– No cóż, co się stało, to się nie odstanie.
– Zastanów się przez chwilę, kwestorze – nie ustępował Talaban. – Będziesz chciał, przynajmniej na krótko, pozyskać vagarskich członków Rady, przekonać ich, że naprawdę mają głos w sprawach państwowych. Cóż mogłoby okazać się skuteczniejsze, niż mianowanie Vagara kapitanem Węża, który jest… jak to ująłeś? Naszą najpotężniejszą bronią. Obaj wiemy, że naprawdę użyteczny jest tylko przeciwko innym okrętom. Co prawda ze słonecznego ognia można ostrzeliwać cele naziemne, ale zostały w nim tylko trzy ładunki. Ponadto na pokładzie będą Awatarowie uzbrojeni w łuki zhi. Trudno sobie wyobrazić, żeby Methras zdołał pokonać ich wszystkich.
Rael opadł na krzesło.
– W twoich słowach jest prawda – przyznał. – To pomogłoby nam pozyskać Vagarów. Ale bądźmy ze sobą szczerzy, przyjacielu. Potrzebujemy cudu. Modlę się o to, by Virukowi udało się dotrzeć do Ammona. To byłby początek.
Rozdział dwudziesty drugi
Choć Virkokka był śmiertelnie groźny i nikt go nie kochał, to on ocalił życie świata. Jego największymi wrogami były lodowe olbrzymy. Co roku atakowały one żyzne ziemie, pokrywając je lodem i śniegiem. Śmiertelnicy drżeli z zimna, a plony marniały. Wszyscy błagali wtedy Virkokkę o ratunek. I co roku przybywał, tak jak nadał przybywa, z mieczem z ognia i lancą ze słonecznego płomienia, by przepędzić lodowe olbrzymy. A z jego rąk sypały się świeże nasiona wszystkich drzew i kwiatów. Tam, gdzie przechodził, wyrastała kukurydza, a tam, gdzie złożył głowę, zieleniła się trawa. A choć żaden śmiertelnik nigdy go nie kochał, drzewa szeptały jego imię, trawa powtarzała je swym szelestem, a kwiaty pachniały wyłącznie dla niego.
Z Wieczornej pieśni Anajo
Viruk nie był w najlepszym nastroju, gdy prowadził swych dziesięciu Awatarów na ostatnie wzniesienie przed ziemiami Erek-jhip-zhonad. Nadal był przekonany, że Rael popełnił błąd, odsyłając go tak daleko od miejsca, gdzie trwały walki, i nie miał ochoty marnować czasu w towarzystwie cudzoziemskich podludzi. Wystarczająco nieprzyjemny był fakt, że w domu ze wszystkich stron otaczali go Vagarzy.
Rael rozkazał mu wybrać dziesięciu najlepszych żołnierzy, ale Viruk wziął pierwszych, jacy napatoczyli się w koszarach. Znał wszystkich po imieniu, ale z żadnym z nich nie był blisko. Niewielu było ludzi, o których można by to powiedzieć, a przyjaciół nie miał w ogóle.
Jechał teraz przed grupą, pogrążony w myślach. Swój łuk zhi oparł o siodło. Nagłe koń Viruka się potknął. Jeździec omal nie spadł z jego grzbietu przez szyję. Łuk zhi spadł na ziemię. Poirytowany Awatar szarpnął za wodze i zsunął się z siodła.
W tej samej chwili ze wszystkich stron dobiegły ich głośne huki. Fala gwałtownego dźwięku ogłuszyła Viruka. Pięciu jeźdźców spadło z siodeł, cztery wierzchowce runęły na ziemię, kwicząc z bólu. Viruk podniósł z ziemi łuk zhi. Pojawiły się świetliste struny. Awatar zauważył na wzgórzu około dwudziestu miedzianoskórych wojowników, uzbrojonych w zdobne czarne pałki. Jeden z nich wymierzył pałkę w Viruka. Z broni buchnęły dym i ogień. Awatar poczuł, że obok jego twarzy przemknął podmuch. Uniósł łuk zhi. Pierś wojownika eksplodowała. Impuls uniósł jego ciało w górę, uderzając nim w szereg Almeków.
Trzej inni Awatarowie również zaczęli ostrzeliwać nieprzyjaciela impulsami energii. Almekowie odrzucili pałki, wydobyli ząbkowane miecze i ruszyli do szarży. Viruk zabił pięciu, nim zdołali pokonać połowę odległości. Atak się załamał. Na wzgórzu pojawili się następni almeccy żołnierze. Znowu zahuczały ogniste pałki. Dwóch spośród pozostałych przy życiu Awatarów runęło’ na ziemię. Viruk przeniósł ogień na tę nową grupę. Trzech Almeków padło, zanim pozostali zniknęli mu z oczu. Pierwszy oddział napastników zdążył już niemal dotrzeć do ocalałych Awatarów.
Viruk zastrzelił dwóch z bliska, a potem zabił trzeciego, który uniósł miecz i rzucił się na przeciwnika z głośnym okrzykiem wojennym. Głowa Almeka zniknęła. Ostatni awatarski żołnierz zabił dwóch nieprzyjaciół, ale trzeci pchnął go w brzuch, a czwarty przeszył mieczem gardło. Viruk odrzucił łuk zhi, wydobył miecz oraz sztylet i skoczył na trzech Almeków. Pierwszy zginął z rozprutym gardłem, a drugi zatoczył się do tyłu i runął na ziemię. Z serca sterczał mu sztylet. Trzeci odwrócił się i popędził w stronę wzgórza. Viruk schował miecz, klęknął przy zabitym Awatarze i uniósł jego łuk zhi. Potrzebował kilku sekund, by dostroić umysł do broni należącej do kogoś innego. Potem strzelił uciekającemu w plecy. Ciemna zbroja Almeka eksplodowała płomieniem. Mężczyzna padł na twarz i znieruchomiał.
Na stoku znowu zabrzmiały ogniste pałki. Dwa ocalałe konie runęły na ziemię. Viruk pobiegł po swój łuk zhi, podniósł go i złapał wierzchowca za wodze. Zwierzę krwawiło z rany w boku. Awatar skoczył na siodło i skłonił je kopniakiem do biegu.
Za jego plecami rozległy się strzały, ale żaden z nich nie był celny. Koń pokonał cwałem prawie pół mili, a potem padł. Viruk zeskoczył z niego. Przed nim było skupisko drzew. Popędził w ich stronę, trzymając dwa łuki zhi. Obejrzał się za siebie i zobaczył, że na otwartą przestrzeń wyszło z górą trzydziestu almeckich żołnierzy. Ustawili się w szyk bojowy i posuwali ostrożnie naprzód.
Viruk nie przestawał biec. Lasek nie był gęsty i nie widział w nim nadającego się do obrony stanowiska. Spróbował sobie wyobrazić swoje położenie w stosunku do Luanu oraz licznych przygranicznych osad. Doszedł do wniosku, że od najbliższej vagarskiej wioski dzieli go co najmniej dziesięć mil, a od stolicy Ammona prawie dwukrotnie większa odległość. Teren wznosił się w górę, ale Viruk nadal parł naprzód. Zauważył żołnierzy, którzy weszli między drzewa jakieś czterysta jardów za jego plecami. Dotarł na szczyt wzniesienia i zatrzymał się nagle. Teren przed nim opadał gwałtownie w dół. Stał na szczycie urwiska. Dwieście stóp niżej toczył swe wody Luan.
– Och, jak miło – mruknął z niesmakiem. Z tyłu rozległa się seria strzałów. Schylił się instynktownie, nasłuchując świstów. Nic nie usłyszał, ale jakieś dwadzieścia stóp za nim w górę trysnęła fontanna ziemi. Viruk uśmiechnął się. Uniósł łuk zhi, który zabrał zabitemu żołnierzowi, i wystrzelił między drzewa trzy kolejne impulsy. Pierwszy z nich trafił w gałąź, która eksplodowała kaskadą iskier. Drugi uderzył w bark jednego z żołnierzy, urywając mu kończynę i przebijając płuco. Trzeci przeszył z głośnym hukiem pień drzewa. Z kory trysnął ogień, a z dziury buchnął czarny dym.
Almekowie ukryli się za drzewami, od czasu do czasu przebiegając do innej kryjówki, znajdującej się bliżej ściganego.
Viruk nie był skłonny do gwałtownych wybuchów gniewu, pomyślał jednak, że sytuacja jest wyjątkowa. Zginęło dziesięciu Awatarów, nie miał konia i musiał się mierzyć z blisko trzydziestoma wojownikami. A za plecami miał przepaść i kamieniste koryto rzeki. Obok niego przemknęły dwa pociski. Zaklął cicho, wstał i pobiegł wzdłuż brzegu urwiska, szukając zejścia. Kolejny pocisk otarł się o jego bark, zdzierając skórę. Viruk wypuścił z dłoni zabrany żołnierzowi łuk zhi. Zatoczył się kilka stóp naprzód. Almekowie wypadli z ukrycia, unosząc ogniste pałki.
Awatar skoczył z urwiska.
Almekowie podbiegli do krawędzi i spojrzeli w dół. Nigdzie nie było widać śladu człowieka, którego ścigali. Pokręcili się jeszcze przez parę chwil po brzegu, zabrali łuk zhi i wrócili do lasu.