– Nie możemy nic zrobić – odparł Rael. – Inicjatywa należy do przeciwnika. My możemy tylko reagować na jego posunięcia. Mamy za mało ludzi, by przejść do kontrataku. Na razie. Ale Viruk wyruszył z pomocą Ammonowi. Dzięki armii Erek-jhip-zhonad oraz podporządkowanych im plemion możemy jeszcze rozbić najeźdźców.
– Naprawdę wierzysz, że zwycięstwo jest realne? – zapytał Caprishan.
– Muszę w to wierzyć – odparł Rael.
Gdy powóz zatrzymał się przed domem Ro, minęła już północ. Zmęczony kwestor wygramolił się z pojazdu, zapominając podziękować woźnicy. Złamana dłoń bolała go straszliwie. Dokuczał mu również ból w żebrach i w lewej nodze. Odbył rytuał, by rozpocząć proces zdrowienia, ale złamane kości wymagały co najmniej czterech sesji, a nie mogło ich być więcej niż dwie w ciągu doby. W przeciwnym razie miejsce złamania pozostawało kruche i łatwo mogło pęknąć znowu.
Pokuśtykał ku drzwiom wejściowym. Sługa zobaczył go, pokłonił się nisko i wyszedł mu na spotkanie. Ro zatrzymał się na schodach i spojrzał na miasto. Ze wzgórza, na którym wzniesiono jego imponujące domostwo, było widać port i położone dalej ujście. Niektóre budynki nadal płonęły. Nad portem wisiała czerwona łuna. Westchnął. Rany znów zaczęły go boleć.
– Chwała Źródłu, że żyjesz, panie – przywitał go Sempes, kłaniając się po raz drugi. Ro przyjrzał się słudze uważnie, zastanawiając się, czy mówi szczerze. Jeszcze wczoraj takie pytanie z pewnością nie przyszłoby mu do głowy.
– Ile lat już ze mną jesteś, staruszku? – zapytał.
– Trzydzieści trzy, panie.
– Jesteś żonaty?
– Byłem, panie. Moja żona umarła w zeszłym roku.
– Przykro mi z powodu twej straty.
Staruszek obrzucił kwestora zdziwionym spojrzeniem.
– Jesteś chory, panie?
– Mam wrażenie, że właśnie wyzdrowiałem. Czy byłbyś tak uprzejmy i przygotował mi kąpiel?
– Natychmiast, panie. Woda już się grzeje.
Ro wszedł do przedpokoju i popatrzył na oświetlone blaskiem lamp ściany. Wisiały na nich piękne obrazy, widoki Parapolis oraz jego okolic.
– Zdejmę ci buty, panie – powiedział Sempes, klękając obok ozdobionego złotymi wytłoczeniami krzesła. Ro spoczął na nim, wyciągając prawą nogę. Sługa zgrabnie ściągnął but. Kwestor skrzywił się z bólu, gdy Sempes zdejmował lewy.
– Zraniłeś się w nogę, panie. Przepraszam.
– Zagoi się. Nie przejmuj się tym.
Sługa oddalił się i wrócił z miękkimi aksamitnymi pantoflami, które wsunął na nogi Ro. Kwestor czuł się niezmiernie zmęczony i chciał już powiedzieć Sempesowi, żeby dał sobie spokój z kąpielą, gdy sługa nagle rzekł:
– Twój gość czeka w pokoju ogrodowym, panie. Zapaliłem tam ogień.
– Gość?
– Kruczowłosa dama, którą przyprowadziłeś tu przed paroma dniami. Czeka w domu już od poprzedniej nocy. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem, pozwalając jej zostać.
Tak, dobrze – potwierdził Ro. Potem wstał i przeszedł przez korytarz oraz wąską bibliotekę, kierując się do pokoju ogrodowego. Zatrzymał się w progu, by jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do słabego światła dogasającego kominka, i rozejrzał się po pomieszczeniu. Stały tam cztery sofy oraz dwa głębokie, obite skórą fotele. Sofarita spała w fotelu ustawionym przy kominku.
Gdy Ro wszedł do środka, cztery zgaszone lampy nagle się zapaliły. W łukach trzech wyjść prowadzących do ogrodu pojawiły się ostre cienie. Sofarita usiadła prosto.
– Czy nadal chcą mnie zabić? – zapytała.
– Mają na głowie inne problemy – odpowiedział Ro.
– Chodź do mnie – rozkazała. Ku swemu zdziwieniu wykonał polecenie. Sofarita wstała i ujęła w dłoń jego ranną rękę. Ból zniknął bez śladu. Uniósł dłoń i zacisnął ją w pięść. Kości były zrośnięte.
– Byłeś bardzo odważny, kwestorze Ro – rzekła cicho Sofarita. – Kiedy wystrzeliłeś trzeci impuls, byłeś przekonany, że broń eksploduje. Sądziłeś, że zginiesz na miejscu.
– To prawda.
– A mimo to nie przestałeś walczyć. Postąpiłeś szlachetnie.
Niski kwestor poczerwieniał na twarzy.
– Dlaczego tu przyszłaś?
– Nadal potrzebujecie mojej pomocy, Awatarze. Powiedz mi, jak czuje się żołnierz, któremu złamałam nogę?
– Odpoczywa. Potrzeba czasu, by takie złamania mogły się zagoić.
– Zrobiłam mu wielką krzywdę – wyznała. – Pozwoliłam, żeby zapanował nade mną gniew. To już się nie powtórzy. Jutro jego również uzdrowię.
Ro usiadł w fotelu naprzeciwko Sofarity.
– Jak sądzisz, kiedy wrócą? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– Nie przypuszczam, żeby znowu próbowali atakować miasta od strony morza. Ale wysadzili armię na południu. Trzy tysiące ludzi i bestie. Druga armia płynie w górę Luanu. Dojdzie do wielkiej rzezi i zniszczenia.
– Co możemy zrobić?
– Cóż innego, jak postąpić zgodnie ze swą naturą? – odparła. – Jesteście tym, kim jesteście.
– Czy aż tak bardzo nienawidzisz Awatarów? – zapytał, słysząc pogardę w jej głosie.
Uśmiechnęła się melancholijnie.
– Źle mnie zrozumiałeś, kwestorze Ro. Nie mówiłam o Awatarach. Mówiłam o ludziach. Zrozumiałam teraz bardzo wiele. Z każdym dniem wszystko staje się dla mnie jaśniejsze. Robimy to, do czego się zrodziliśmy. Moja ciocia Lalia ma kota. Karmi go dobrze i niczego mu nie brakuje. Mimo że kot ma pełen brzuch, idzie na łąkę i zabija ptaka. Wcale go nie zjada. Dlaczego więc to robi? Równie dobrze można by zapytać, dlaczego kwiat rośnie albo dlaczego pada deszcz. Kot zabija dlatego, że jest do tego stworzony. To jego cel. Ma kły, pazury i jest bardzo szybki. Jest łowcą. Gdyby nie polował, to jaki byłby cel jego istnienia? – Sofarita umilkła na chwilę. Potem zaczęła mówić znowu: – Przed kilkoma tygodniami byłam wdową mieszkającą w małej wiosce. Znałam swoją rolę i grałam ją dobrze. Byłam skromna wobec mężczyzn i pracowałam w polu razem z innymi kobietami. Gdyby okres żałoby się skończył, wyszłabym za mąż za mężczyznę, którego wybrałby mi ojciec, i urodziłabym mu dzieci. Nie jestem już tą samą wiejską dziewczyną. Oglądam świat większymi oczyma. Potrafię też latać na wichrach czasu. Dzisiaj zawędrowałam daleko. Widziałam Człowieka. Przyglądałam się, jak wyłazi z gęstej dżungli. Całe ciało porastało mu futro. Obserwowałam, jak rośnie jego inteligencja i jak zdobywa coraz to nowe umiejętności. A te umiejętności zawsze służyły zadawaniu śmierci. Czy wiesz, jakiego największego odkrycia dokonał sześćset tysięcy lat temu? – Ro potrząsnął głową. Sofarita parsknęła śmiechem, w którym jednak nie słyszało się wesołości. – Dowiedział się, że dziryt musi być najcięższy w jednej trzeciej długości od szpica. Dzięki temu leciał najdalej i zabijał najskuteczniej. Jego język składał się wówczas z chrząknięć i gestów, ale nauczył się już robić dziryty. Widziałam wiele, kwestorze Ro.
Wystarczająco wiele, by złamać nawet najsilniejsze serce. Człowiek jest jak kot. Bez względu na to, jak wielkie bogactwa zgromadził, jak bardzo jest zadowolony z życia i jak wiele wiedzy zdobył, pragnie walczyć i zwyciężać, zabijać tych, których uważa za wrogów.
– Nie wszyscy ludzie tak się zachowują – zauważył Ro.
– To prawda – przyznała. – Ale jaki los spotyka tych, którzy tego nie robią? Ich również widziałam: poetów, duchowych przywódców, marzycieli śniących o harmonii. Czy potrafisz wymienić więcej niż garstkę takich, których nie zamordowano?
– Nie potrafię. Wszystko, co mówisz, jest prawdą ale jakie wyjście zostało nam w tej chwili? Almekowie są źli i pragną nas zniszczyć. Musimy stawić im opór. Jaki mamy wybór?
– Ty nie masz żadnego wyboru, bo jesteś człowiekiem. Ale strzeż się, gdy nazywasz ich złymi. Oni są tylko wypaczonym odbiciem Awatarów. Karmią się krwią innych, składają rytualnie w ofierze tysiące ludzi, wyrywając im serca. Różnicie się od nich jedynie tym, że wasze kryształy wysysają życie, nie przelewając krwi. Jeżeli Almekowie są źli, to samo można powiedzieć o was. A oni są źli, kwestorze Ro.