Выбрать главу

Ro zapadł w fotel, zamykając oczy. Ogarnęło go zmęczenie. Prawda jej słów przygniotła go niczym ciężar śmierci.

– Dlaczego nie potrafiłem dostrzec tego przedtem? – zapytał. – I dlaczego teraz stało się to dla mnie jasne?

– Wtedy jeszcze cię nie dotknęłam. Ta moc jest dla mnie nowa. Nie nauczyłam się jeszcze nad nią panować. Niechcący otworzyłam w twojej duszy okno, które od dawna pozostawało zamknięte. Jeśli tego pragniesz, mogę zamknąć je znowu.

Ro potrząsnął głową.

– Nie chcę tego utracić. Czuję się teraz kompletny. Jak wtedy, gdy byłem dzieckiem, a świat był pełen cudów. Co się ze mną stało? Jak mogłem utracić tę młodzieńczą pasję, tę wiarę w człowieka?

– To się dzieje stopniowo – wyjaśniła. – Nawet nie zauważyłeś, co tracisz. W naturze ludzi leży otaczać się murami. Wydaje im się, że w ten sposób uchronią się przed cierpieniem, ale w rzeczywistości skutek jest odwrotny. Cierpienie i tak przedostaje się do środka, ale potem tłucze o mur, nie mogąc wyjść na zewnątrz. Dlatego budujecie kolejne mury. A teraz oglądasz świat bez murów. Jesteś wolny, kwestorze Ro. Możesz swobodnie cierpieć i zdrowieć.

– Czego ode mnie oczekujesz?

Uśmiechnęła się promiennie, pochyliła do przodu i ujęła go za rękę.

– Idź się wykąpać. A potem się prześpij. Jutro porozmawiam z kwestorem generalnym. Przyprowadzisz go tutaj.

– Nadal chcesz nam pomóc?

– Udzielę wam wsparcia w walce z Almekami.

Rozdział dziewiętnasty

Gdy Ro wyszedł z pokoju, lampy zgasły. Sofarita zamknęła oczy i uwolniła swego ducha, który pomknął nad oceanem. Leciała tak szybko, że dogoniła zachodzące słońce, które wyłoniło się przed nią majestatycznie zza zachodniego horyzontu. Jako prosta wieśniaczka zawsze sądziła, że Ziemia jest wielkim, płaskim talerzem, wokół którego krąży powoli słońce. Gdy jakiś czas temu przekonała się, jaki jest jej prawdziwy kształt i miejsce na niebie, była zdumiona i zachwycona. A teraz ponownie ogarnął ją zachwyt. Zachodni kontynent kąpał się w blasku słońca, podczas gdy na wschodnim panowały ciemności. W kilka uderzeń serca przeszła od mroków nocy do późnego popołudnia.

Na dole rozciągał się górzysty teren. Doliny były zielone i żyzne, a rzeki szerokie i lśniące. Na północy też widziała góry, prastare i ośnieżone. Leciała wciąż na południe, nad górami, wzgórzami i rozległymi równinami. Nagle ujrzała w dole coś, co wyglądało jak kolosalny brązowy wąż, pełznący powoli po stepie. Zniżyła lot i uświadomiła sobie, że widzi ogromne stado kudłatych brązowych zwierząt poruszające się wzdłuż brzegu rzeki. Było ich zbyt wiele, by mogła je policzyć. Stado ciągnęło się całymi milami.

Leciała wciąż przed siebie, nad lasami, wysokimi drzewami i błyszczącymi jeziorami, karmionymi przez wodę z topniejących, górskich śniegów.

Pierwsi ludzie, jakich ujrzała, mieszkali nad jeziorem, w garstce domostw z niewyprawionych skór rozciągniętych na tyczkach. Na brzegu bawiła się grupka dzieci, a cztery kobiety rozciągały skóry na ziemi i zdrapywały z nich tłuszcz ostrymi kamieniami. Nie było tu żadnych mężczyzn. Sofarita doszła do wniosku, że z pewnością poszli na polowanie.

Dalej na południe napotkała większe obozowiska. Gdy zawisła nad jednym z nich, poczuła nagłe mrowienie, jakby ktoś ją zauważył i sięgnął ku niej.

Umknęła zaskoczona i lekko przestraszona.

Sześćdziesiąt mil dalej ujrzała w dole żerujące sępy. Inne krążyły po niebie. Opadła ku ziemi i zobaczyła setki leżących na niej ludzkich ciał. Większość rozszarpały już sępy, zauważyła jednak kilka, których ptaki nie zdążyły jeszcze tknąć. Wszystkim rozerwano klatki piersiowe i wyrwano serca.

Ogarnął ją gniew. Wzbiła się w górę. Dalej na południu dostrzegła almecką armię, obozującą pod małym laskiem. Składała się ona z około pięciuset wojowników, uzbrojonych w ogniste pałki i krótkie miecze. Po lewej wokół ogniska przysiadło w kręgu dwadzieścia krali. Około stu skrępowanych przerażonych jeńców siedziało na gołej ziemi.

Leciała wciąż dalej, aż wreszcie dotarła do strzelistego urwiska, które przecinało krainę niczym mur obronny. Miało dwieście stóp wysokości i było zupełnie pionowe. Wydawało się tu dziwnie nie na miejscu. U jego podstawy rósł las. Sofarita spojrzała w dół i zobaczyła setki zniszczonych drzew, jakby skalny płaskowyż opadł na puszczę niczym młot z nieba.

To była kraina Almeków.

Sofarita wzbiła się wyżej. Leciała teraz nad miastami z nieznanego kamienia. Zbudowano je kunsztownie, pełne były kanałów i szerokich alej. Roiło się w nich od ludzi. We wszystkich miastach dostrzegało się zniszczenia po trzęsieniu ziemi. W wielu budynkach widać było zygzakowate szczeliny, a inne zawaliły się całkowicie. Jeden kanał był zupełnie suchy, jego ściany już się osypały. Im dalej leciała, tym większe były uszkodzenia. Na zachodniej krawędzi tego nowego lądu napotkała ruiny miasta. Zniszczyła je jakaś wielka katastrofa. Ziemia wznosiła się tu stromo ku górze, a budynki sterczały z niej pod niewiarygodnym kątem. Większość uległa całkowitemu zniszczeniu, a ich szczątki leżały na zboczu poniżej. Sofarita rozejrzała się wokół. Wyglądało to tak, jakby jakaś gigantyczna dłoń złapała szeroki na sto mil odcinek i pociągnęła go w górę. Przesunęła się dalej na zachód i dostrzegła przyczynę tego kataklizmu.

Większa część przeniesionego kraju Almeków zmaterializowała się nad rozległą, płaską równiną. Wstrząs spowodował uszkodzenia, które widziała na wschodzie. Z tej strony jednak nie było urwiska. Ta mała część lądu opadła na łańcuch górski, a szczyty przebiły się przez warstwę ziemi niczym włócznie. Straty wśród Almeków musiały być ogromne.

Sofarita pomknęła z powrotem na wschód. W oddali majaczyła stolica Almeków. W świetle zachodzącego słońca widziała lśniący złoty ziggurat, w którym mieszkała Kryształowa Królowa.

Kryształowa Królowa!

Zaskoczył ją ten tytuł. Skąd się wziął? Mówiła kwestorowi Ro, że złoty ziggurat jest w jakiś sposób żywy, teraz jednak wiedziała instynktownie, że w jego środku kryje się… dusza?… kobiety. Po raz kolejny poczuła, że ktoś próbuje ku niej sięgnąć, ale w przeciwieństwie do delikatnego dotknięcia, jakie poczuła nad plemiennym obozowiskiem, to tutaj było brutalne, pełne przerażająco złej woli.

– Kim jesteś? – Głos brzmiał słodko i fascynująco, ale za tym tonem Sofarita wyczuwała surową, przerażającą moc.

Umknęła natychmiast, lecąc szybciej niż przedtem, ku pogrążonym w mroku nocy ziemiom na wschodzie.

Gdy wróciła do ciała, wskazała dłonią na kominek. Dwie szczapy drewna uniosły się ze stosu i wylądowały na dogasającym palenisku. Gdy ogarnęły je płomienie, Sofarita spojrzała na swe drżące dłonie. Błyszczały jak naoliwione. Potarła lekko skórę na kostkach dłoni. Były gładkie jak glazurowany garnek. Zgięła palce. Były sztywne i obolałe.

– To dopiero początek – rozległ się głos w jej umyśle.

Głos tej samej kobiety, zimny i nieskończenie okrutny. Sofarita zadrżała.

Przed oczyma jej duszy zatańczyła wizja. Młoda kobieta, szczupła i białowłosa, o wielkich oczach barwy migotliwej zieleni. Twarz zbliżyła się i Sofarita zauważyła, że oczy są błyszczącymi kryształami o wielu fasetkach.

– Jestem Almeia – oznajmiła kobieta.