Miesiąc po jego śmierci nabawiła się przeziębienia, które przeszło w uporczywy, dręczący kaszel. Traciła na wadze i opuszczały ją siły. Pogodziła się wówczas ze śmiercią.
Ale teraz było inaczej.
Magiczny kamień Awatara rozpalił w niej na nowo wszystkie nadzieje i marzenia, i wydawało się jej okrucieństwem, że zmiażdżono je w tak straszliwy sposób. Wieśniacy byli z reguły zbyt praktyczni, by pojmować subtelności ironii, teraz jednak Sofarita je rozumiała. Posiadała wielką moc, a także zdolność uzdrowienia każdej rany i choroby, ale nie potrafiła ocalić własnego życia. Wyglądało na to, że Viruk wcale jej nie uratował, a tylko skierował na inną drogę, wiodącą ku zagładzie.
Obiecała szamanowi, że pomoże zniszczyć Almeię, zanim śmierć zabierze jej duszę. Wypowiedziała jednak te słowa w przypływie gniewu, a teraz czuła przygniatający ją ciężar rozpaczy.
Nie dokonałam w życiu niczego, pomyślała. Niczego wartościowego.
W takim razie zrób to teraz, powiedziała sobie. Pomóż pokonać Almeków.
Talaban!
Kim on był? Ta myśl przebiła się przez zasłonę rozpaczy.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej duch uniósł się nad miastem. W porcie i po drugiej stronie ujścia, w Pagaru, nadal płonęły pożary. Sofarita pomknęła do portu i zobaczyła czarny okręt cumujący przy nabrzeżu. Opadła w dół i zanurzyła się pod pokłady, szukając kajuty kapitana. Sprawdziła wiele pomieszczeń, ale wszystkie wydały się jej małe i ciasne. W końcu ruszyła w stronę rufy i znalazła się w większej kabinie. Za biurkiem siedział tam mężczyzna. Jak wszyscy Awatarowie, wyglądał młodo. Miał kwadratową przystojną twarz i prawie czarne włosy, zabarwione na niebiesko na krótko wystrzyżonych skroniach. Z jego rysów można było wyczytać stanowczość, ale nie było tam okrucieństwa. Rozmawiał z Vagarem… nie, uświadomiła sobie Sofarita, to nie był Vagar, lecz człowiek z jakiegoś plemienia. Ciemne włosy splótł sobie w warkocz. Miał na sobie czarną kamizelkę, ozdobioną białymi kośćmi.
Otworzyła duchowe uszy. Człowiek z plemion coś mówił.
– Złe wizje miałem. Suryet mnie potrzebuje. Moje plemię cierpi.
– Chciałbym ci pomóc, Probierzu. Wiesz, że mówię prawdę. Ale mój lud również cierpi i dopóki kwestor generalny nam nie pozwoli, nie mogę popłynąć Wężem na zachód.
– Wiem – przyznał ze smutkiem dzikus. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nagle odwrócił się i spojrzał wprost na Sofaritę. – Kim jesteś? – zapytał.
W pierwszej chwili była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć.
– Do kogo mówisz? – odezwał się Talaban.
– Do pięknej kobiety. Ducha.
– Jestem Sofarita – odparła. – A ty jesteś Dotknij Księżyca.
– To imię, które zdobyłem. Nie wolno go używać obcym. Możesz mnie zwać Probierzem.
– Jak sobie życzysz. Jak to możliwe, że mnie widzisz?
– Widzę wiele rzeczy. Czy umarłaś?
– Jeszcze nie. – Zerknęła na Talabana, który siedział bez słowa, przyglądając się z uwagą towarzyszowi. – Pomyśli, że postradałeś zmysły.
– Zaczekaj na mnie – zaproponował. – Trudno mówić w tym języku. – Zamknął oczy. Wokół jego głowy i piersi pojawiła się łuna, przechodząca z czerwieni w fiolet. Potem dzikus wyszedł z ciała. – Teraz możemy rozmawiać swobodnie w języku ducha – oznajmił. – Skąd przybywasz, piękna?
– Mieszkam w mieście – wyjaśniła. – Mówił ze mną Jednooki Lis. Powiedział, żebym znalazła Talabana, bo tylko on będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.
– Jeszcze tego nie wie. – Dzikus obejrzał się na kapitana. – To dobry człowiek. Najlepszy z nich.
– Ma w sobie smutek.
– Utracił ukochaną i płomień jego serca tli się słabo. Czy masz męża?
– Nie.
– Mogłabyś rozpalić ten płomień.
– Próbujesz mnie wyswatać z mężczyzną którego nigdy nie spotkałam. Jesteś bardzo bezpośredni, Probierzu.
Uśmiechnął się.
– Powiedz mi, gdzie cię znaleźć, a przyprowadzę go do ciebie, choćbym musiał ogłuszyć go pałką i przynieść na plecach.
– Jestem w domu kwestora Ro. Przyprowadź go jutro. O zmierzchu.
Duch dzikusa wrócił do ciała. Probierz otworzył oczy.
– I gdzie jest teraz ta piękność? – zapytał z uśmiechem Talaban.
– Czeka. Zobaczymy się z nią jutro. Polubisz ją być może.
Z twarzy Talabana nagle zniknął uśmiech.
– To kobieta, którą Rada skazała na śmierć. Vagarka obdarzona magicznymi mocami.
– Być może – zgodził się Probierz.
– Czy ona jeszcze tu jest?
Probierz odwrócił się i spojrzał na Sofaritę.
– Nie, kapitanie. Już odeszła.
– I co o niej sądzisz? Nie mam na myśli jej urody. Czy jest zagrożeniem dla mojego ludu?
– Skąd mam wiedzieć? – zapytał Probierz. – Ale ona rozmawia z Jednookim Lisem. A on mówi, że ona walczy z Almekami. Uważasz, że powinno się ją zabić?
– Nie. Ale to stawia mnie w trudnej sytuacji. Jestem sługą Rady i moim obowiązkiem jest zameldować o spotkaniu z każdym, kogo uznano za wroga Awatarów.
– Najpierw porozmawiaj. Zamelduj później – skwitował Probierz.
Talaban westchnął.
– Ufasz jej?
– To dobra kobieta.
– W takim razie ja zaufam tobie. Porozmawiamy z nią.
– Włóż ładne ubranie – poradził dzikus. Talaban wybuchnął śmiechem, dźwięcznym i prawie melodyjnym. Sofaritę zdumiała zmiana, jaka w nim zaszła w owej chwili. Twardość zniknęła, zastąpiona chłopięcym ciepłem, które promieniowało harmonią.
Mimo to ów dźwięk obudził w niej świadomość nieuniknionego kresu. Uciekła pośpiesznie do swego ciała.
Jak zawsze po locie, ocknęła się odświeżona. Jej ciało było wypoczęte. Przeciągnęła się i wstała z fotela. Za drzwiami przemknął jakiś cień i pomyślała, że kwestor Ro z pewnością już wstał. Potem za pierwszym cieniem przesunął się drugi. Sofarita poczuła, że powietrze wypełnia jakaś budząca dreszcz energia. Ogarnął ją strach. Podbiegła bezszelestnie do drzwi i wyszła na ciemny korytarz akurat na czas, by zobaczyć postać znikającą na szczycie schodów. Sięgnęła ku nieznajomemu i poczuła jego emocje. Myślał o nożach, krwi i śmierci. Śmierci znienawidzonego Awatara.
Kwestora Ro!
Pobiegła na górę. Drzwi do pokoju Ro były otwarte. Wpadła do środka. Byli tam dwaj mężczyźni. Ich twarze zasłaniały czarne chusty. Obaj trzymali w rękach noże. Jeden zbliżał się do łoża, w którym spał niski kwestor. Nóż uniósł się, a potem opadł w dół. Sofarita wykonała nagły gest prawą dłonią. Ku widocznemu zdumieniu napastnika ostrze zatrzymało się w odległości kilku cali od śpiącego. Drugi mężczyzna zauważył Sofaritę i skoczył do ataku. Nóż wypadł mu z dłoni, padając ze stukiem na kamienną posadzkę. Kwestor Ro obudził się raptownie. Pierwszy ze skrytobójców ponowił atak. Tym razem nóż wyleciał mu spomiędzy palców i pomknął ku sufitowi. Leżał tam płasko, jak na podłodze.
– Co tu się dzieje? – krzyknął Ro. – Jak śmiecie…?
– Wszystko w porządku, kwestorze – uspokoiła go Sofarita. – Ci ludzie to pajiści. Ale nie zrobią ci krzywdy.
Ro zerknął na unoszący się pod sufitem nóż.
– Przyszli mnie zabić – zrozumiał. – Wezwę straż.
– Nie – sprzeciwiła się Sofarita. – Wrócą do człowieka, który ich tu przysłał. A on przekaże wiadomość przywódcy pajistów. Odwiedzę ich przywódcę jutro w południe. Unieś rękę – rozkazała, wskazując na człowieka stojącego przy łożu. Ten wykonał polecenie. Nóż opadł powoli spod sufitu i wylądował lekko na jego dłoni. – Idźcie już i przekażcie wiadomość ode mnie. Powiedzcie też, że ataki mają się skończyć.
Drugi skrytobójca podniósł nóż z podłogi. Obaj ominęli Sofaritę szerokim łukiem i opuścili pokój. Słyszała, jak zbiegają ze schodów.