Wokół niego ponownie zawirowały kolory. Zorientował się, że spogląda z góry na błękitną planetę. Potem pomknął ku niej, przeszywając obłoki i przemykając nad potężnymi górami. Spadał wciąż w dół, aż wreszcie rozpoznał Parapolis i Białą Piramidę w jego centralnym punkcie. Po rynku i po terenach świątynnych chodzili ludzie.
I nagle na wielkim dziedzińcu dostrzegł samego siebie. Podszedł do niego vagarski mistyk, obdartus w wystrzępionym futrze.
Scena zamigotała przed jego oczyma.
Nadal unosił się nad Parapolis, ale nie było tam już Białej Piramidy. Jej miejsce zajął złoty ziggurat, budowla schodkowa o płaskim szczycie. Obdarty mistyk znowu tam był, ale tym razem trzymali go za ramiona strażnicy. Jeden z nich wydobył złoty nóż o ząbkowanym ostrzu i poderżnął niskiemu człowieczkowi gardło.
Scena ponownie zamigotała, przechodząc w inną. Talaban uniósł się wyżej.
Była noc i nad kontynentem dął potężny wicher. Awatar odwrócił się i spojrzał na północ.
Ku miastu nadciągała potężna fala.
Jednocześnie na nocnym niebie pojawił się drugi księżyc, który błyszczał jasno. Miasto zniknęło w tej samej chwili, gdy miała je zalać woda.
Euforia, którą przed paroma chwilami czuł Talaban, minęła. Był świadkiem niemożliwego i ten widok przywrócił mu świadomość. Nie był już biernym obserwatorem, znowu zaczął myśleć, przypomniał sobie o okręcie i o…
Probierzu!
Gdzie się podział Probierz?
Nigdzie nie wyczuwał jego obecności.
Wysiłkiem woli skupił się na okręcie, na dywaniku, kajucie i własnych dłoniach, spoczywających na ramionach przyjaciela. Wszechświat zawirował i Talaban wrócił do swego ciała. Dzikus nadal przed nim klęczał. Awatar potrząsnął nim, wołając go po imieniu. Nie było odpowiedzi. Ciało osunęło się na podłogę.
Talaban wziął się w garść i ponownie wszedł w trans, szukając drogi powrotnej do gwiazd. Próbował przez ponad godzinę, lecz bez rezultatu.
Po raz pierwszy od dziesięcioleci zaczęła go ogarniać panika. Wstał z dywanika, wypełnił puchar wodą i wypił ją pośpiesznie, próbując się uspokoić. Spojrzał na leżącą na podłodze postać dzikusa.
On ci zaufał!
Panika znów się pojawiła. Talaban zaklął, pozwalając, by zalała go fala gniewu, która stłumiła negatywne siły pozbawiające go odwagi.
Prawa dłoń Probierza leżała płasko na dywaniku. Wypadł z niej woreczek z lekami. Talaban wrócił na miejsce i podniósł mieszek. Jego zawartość symbolizowała wszystko, co w życiu dzikusa było wartościowe. Probierz wierzył w magię. Talaban jej teraz potrzebował.
Kiedyś słyszał, jak Probierz śpiewał w swej kajucie. Awatarskie szkolenie pozwoliło mu przypomnieć sobie każdy ton, każdy niuans. Przycisnął woreczek do piersi i rozpoczął pieśń. W jego umyśle zamigotały kolory: jaskrawy błękit letniego nieba, głęboka, bogata w odcienie zieleń leśnych drzew. Dotarły do niego dźwięki: odległy śpiew ptaków, słaby zew Ośnu. A potem w jego mózg uderzyło coś przerażająco zimnego. Cały ból skupiał się w jednym miejscu.
– Jesteś tylko parę chwil od śmierci – odezwał się głos zimniejszy niż ból.
– Muszę odnaleźć Probierza. On się zgubił.
– Otwórz przede mną umysł – padł rozkaz. Talaban poczuł się tak, jakby jego czaszkę rozszarpywały okrutne szpony. – Nie opieraj się!
Awatar odprężył się z wysiłkiem woli, poddał się bólowi. Zimno ustąpiło miejsca palącemu żarowi. Krzyknął z bólu. Miał wrażenie, że w mózg wbijają mu się rozgrzane do czerwoności druty, torujące sobie drogę przez miękką wilgotną tkankę. Żółć podeszła mu do gardła i zwymiotował na dywanik.
Potem ból minął i znowu usłyszał głos.
– Musisz go odnaleźć.
– Nie potrafię.
– Masz woreczek. Zrób z niego użytek. Zaprowadzę cię z powrotem do Mlecznej Rzeki. Ale tylko ten, kto trzyma w dłoni woreczek, będzie mógł znaleźć Probierza.
– Co mam zrobić?
– Zawieś sobie woreczek na szyi. Potem złap lewą ręką ciało Probierza. Prawą wyciągnij przed siebie. Gdy już znajdziesz się pośród gwiazd, kiedy wyczujesz coś twardego, będzie to Probierz. Nie będzie chciał wrócić. Będzie się opierał. Będzie drapał, gryzł i szarpał. Będzie przybierał wiele kształtów i postaci. Ale wszystko to będą iluzje. Trzymaj się go. Bez względu na wszystko. Zrozumiałeś?
– Tak.
– Nie puszczaj go. Drugiej szansy nie będzie.
– Rozumiem.
– Bądź silny. W przeciwnym razie cię zabije.
– Jak iluzja może mnie zabić?
– Ból będzie rzeczywisty. Jeśli w niego uwierzysz, umrzesz.
Talaban zawiesił sobie woreczek na szyi – Jestem gotowy – oznajmił. – Kim jesteś?
– Jestem Jednooki Lis. Złap mojego wnuka. – Talaban wykonał polecenie. – A teraz zamknij oczy i wyciągnij prawą rękę.
Pod jego powiekami zapłonęły kolory, jaskrawe, gorące i bolesne. Unosił się w morzu bólu. Chciał krzyknąć, ale nie miał głosu. Nagle poczuł, że spada przez ogień. Usłyszał głos – wiele głosów. Wszystkie krzyczały do niego. Przez kakofonię przedzierały się zdania…
– Podłe dziecko. Czy nie potrafisz się nauczyć najprostszych rzeczy?
Ojciec mnie nienawidził. Znał prawdę.
– Nie ma nic, czego nie potrafiłbyś dokonać, synu.
Matka mnie kochała. Ona była prawdą.
– Nic z niego nie będzie. Do niczego się nie nadaje. Trudno mi uwierzyć, że go spłodziłem.
– To nie talent do walki uczynił Awatarów wielkimi, chłopcze, ale umysł. Używaj umysłu.
Endar-sen, mój nauczyciel. Bez niego byłbym zgubiony.
Dźwięki wciąż się nasilały, głosy krzyczały, wołały, szeptały, śpiewały. Talaban starał się jakoś odgrodzić od tego hałasu. Gdzie się podziały jasno świecące gwiazdy oraz muzyka wszechświata?
– Wkrótce nadejdą – usłyszał głos Jednookiego Lisa. – Najpierw musisz opaść do wewnątrz. Dopiero potem polecimy na zewnątrz. Słuchaj głosów. Dowiedz się, kim jesteś.
– Wiem, kim jestem.
– Nie wiesz. Znajdź to, co utraciłeś.
– Probierza. To jego utraciłem.
– Najpierw znajdź utraconego człowieka we własnym wnętrzu, Talabanie. Dopiero potem szukaj Probierza.
– Nie rozumiem!
Ale zrozumiał – i runął w ocean głosów.
– Człowiek musi mieć marzenie, Talabanie – mówił Endar-sen. – Bez niego tylko egzystujemy. Jemy i pijemy, ale pokarm nas nie krzepi. Słuchamy i mówimy, ale nie dowiadujemy się niczego wartościowego. Oddychamy, ale nie żyjemy. Jakie jest twoje marzenie?
– Nie ma nic, czego nie potrafiłbyś dokonać, synu. Jesteś nadzwyczajny.
– Nie mam marzenia! Nie ma dla mnie żadnych marzeń! Wszystkie zginęły pod lodem. On pogrzebał całą nadzieję.
– Podłe dziecko. Czy nie potrafisz się nauczyć najprostszych rzeczy?
– Chodź do mnie, Talabanie. Będę twoja i tylko twoja.
Chryssa była z nich wszystkich najlepsza. Kochała mnie.
Z nią mógłbym zbudować marzenia.
Dźwięki ucichły i Talaban znowu zobaczył ich ostatnie spotkanie. Jej krucha uroda niemal już zniknęła, a skóra przypominała szkło. Nikt nie rozumiał natury tej choroby. Zapadał na nią być może jeden Awatar na dziesięć tysięcy. Nazywało się to „zaślubinami z kryształem”. Użycie kryształów zmieniało w jakiś sposób zachodzące w ciele procesy chemiczne. Miękkie tkanki twardniały, ciało nabierało właściwości kryształu. Gdy proces już się zaczął, nie sposób było go powstrzymać. Czasami był powolny i pełen bólu, w innych zaś przypadkach szybki i przerażający. Chryssa na szczęście należała do tej drugiej grupy. Talaban siedział przy jej łożu. Nie mógł trzymać jej za rękę, gdyż groziłoby to połamaniem palców. Utraciła już zdolność mowy i tylko jej oczy – słodkie i niebieskie – nadal były miękkie i wilgotne. Powiedział, że ją kocha, że zawsze będzie ją kochał. Na kryształowym policzku pojawiła się łza. Potem oczy stwardniały i Chryssa odeszła.