Mamy szansę, pomyślał. Nie są tacy potężni, jak im się zdaje.
Tymczasem w zatoce pierwszy z okrętów zawrócił. Nad wodą przemknęła ognista kula, która wylądowała w odległości około czterdziestu stóp od Wieży Portowej. Wybuch był potężny. Kamienie pękały na drobne fragmenty. Podmuch uniósł najbliżej stojącego awatarskiego żołnierza i cisnął nim o mur wieży, łamiąc mu kręgosłup.
Dwaj pozostali żołnierze wycelowali w okręt łuki zhi i zaczęli ostrzeliwać górne pokłady. Impulsy trafiały w deski kadłuba, wyrządzając niewielkie szkody.
Z okrętu wystrzelono drugą ognistą kulę. Żołnierze rzucili się do ucieczki. Zdążyli pokonać najwyżej trzydzieści jardów, gdy kula uderzyła w nabrzeże. Podmuch uniósł ich wysoko nad wodę. Martwe ciała szybko zniknęły pod powierzchnią.
Ukrytego w Wieży Portowej Ro pokrywał pył oraz okruchy kamienia. W jego stronę płynął trzeci okręt. Kwestor klęknął za słonecznym ogniem. Machina nadal wibrowała. Nie zdążyła naładować się do końca.
Ścianą po jego lewej stronie wstrząsnęła kolejna eksplozja. Część sufitu się zawaliła. Masywna belka runęła w dół, zatrzymując się na szczycie framugi. Ro wycelował, spoglądając na zewnątrz przez dławiący pył. Wibracja ucichła. Zamknął oczy i pociągnął za dźwignię.
Impuls trafił wysoko w rufę trzeciego okrętu. Ro otworzył oczy, by zobaczyć eksplozję. Potężny wybuch zniszczył tylną połowę statku. Dziób oderwał się od środkowej części. Okręt przechylił się powoli i zniknął w głębinie. Garstka ocalałych skoczyła do wody i popłynęła w stronę brzegu.
Kolejna ognista kula uderzyła w szczyt Wieży Portowej.
Rozległ się ogłuszający huk. Wybuch zerwał dach. Sufity czterech górnych pięter runęły w dół, grzebiąc słoneczny ogień i kwestora Ro pod tonami gruzu.
Ukryty w wąskim zaułku nieopodal portu kwestor generalny oceniał zniszczenia. Budynki za jego plecami płonęły. Słyszał krzyki uwięzionych w nich ludzi. Nie spuszczał jednak spojrzenia z pierwszego ze złotych okrętów, który zawrócił w stronę nabrzeża.
Razem z nim czekało pięćdziesięciu Awatarów. W pobliżu ukryło się również dwustu vagarskich żołnierzy. Wokoło unosiły się kłęby dymu i niektórzy ludzie zaczęli kasłać. Rael osłonił dolną połowę twarzy chustą. Jego adiutant Cation oddalił się i po chwili wrócił z wiadrem wody. Niektórzy żołnierze nasączyli nią czerwone płaszcze i przycisnęli sobie tkaninę do twarzy. Cation zaoferował wodę Raelowi. Ten umoczył w niej chustę i zawiązał ją na nowo. Teraz mógł oddychać swobodniej.
Złoty okręt podpłynął do kamiennego nabrzeża. Przez chwilę nic się na nim nie poruszało. Potem na ziemię opadło dwadzieścia trapów i zbiegli z nich żołnierze uzbrojeni w czarne pałki. Byli tylko lekko opancerzeni: napierśniki z utwardzanej skóry i miedziane hełmy. Nie mieli tarcz.
Gdy pierwsi z nich znaleźli się na lądzie, Rael wyprowadził z ukrycia swoich pięćdziesięciu Awatarów. Jego ludzie szybko ustawili się w szyk bojowy i w zbierających się żołnierzy nieprzyjaciela uderzyły impulsy z łuków zhi. Zginęły dziesiątki Almeków, ale pozostali wykazali się wielką dyscypliną. Nie wpadli w panikę, lecz unieśli czarne pałki do ramion. Rozległ się huk. Ponad połowa ludzi Raela padła na ziemię. Spomiędzy dalej położonych budynków wypadło dwustu Vagarów, którzy rzucili się do ataku. Rael odniósł wrażenie, że ogniste pałki stały się nagle bezużyteczne. Rozlegały się tylko sporadyczne strzały. Vagarscy żołnierze torowali sobie mieczami drogę przez szeregi nieprzyjaciela.
– Otwory! Celujcie w otwory! – rozkazał Rael ocalałym łucznikom. Uniósł łuk zhi i strzelił prosto w luk pierwszego trapu. Wewnątrz nastąpiła eksplozja, której towarzyszyły jasny błysk i płomienie. Żołnierze również wystrzelili. Na okręcie wybuchł pożar.
Tymczasem na brzegu zakuci w żelazo Vagarzy posuwali się naprzód. Okręt oddalił się od brzegu. Żołnierze, którzy jeszcze znajdowali się na trapach, powpadali do wody. Na nabrzeżu trwała zażarta walka. Na brzeg zdołało wysiąść z górą stu miedzianoskórych wojowników, lecz ich przeciwnik miał znaczną przewagę liczebną i walczyli teraz o życie. Odrzucili ogniste pałki, wyciągając sztylety i krótkie miecze. Nie mogli się jednak mierzyć z ciężkozbrojnymi Vagarami.
Okręt oddalił się jeszcze bardziej i wystrzelił ognistą kulę.
– Cofnąć się! – krzyknął Rael do swych Vagarów na ten widok.
Zgiełk bitwy zagłuszył jego słowa. Ognista kula wybuchła pośród tłumu walczących. Dziesiątki żołnierzy po obu stronach zginęły natychmiast. Ich szaty stanęły w płomieniach, a podmuch oderwał kończyny od ciał. Inni wili się z bólu na ziemi. Ich włosy i skóra płonęły.
Ocalali Vagarzy w panice rzucili się do ucieczki. Almeccy żołnierze skakali do morza, próbując dopłynąć do okrętu.
Rael wycofał swych Awatarów w głąb zaułka. Wewnątrz złotego okrętu płonęły ognie, które jednak szybko ugaszono.
Zwrócił się ku swoim ludziom, wybrał dziesięciu z nich i staranował drzwi pobliskiego magazynu. Wpadł do środka, dobiegł do schodów i wydostał się na dach, wysoko nad nabrzeżem. Złoty okręt znowu się zbliżał. Wystrzelono z niego kolejną ognistą kulę i dach sąsiedniego budynku eksplodował. Rael zaczął liczyć, powoli i miarowo. Gdy doszedł do piętnastu, nad jego głową przeleciała ze świstem kolejna kula, która upadła gdzieś z tyłu.
– Na mój znak strzelać w wylot ognistej broni! – rozkazał swym ludziom.
Podbiegli do krawędzi dachu i wycelowali. Rael policzył powoli do dziesięciu i wystrzelił. Impuls uderzył w długą rurę z brązu sterczącą z przedniego pokładu. Rozbłysło światło, ale broń była nienaruszona. Pozostałe impulsy również trafiły w cel – bez rezultatu. Rael wystrzelił znowu. Tym razem impuls uderzył prosto w wylot broni, z której właśnie wydostawała się ognista kula. Wewnątrz rury nastąpiła eksplozja. Wybuch rozerwał broń na kawałki, odłamki brązu wzbiły się pod niebo. Dziób okrętu ogarnął gwałtowny pożar.
Złoty okręt odpłynął od brzegu, przechylając się na lewą burtę. Do portu wpłynął następny. Rael zaklął cicho.
Kwestor Ro spróbował otworzyć oczy. Jego ciało było morzem bólu. Lewe oko miał opuchnięte, a lewe ramię unieruchomione pod stertą gruzu. Spróbował poruszyć prawą ręką i uświadomił sobie, że trzy palce ma złamane. Wydawało mu się, że coś uciska mu pierś. Oddychał z trudem. Otworzył prawe oko i zobaczył, że leży na nim jedna z podtrzymujących dach belek. Prawą dłoń opierał o słoneczny ogień. Broń przestała już wibrować. W połowie pokrywały ją odłamki kamienia, a o lufę opierała się belka. Dzięki temu nie zmiażdżyła Ro. Uderzyła go, gdy zawalił się sufit, ale słoneczny ogień ją zatrzymał.
Czy umieram?, zastanowił się Ro. Ból był potworny. Nogi również go bolały. Spróbował poruszyć palcami stóp i wydawało mu się, że może to zrobić, ale przypomniał sobie, że człowiek z amputowaną ręką opowiadał mu kiedyś, że nadal czuł palce utraconej dłoni. Ro poruszył prawą, złamaną ręką, próbując sięgnąć do kieszeni rozerwanej tuniki. Gdy włożył dłoń do środka, zmiażdżone palce znowu przeszył ból i kwestor nie był w stanie wyciągnąć kryształu. Położył więc na nim delikatnie dłoń i zaczął recytować pierwszy z Sześciu Rytuałów. Ból ustąpił i Ro poczuł, że kości zaczynają się zrastać. Gdy już odzyskał siły, zdjął kamienie z brzucha i nóg, uwalniając się od ciężaru. I wtedy zauważył, że jeden ze złotych okrętów opuszcza port. Jego dziób płonął. Towarzyszyła mu druga jednostka.
Ro podszedł do tylnej części słonecznego ognia, odrzucając na bok gruz. Dźwignia spustu złamała się w połowie długości, a tylna część celownika zniknęła. Mimo to Ro widział, że broń jest wymierzona prosto w dwa okręty.