– Władasz Almekami. Jesteś Kryształową Królową.
– Tak mnie zwą.
– Czego ode mnie pragniesz?
– Nie pragnę niczego, dziecko. Jestem wieczna i mam wszystko. Sądziłam dotąd, że jestem również jedyna w swoim rodzaju. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy wyczułam cię nad mym domem, mym miejscem spoczynku, mym grobowcem. Jak się czujesz, Sofarito, władając mocą, która pozwala ci latać pod niebem i czytać w sercach ludzi?
– Boję się – przyznała Sofarita.
– Boisz się? Tak, pamiętam to uczucie. Ale ono przeminie. Wszystko przemija. Oprócz wiedzy. Ona wciąż rośnie i rośnie. Rzecz jasna, trzeba zapłacić pewną cenę. Sama się przekonasz. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to straszliwa cena. Kiedyś ja również tak myślałam.
– Co to za cena?
– Kiedyś byłam podobna do ciebie. Byłam istotą o miękkim ciele, ulegającą ulotnym pożądaniom. Pamiętam tamte przyjemności: trawa pod stopami, woń letnich kwiatów w powietrzu, smak wina na języku. A przede wszystkim dotyk ciepłego ciała mężczyzny. Utraciłam to wszystko. Ty również wkrótce to utracisz.
– O czym ty mówisz? – zapytała Sofarita. W brzuchu poczuła ucisk porażającego strachu.
Sądzę, że wyczuwasz już odpowiedź, Sofarito. Istnieją ludzie, którzy nigdy nie powinni się zetknąć z uzdrawiającymi kryształami. Niektórzy – może szczęśliwi, a może pechowi – stają się zaślubionymi z kryształem. Szybko obracają się w szkło, pękają i umierają. Rzadziej zdarzają się tacy, którzy zostają zjednoczeni z kryształem. Objawia się w nich cała jego moc. A dlaczego? Dlatego, że jest im przeznaczone zostać doskonałymi kryształami. Och, tak, to się dzieje powoli. I, tak, jest straszliwie bolesne. Najpierw spostrzega się – ty już to zauważyłaś – połysk na skórze: na czole, kościach policzkowych, kostkach dłoni i podbródku. To dopiero początek. Przed upływem roku ledwie będziesz mogła się ruszać. Po dwóch latach zostaniesz sparaliżowana, unieruchomiona jak posąg. Po pięciu latach nie można już będzie rozróżnić kształtów twego ciała. Będzie się zmieniało i wypaczało. Powoli, bardzo powoli. Po dwudziestu latach zostanie tylko mały cień człowieczeństwa. Po pięćdziesięciu będziesz po prostu blokiem pięknego kryształu. Przeżyjesz w jego wnętrzu jeszcze przez pewien czas. Może ze sto lat. Chyba że będą cię karmić, oczywiście. Chyba że życie będzie cię omywało swą sycącą krwią. Dopóki będziesz otrzymywała ów pokarm, pozostaniesz potężna i wieczna. Czy tego właśnie pragniesz?
– Nie. Nie dopuszczę do tego. Prędzej umrę.
Umysł Sofarity wypełnił dźwięczny śmiech. Brzmiał metalicznie i sztucznie.
– Mam wrażenie, że kiedyś powiedziałam to samo – poinformowała ją Almeia. – Ale mogę ci pomóc, moja droga.
– A czemu miałabyś to zrobić?
– Czyż odpowiedź nie jest oczywista? Jaki byłby pożytek z dwóch kryształowych królowych? Czy pragniesz mojej pomocy?
– Jesteś zła – odparła Sofarita. – Wiem to z całą pewnością. A złu nie wolno ufać.
Takie głupie słowa są odpowiednie dla małych umysłów, Sofarito. Czy słońce jest złe? A morze? Oba zabijają i dają życie, ale to nie czyni ich złymi. Wszystko, co robię, służy mojemu przetrwaniu. Rozumie to każde stworzenie z krwi i kości. Zabijam, żeby żyć. Tak samo jak ty. Każdy kęs mięsa, jaki pochłaniasz, pochodzi od żywego stworzenia, które wcale nie chciało umierać dla ciebie. Czy jesteś zła, Sofarito?
– Nie każę grzebać dzieci żywcem, żeby służyły mi jako pokarm, ani nie rozkazuję wyrywać serc z piersi jeńców.
– Ach, więc mówimy po prostu o skali. Jedno jagnię to posiłek, dziesięć to uczta, a tysiąc to obżarstwo. Gdzie więc zaczyna się zło, od śmierci miliona jagniąt? I jaka jest różnica między człowiekiem a jagnięciem? Wszystkie żywe istoty umierają. Ze śmierci większości ludzi nie ma żadnego pożytku. Ci, których życie mnie karmi, przynajmniej służą pewnemu celowi. W zamian za to daję mojemu ludowi dobrobyt oraz wolność od niedostatku i chorób. Moim zaufanym doradcom przyznaję również wieczne życie. Mogliby oni twierdzić, że wszystko, co robię, służy dobru powszechnemu. Pomówmy jednak o tym, co byłoby dobre dla ciebie. Mogę odebrać ci moc, wchłonąć ją w siebie. To mi nie zaszkodzi. A ty znowu staniesz się wiejską dziewczyną o miękkim ciele.
Duchowe oczy Sofarity wejrzały głęboko w zielone kryształy Almei.
– Jak chcesz to zrobić? – zapytała.
– Musisz tylko się odprężyć. Potem będziesz mogła żyć, tak jak zechcesz.
– Ona kłamie – rozległ się inny głos. – Pragnie twojej śmierci!
Sofarita leżała w fotelu. Jej umysł ogarnęła senność, a kończyny stały się bezwładne.
– Ona już to robi! Odepchnij ją kobieto! Twoje życie jest w niebezpieczeństwie!
Sofarita zamrugała i spróbowała usiąść. Czuła się słabo i dręczyły ją mdłości. Z unoszącej się przed nią w powietrzu twarzy zostały tylko oczy, wielkie, zielone i błyszczące. W kobiecie rozgorzał gniew, który wezbrał niczym fala przypływu. Obraz Almei zamigotał i zniknął.
Sofarita zadrżała.
– Musisz się strzec – mówił głos. – Ona zaatakuje znowu. Jesteś jej śmiertelnym wrogiem. Nie spocznie, dopóki cię nie zabije.
– Kim jesteś?
Przed oczyma jej umysłu pojawiła się kolejna twarz. Mężczyzna w średnim wieku o ogorzałej twarzy i ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Na czarno-siwych, splecionych w warkocze włosach nosił wyszywaną paciorkami opaskę. Zatknął za nią dwa orle pióra.
– Jestem Jednooki Lis – przedstawił się mężczyzna – szaman Pierwszych Ludzi, Anajo. Próbowałem dotrzeć do ciebie, gdy przelatywałaś nad naszą wioską.
– Pamiętam. Czy słyszałeś wszystko, co mi powiedziała?
– Większość.
– Czy to prawda? Czy jestem skazana na to, by stać się blokiem kryształu, tak jak ona?
Gdy jej odpowiedział, w jego głosie pobrzmiewał smutek.
– Mam za mało sił, żeby z nią walczyć. Mogę się tylko przed nią ukrywać. Wyczuwam jednak prawdę w tych słowach. To, o czym opowiadała, rzeczywiście ją spotkało. Setki lat temu. Wkroczyłem na Szarą Drogę i widziałem to. Kiedyś znała uczucia i używała swej mocy do uzdrawiania. Teraz domaga się tysięcy ofiar. Jej żądza krwi i śmierci jest nienasycona.
– W takim razie zniszczę ją, zanim zginę.
– Ktoś musi ją zniszczyć, zanim wszyscy zginiemy. Gdzie jest Talaban?
– Nie znam tego imienia. Czy on jest Awatarem?
– To kapitan czarnego okrętu. On będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.
– A gdzie? – zainteresowała się Sofarita.
– Jeszcze tego nie wiem. Ale Talaban będzie wiedział, gdy nadejdzie czas. On i Dotknij Księżyca staną na szczycie niczym lampy rozświetlające mrok.
Głos szamana umilkł i Sofarita została sama. Sama i bliska śmierci! Jej młode życie wypełniały drobne plany. Chciała znaleźć miłość i założyć rodzinę. Zbudować dom w górach, nieopodal wodospadu, i mieć ogród pełen kwiatów. Maleńkie marzenia, które pocieszały ją w pierwszym roku wdowieństwa. Na swój sposób kochała męża. Veris był dobrym człowiekiem, ale był dwadzieścia lat starszy od niej. Małżeństwo zaaranżował ojciec Sofarity, gdyż ziemia Verisa graniczyła z jego polami. Ceną za żonę były dwie łąki. Sofarita się nie sprzeciwiała. Znała Verisa przez całe życie. Był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, skorym do śmiechu. Wiedziała, że znajdzie z nim zadowolenie. Ostatniego poranka życia, jedenaście tygodni po ślubie, pocałował ją w policzek i ruszył na pole. Zatrzymał się jednak w drzwiach, odwrócił się i uściskał ją.
– Dzięki tobie po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwy – powiedział.
To były ostatnie słowa, które od niego usłyszała.