– A kim jest twoja nowa dziewczyna, ciociu?
– To nie jest moja dziewczyna. Znalazłam ją na Alei. Szukała noclegu. Pochodzi ze wsi i wygląda na niezepsutą. Dlatego traktuj ją z szacunkiem, Baju, bo inaczej będę się chciała dowiedzieć, dlaczego tego nie zrobiłeś. Możesz też sprzedać jej konia. W Egaru nie będzie miała z niego pożytku, a sądzę, że pieniądze się jej przydadzą. – Spojrzała na Sofaritę. – Nie zgadzaj się na mniej niż dziesięć srebrników. Może nawet dostaniesz piętnaście. – Uważnie przyjrzała się młodej kobiecie. – Ile masz lat? Szesnaście?
– Dwadzieścia dwa – odparła Sofarita.
– Wyglądasz na mniej. Ale pewnie masz już trochę rozumu, a kobietom w mieście zawsze się to przydaje. Opiekuj się nią, Baju. Wpadnę tu, żeby sprawdzić, jak się jej wiedzie.
Gruba kobieta poklepała Sofaritę po ramieniu, a potem odwróciła się i wyszła z gospody. Dziewczynie zakręciło się w głowie, jakby przed chwilą minęła niewielka burza.
– Czy ona zawsze jest taka? – zapytała Baja.
Młodzieniec wyszczerzył zęby w szerokim, dobrodusznym uśmiechu.
– Zawsze – potwierdził. – Chodź, znajdę ci jakiś pokój.
– Poszła za nim do słabo oświetlonego korytarza, a potem wspięła się na rozklekotane schody, gdzie jedynym źródłem światła była wisząca na pierwszym pomoście lampa. – Potem będzie jaśniej – zawołał Baj, oglądając się na nią.
– Każę zapalić więcej lamp.
Schody kończyły się na galerii otaczającej salę jadalną na dole. Baj podszedł do solidnie wyglądających drzwi i otworzył je. Za nimi znajdowała się niewielka sypialnia. Był tam kamienny kominek i maleńkie okienko. Baj zawiesił lampę na haku nad kominkiem.
– Cuchnie tu trochę stęchlizną – przyznał – ale za srebrny grosik nie znajdziesz nic lepszego.
– Miesięcznie? – zapytała. Parsknął niewymuszonym śmiechem.
– Dziennie, śliczna. To jest miasto.
– Każdego dnia? – przeraziła się Sofarita.
– Każdego. Ale dostaniesz do tego trzy posiłki i będziesz tu bezpieczna. Uwierz mi, to specjalna cena. Normalnie dostałbym za ten pokój dziesięć srebrników na tydzień.
– Wezmę go – zgodziła się.
– Zaczekaj chwilę i rozgość się. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Po jego wyjściu Sofarita usiadła na łóżku. Materac był cienki, ale koce grube i ciepłe. Po raz pierwszy ogarnęło ją przerażenie z powodu tego, co uczyniła. Porzuciła bezpieczne życie w wiosce, zamieniając je na niepewną egzystencję w środowisku, o którym nic nie wiedziała. Podeszła do okna i spojrzała na siedzących na dole gości. Ich ubrania wydawały się bogate i wspaniałe, znacznie piękniejsze niż jej ręcznie tkany strój. I te kolory: intensywna zieleń, jaskrawe złoto, czerwień i błękit. Jedna z kobiet miała na sobie jedwabną suknię wyszywaną białymi paciorkami. Włosy związała sobie błyszczącym w świetle lamp drutem.
Lisha!
To imię pojawiło się znienacka w umyśle Sofarity. Razem z nim nadeszła wizja siedzącej na dole kobiety. Nie jadła kolacji, ani nie była bogato ubrana. Siedziała na wytartym dywaniku, tuliła w ramionach martwe dziecko i płakała. Sofaritę zalała fala smutku. Nie pochodził on od niej, lecz od kobiety na dole. Na krótką chwilę zobaczyła to, co widziała tamta – starszego, pulchnego mężczyznę, który wkładał sobie łyżką jedzenie do ust. Uśmiechał się do niej. Między zębami utkwił mu kawałek ciemnego mięsa.
Sofarita zacisnęła powieki, odeszła od okna i omal nie upadła na łóżko. Wizja zdumiała ją. Jej dłonie drżały. Po chwili wrócił Baj z zastawioną tacą. Postawił ją na stoliku, który następnie zaniósł do Sofarity. Na tacy znajdował się talerz z pieczystym polanym warstwą sosu, trochę czarnego chleba, spora bryłka masła oraz kawał świeżego sera.
– Zjedz coś – powiedział. – Jesteś bardzo blada.
Z kieszeni fartucha wyjął trzy niedopalone świece. Zapalił je od lampy i rozstawił w małych glinianych kubkach w różnych miejscach izby.
Sofarita odkroiła sobie kawałek mięsa i spróbowała go. Była to pieczona wołowina, bardzo smaczna. Zjadła wszystko, powoli i systematycznie, wycierając chlebem resztki sosu. Potem uniosła wzrok. Baj przykucnął w odległości około pięciu stóp, wspierając łokcie na kolanach, a podbródek na dłoni.
– Bardzo lubię, jak ludziom smakuje moja kuchnia – oznajmił.
– Było pyszne. Ale już nie dam rady zjeść sera. Mogę go zatrzymać na później?
– Oczywiście. Jakiej pracy szukasz? A może masz zamiar zatrudnić się u cioci?
– Nie wiem. A czym zajmuje się twoja ciocia?
– Czym się zajmuje? Nie wiesz tego? – Przyjrzał się jej uważnie, a potem się uśmiechnął. – Pewnie, że nie wiesz. Byłem głupi. A co właściwie potrafisz?
– Wszystko, czym zechcę się zająć – zapewniła. – Sadziłam rośliny, podlewałam je i zbierałam. Umiem szyć, tkać i haftować. Potrafię strzyc owce i znam mikstury odstraszające muchy plujki. Znam też zioła, które pomagają w gojeniu ran oraz inne, które leczą bóle głowy i łagodzą objawy reumatyzmu. I jestem teraz silna. Mogę ciężko pracować. Ciężej niż kobiety z miasta.
– Jesteś też szczupła i piękna – zauważył. – Moja ciocia powiedziałaby ci, że dzięki tym darom możesz zarobić bardzo dużo.
– A jak?
– Ciocia zajmuje się… dostarczaniem rozrywki bogatym i potężnym. Ma duży dom i zatrudnia wiele młodych kobiet. A także mężczyzn.
Nawiedziła ją kolejna wizja. Wielka sypialnia z okrągłym łożem zasłanym atłasową pościelą. Figlowały na nim dwie kobiety i mężczyzna. Co się z nią działo? Sofarita usiłowała zachować spokój.
– Twoja ciocia prowadzi burdel?
– W rzeczy samej, ale jej pracownice wolą, żeby nazywać je artystkami, nie dziwkami. Mogą w jedną noc zarobić więcej niż ja przez cały tydzień. A znacznie więcej, niż ty zarobisz przez trzy miesiące jako kelnerka albo służąca.
– To znaczy ile?
Ciocia mówiła mi, że to zależy od tego, czego się od nich wymaga, a także od bogactwa i hojności klienta. Innymi słowy, jeśli znajdziesz bogatego mężczyznę, który cię polubi, będziesz mogła zarobić sto srebrników przez jedną noc. Ale bardziej prawdopodobne jest, że będzie to dwadzieścia albo trzydzieści.
– Aż tyle?
– Kusi cię to?
– A nie powinno? Czyżbyś zapomniał mi o czymś powiedzieć?
– Niezupełnie – odparł. – Rzecz w tym, że zajęcie „artystki” nie cieszy się w Egaru szacunkiem. Słyszałem, że w niektórych miastach Błotniaków dziwki uważa się niemal za święte. Patiacy również bardzo je szanują. Ale w vagarskich osadach z reguły się nimi gardzi.
– A czy mogłabym pracować tutaj? Dla ciebie?
– Mogłabyś, ale za to, co tu zarobisz, nie będziesz mogła zbyt długo pozwolić sobie na ten pokój.
– Zastanowię się nad tym – odpowiedziała.
W porcie Egaru zgromadziły się tłumy, przyglądające się przybijającemu majestatycznie do brzegu Wężowi. Niektórzy ze starszych Awatarów mieli łzy w oczach, młodszych zaś ogarnął zachwyt. Zniknęły pokraczne żagle, a okręt nie kołysał się już na falach jak wtedy, gdy był okaleczony. Wpłynął do portu z wielkim spokojem. Większość gapiów stanowili Vagarzy, którzy nigdy w życiu nie widzieli Węża z naładowaną skrzynką. Oniemieli ze zdumienia.
Talaban podpłynął do nabrzeża i marynarze rzucili cumy czekającym robotnikom. Gdy już je przywiązano, kapitan wyłączył moc i okręt zanurzył się głębiej.
Przed upływem godziny kwestor Ro zorganizował zapakowanie i wyniesienie na ląd czterech pozostałych skrzynek: trzech naładowanych i jednej pustej. Posprzeczał się z Talabanem, który nie pozwolił zabrać skrzynki napędzającej Węża.