Выбрать главу

Natychmiast zalała go eksplozja kolorów. Runął bezwładnie w ich otchłań. Ogarnęła go panika, ale usłyszał wewnątrz umysłu cichy i ciepły głos Sofarity, która go uspokoiła.

– Otwórz oczy i spójrz na niebo.

Ro wykonał polecenie i przekonał się, że unosi się pośród chmur nad błyszczącą powierzchnią morza. Nie czuł ciepła ani zimna, nie czuł też własnego ciała, ale bliskość Sofarity dodawała mu otuchy.

– Na dole! – wyszeptała. – Widzisz je?

Przez otwarte morze płynęło trzydzieści złotych okrętów. Nie miały żagli, lecz mimo to szybko pruły fale. Ro zorientował się, że opada ku nim. Strach zniknął. Kwestor zatrzymał się nad pierwszym z okrętów. Był on ogromny, dwukrotnie większy od Węża Siedem, i miał wiele pokładów, ale nie przeszkadzało mu to w rozwijaniu wielkiej prędkości. Gdy kwestor znalazł się bliżej, dostrzegł kunsztowny kadłub, wykonany z drewna pokrytego kutym złotem. Okręt miał prawie trzysta stóp długości i czterdzieści wysokości. Sądząc po liniach bulajów z nieprzejrzystego błękitnego szkła, miał cztery pokłady powyżej linii wodnej.

Na najwyższym z nich, nad dziobem i za nim, Ro zauważył wielkie metalowe struktury wyposażone w serię kół i przeciwwag. Z każdej takiej machiny sterczała niczym włócznia długa metalowa rura o średnicy około dwóch stóp. Ro nie miał pojęcia, do czego one służą. Za machinami stała grupka ludzi studiujących mapy. Mężczyźni byli wysocy, a ich skóra miała kolor miedzi. Nosili złote stroje, a na głowach wymyślne ozdoby wyposażone w metalowe pióra zabarwione na czerwono, zielono i niebiesko.

– Kiedy dotrą do Egaru? – zapytał Sofaritę.

– Nie wiem. Ale na południu są też inne okręty.

– Pokaż mi je.

W jednej chwili Ro znalazł się nad znajomymi, skutymi lodem turniami oraz lodowcami, gdzie tak niedawno udało mu się osiągnąć komunię. Kotwiczyło tam pięć okrętów. Sofarita poprowadziła go w głąb lądu, gdzie rozbito obóz. Przybysze ułożyli ze złotych prętów płaską strukturę w kształcie ośmiokąta. W jej środku leżało trzech mężczyzn, którzy wyglądali na koczowników. Byli martwi. Otwarto im klatki piersiowe i wyrwano serca. Puste jamy pełne były okrwawionych kryształów.

W obozie przebywało około trzydziestu przybyszów. Pomimo dojmującego zimna żaden z nich nie włożył futra ani ciepłego ubrania. Większość była odziana w bawełniane tuniki i nie zwracała uwagi na siarczysty mróz. Duchowe spojrzenie Ro przyciągnęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał na sobie złotą zbroję oraz wysokie, ozdobione piórami nakrycie głowy. Człowiek stojący obok niego był niski i garbaty. Obaj przyglądali się namalowanej na niewyprawionej skórze mapie.

– Czego szukają? – zapytał Ro.

– Nie wiem. Przybyli tu przed dwoma dniami i zabili grupę koczowników.

– Podprowadź mnie bliżej. Chcę zobaczyć tę mapę.

Ro znalazł się tuż nad wysokim mężczyzną. Mapę pokrywały symbole, których nie potrafił odczytać. Poirytowało to Awatara, który władał wszystkimi językami znanymi człowiekowi.

– Dlaczego ich nie słyszymy? – zapytał.

– Te moce są dla mnie czymś nowym. Nie potrafię też odczytać ich myśli.

Z północy nadciągnął oddział żołnierzy. Ro zerknął na nich. Mieli futra. Byli też wysocy. Gdy podeszli bliżej, zorientował się, że to nie są ludzie. To były krale, wielkie i ociężałe. Ich piersi zdobiły skrzyżowane czarne skórzane pasy. Bestie były uzbrojone w żelazne maczugi. Ro zauważył, że dwie z nich niosą długą tyczkę, z której zwisa przywiązany za ręce i nogi koczownik. Krale zatrzymały się przed wysokim dowódcą i pokłoniły mu się.

Mężczyzna podszedł bliżej, wydobył złoty nóż i przeciął krępujące jeńca sznury. Koczownik runął na ziemię. Dowódca położył dłoń na jego czole.

Nagle umysł kwestora wypełnił hałas, donośny jak uderzenie gromu.

– Czy teraz ich słyszysz? – zapytała Sofarita.

– Tak. Ale dobrze by było, gdybyś mnie uprzedziła. Omal nie umarłem ze strachu.

– Czy teraz mnie rozumiesz? Czy mówię w twoim języku? – zapytał jeńca dowódca.

– Słyszę cię – odparł koczownik z przygnębieniem w głosie. Był młody, a z rany na twarzy ciekła mu krew.

– Moi ludzie widzieli pałac zbudowany nad brzegiem lodowego jeziora. Czy on należy do waszego plemienia?

– Nie. Zbudowali go Awatarowie. Dawno temu.

– Awatarowie? Rasa bogów? Są nieśmiertelni? Żyją wiecznie?

– Tak.

– A gdzie teraz są?

– Na północy. Bogowie ich zniszczyli. Pochłonęły ich morza. Ale ponoć nadal panują nad północnymi lądami. Nie wiem tego. Nigdy tam nie byłem.

– A czy widziałeś tych Awatarów?

– Tak. Przypłynął tu ich okręt. Chodzili po tym lodzie. Mój wódz ich widział. Sprzedał im kły trąbowców. Potem walczyli z kralami. Strzelali do nich z magicznych łuków.

Dowódca wstał i zwrócił się w stronę garbusa.

– Odczytaj jego wiedzę.

Garbus ukląkł obok jeńca, ujmując jego głowę w obie dłonie. Zamarł w tej pozycji na ponad minutę, a potem się wyprostował.

– Zrobione, panie – oznajmił.

Dowódca spojrzał na krale.

– Jest wasz – oznajmił. Dwie wielkie bestie rzuciły się na ziemię. Błysnęły pazury, przecinając tętnicę szyjną i łamiąc żebra. Jeniec nie zdążył nawet krzyknąć.

– Zabierz mnie z powrotem – rozkazał kwestor Ro.

Otworzył oczy i zobaczył, że przebywa w swym pokoju.

– Twoje moce są darem od Źródła – oznajmił Sofaricie. Nagle zorientował się, że nadal ściska dłoń kobiety. Puścił ją pośpiesznie i natychmiast tego pożałował. Minęło już wiele czasu, odkąd ostatnio pozwolił sobie na podobny kontakt.

– Jesteś bardzo samotny – zauważyła.

– Musisz do mnie mówić „panie” – pouczył ją łagodnie. – Będziemy się spotykać z innymi i jeśli zobaczą, że nie okazujesz mi szacunku, możesz mieć kłopoty.

– Obiecałeś, że pomożesz mi uwolnić się od tej klątwy.

– Najpierw musimy zrozumieć tę moc. I zrobić z niej użytek. Ci przybysze stanowią zagrożenie dla nas wszystkich. Twoje nowe talenty będą dla nas bardzo użyteczne.

– Jeśli wam pomogę, to czy ty również mi pomożesz?

– Uczynię, co w mojej mocy. – Ro ze zdziwieniem przekonał się, że mówi szczerze.

Talaban przez dwa dni zmuszał załogę do maksymalnego wysiłku. Wąż mknął na pełnej prędkości po wzburzonym morzu, a kapitan symulował warunki bojowe, niespodziewanie zmieniając kurs. Najpierw wykonywał ostry zwrot na lewą burtę, prując dziobem wysokie fale, a potem skręcał gwałtownie w prawo. Choć Talaban sam kierował wszystkimi ruchami okrętu z kabiny na górze, załoga miała zajęć pod dostatkiem. Po obu burtach umieszczono ukryte skrzynki z tablicami rozdzielczymi. Niektóre z nich uaktywniały urządzenie utrudniające przeciwnikowi dokonanie abordażu, inne zaś unosiły zakrzywione tarcze osłaniające łuczników.

Rankiem trzeciego dnia Talaban zaprowadził Methrasa do ukrytych drzwiczek za dziobem. Tam również umieszczono złoty trójkąt, pod którym ukrywał się zestaw symboli. Awatar pokazał sierżantowi, jak otworzyć drzwiczki, i obaj mężczyźni weszli do środka.

Kapitan włączył świecącą kulę i Methras ujrzał przed sobą potężną metalową rurę, grubą jak udo mężczyzny. Przymocowano ją do desek pokładu, a u jej podstawy znajdowała się wielka skrzynia. Talaban odsunął na bok metalową płytę, pokazując sierżantowi serię kół oraz tarcz.

– Skrzynia zawiera białe kryształy oraz trzy wielkie rubiny – tłumaczył kapitan. – Po włączeniu gromadzi się w niej moc, którą uwalnia się pociągnięciem tej dźwigni. Przyglądaj się uważnie! – Talaban obrócił powoli tarczę. Rura przemieściła się do przodu, wysuwając się z pierwszego otworu. – Przy dużej odległości trzeba się wykazać sporym wyczuciem – ciągnął – ale nie sądzę, byśmy musieli walczyć na wielki dystans. Drugie okienko służy do celowania. Ta broń działa jak wielki łuk zhi, ale jej impuls jest sto razy silniejszy. Można nią przebić mury miejskie grubości dwudziestu stóp.