecił. – Bo inaczej obaj się zgubimy.
Talaban nie odpowiedział. Odprężył się, próbując osiągnąć trans: skupienie bez koncentracji, fizyczne napięcie sprzymierzone ze spokojem umysłu, połączenie przeciwieństw, zamknięcie kręgu. Poczuł, że się porusza, wiruje, jakby obaj z Probierzem pląsali w jakimś dziwacznym tańcu. Wiedział, że tak nie jest, że nadal klęczą na dywanie leżącym na podłodze jego kajuty. Mimo to pozwolił, żeby to wrażenie narastało. W jego umyśle tańczyły kolory, wokół krążyły wirujące tęcze. A potem usłyszał muzykę, wzniosłą i pierwotną, werbel wszechświata, niesamowity śpiew kosmicznych wiatrów, westchnienia nienarodzonych gwiazd.
Unosił się w ciemności i przed oczyma jego umysłu przesuwały się sceny z jego przeszłości: pierwszy rejs na Wyspy Ukryte i tamtejsza szkoła, w której studiował gwiezdne mapy Anu; zaloty do Suryet, gdy biegali razem pośród wysokich wzgórz górujących nad licznymi tipi Anajo; pojmanie Próbierza; pojmanie przez Talabana. Szarpnął się, próbując się uwolnić z całkowitej unii umysłów. Wycofał się, czepiając się własnej tożsamości, i uświadomił sobie, że Probierz toczy podobną walkę. Kolory znowu ożyły i przez chwilę poczuł dywan pod kolanami oraz poruszenia okrętu.
Rozdzieleni, lecz nadal sobie bliscy, obaj mężczyźni odprężyli się, a ich umysły pomknęły z powrotem ku muzyce. Talaban ujrzał nieskończenie piękne widoki: planety i gwiazdy, księżyce i komety. A wszystko to poruszało się i wirowało w wielkim tańcu wieczności.
Ogarnęło go podniecenie, a potem ekstaza. Wszystkie tajemnice wszechświata przepływały przez niego, zbyt szybko, by zdołał je pojąć, ale wystarczająco powoli, żeby mógł sobie uświadomić, iż widziane przez niego sceny łączy w jedność wspólny cel. W zachwycie unosił się pośród gwiazd Wielkiej Mlecznej Rzeki Nieba.
Zapomniał o Probierzu, zapomniał o okręcie, utracił łączność ze swym małym, pozbawionym znaczenia życiem. Tutaj znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania, wyjaśnienie wszelkich tajemnic. Był też wolny – wolny od trosk i kłopotów, od zmagań i konfliktów. Odnalazł tu harmonię. Radość, o jakiej nawet nie śnił.
Czas nie miał w tym miejscu znaczenia. Talaban płynął przed siebie, patrząc, ucząc się, obserwując. Wypełniał go coraz większy zachwyt. Widział na własne oczy narodziny gwiazd i śmierć planet. Naprawdę stawał się częścią tańca.
Dwa księżyce.
To było tak, jakby ktoś do niego przemówił, chociaż nie słyszał głosu. Co to mogło znaczyć? Nagle przypomniał sobie o tajemnicy. Wydawała mu się teraz tak maleńka, tak nieznacząca. Jednakże już sama myśl o zagadce wystarczyła, żeby zapragnął znaleźć odpowiedź.