Ukryty dziesięć stóp niżej, przyciśnięty do ściany urwiska pod małym nawisem, Viruk słyszał, jak się oddalają.
– To nie był dobry dzień – powiedział do siebie. – Nawet w najmniejszym stopniu.
Ramię bolało go straszliwie. Opuścił nogi w dół, siadając na krawędzi, wyjął z mieszka zielony kryształ i przycisnął go do rany. Zaczęła się goić niemal natychmiast, ale kość pod spodem była paskudnie obolała. Strzał urwał kołnierz jego czarnej skórzanej kurtki. Viruk dotknął tego miejsca i poczuł pod palcami jakiś mały, okrągły przedmiot. Wyciągnął go i zobaczył, że to okrwawiona ołowiana kulka.
– Ohydna broń – mruknął. – Nie ma w niej nic pięknego. Siedział tak jeszcze przez pewien czas, wymachując długimi nogami. Widział stąd wyraźnie czerwono-złote urwiska po przeciwnej stronie, malujące się na tle błękitnego nieba. Omiótł wzrokiem okolicę. Była dzika i bardzo piękna. Rosło tu niewiele kwiatów, ale jasna zieleń drzew oraz rozmaite odcienie złota widoczne na skałach urwisk były wyjątkowo przyjemne dla oka.
Odwrócił się twarzą do urwiska i przesunął wzdłuż niego, szukając punktów zaczepienia, które pozwoliłyby mu dostać się na górę. Nie mógł tego dokonać, niosąc łuk zhi, ale nie chciał go zostawiać. Od szczytu dzieliło go jakieś dwanaście stóp. Wychylił się zza nawisu i rzucił w górę broń, która przeleciała przez brzeg urwiska. Potem zaczął się wspinać, powoli i ostrożnie. W barku pulsował mu ból, ale nie czuł utraty sił. Wdrapał się na szczyt, podniósł łuk i skrył się między drzewami.
Wiedział, że misja jest skończona i kontynuowanie jej byłoby głupotą. Ammon zginął albo się ukrywał. Tak czy inaczej, nie miał zbyt wielkich szans go odnaleźć.
Niemniej jednak wydano mu wyraźne rozkazy. Miał znaleźć Ammona i go ochraniać.
Dziesięciu Awatarów zginęło, a on został ranny. Armia nieprzyjaciela już tu dotarła i jego żołnierze patrolowali brzegi rzeki. Jak samotny Niebieskowłosy mógł umknąć ich uwagi i odnaleźć człowieka, którego nigdy w życiu nie widział? Viruk zastanowił się nad tym problemem. Pociągało go takie wyzwanie.
Co więcej, było pewne, że będzie miał okazję zabić więcej żołnierzy nieprzyjaciela.
Z tą myślą ruszył w drogę. Zrobiło mu się lżej na sercu.
Sofarita, kwestor Ro i Probierz siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na dywaniku w jednej z prowadzących do ogrodu łukowatych bram. Oczy mieli zamknięte. Najstarszy ze sług kwestora Ro, Sempes, wszedł do pokoju i wytrzeszczył oczy na ich widok. Twarze trojga ludzi były spokojne i zrelaksowane.
Zdziwiony staruszek zabrał puste kielichy i talerze, a potem wyszedł cicho z pokoju.
Ro znalazł się w miejscu, które przypominało niebo. Otaczał go złocisty blask. Słyszał i czuł rozbrzmiewającą wokół muzykę. Była dziwnie dysharmonijna, lecz mimo to urokliwa. Nie utrudniała mu też łączności z Sofaritą i Probierzem. W gruncie rzeczy nawet ją ułatwiała, jakby była kanałem, za pośrednictwem którego się komunikowali. Wydawało mu się, że potrzebował tylko paru chwil, by nauczyć się od Probierza języka Anajo, gdy ich umysły złączyła w całość moc Sofarity. Ro zawsze łatwo uczył się języków, ale ta metoda była nieopisanym cudem. W jego umyśle formowały się obrazy i słowa, które łączyły się ze sobą z absolutną jasnością. To była barwna mowa, pełna bezpośredniej ekspresji. W jednej chwili poznał wszystkie mity Anajo, plemienną historię i opowieści o bohaterach. Co ważniejsze, zrozumiał też ich wielką miłość do krainy, w której mieszkali.
Sofaritą przywołała ich z powrotem. Gdy Ro otworzył oczy, ogarnęło go dojmujące poczucie straty.
– Witaj w moim domu – powiedział bezbłędnie w języku Anajo, gdy Probierz się ocknął. Dzikus wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Masz znakomitą wymowę – pochwalił go. – Cieszę się, że znowu mogę usłyszeć język mojego ludu.
Ro przeciągnął się i wstał. Sofaritą siedziała jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczyma. Potem westchnęła i uśmiechnęła się do obu mężczyzn.
Do pokoju znowu wszedł stary Sempes. Sługa pokłonił się Awatarowi.
– E caida manake, Pasar? - powiedział. Jego słowa nic nie znaczyły dla Ro. Kwestor zastanawiał się przez chwilę, czy staruszek sobie z niego żartuje. Potem uświadomił sobie z nagłym szokiem, że jego umysł został uwięziony w strukturze mowy Anajo. Sempes mówił we wspólnym języku, a Roją zapomniał!
– Co on mówi? – zapytał Probierza. Dzikus zrobił zdziwioną minę.
– Chce się dowiedzieć, czy jesteśmy głodni.
Sofarita wyciągnęła rękę i dotknęła szczupłą dłonią ramienia Ro. Kwestor poczuł, że jego ciało wypełnia ciepło, a umysł ogarnia spokój.
– Jesteś chory, panie? – usłyszał pytanie Sempesa.
– Nie, nic mi nie jest. Sporo się dziś napracowałeś, Sempesie. Masz wolne do końca dnia. Idź na spacer albo zrób, co zechcesz. Sam zajmę się gośćmi.
– Tak, panie. Dziękuję, panie.
– To bardzo interesujące – powiedziała Sofarita, gdy staruszek wyszedł. – Szybkość, z jaką nauczyłeś się języka Anajo, uniemożliwiła ci w jakiś sposób powrót do mowy ojczystej. To było tak, jakby nowy język całkowicie wyparł stary.
Ro skinął głową. Już w tej chwili czuł, że jego znajomość języka Anajo słabnie.
– Opanowanie niektórych umiejętności wymaga czasu, nawet za pomocą magii – stwierdził. – To pocieszająca myśl. Kiedy masz się spotkać z Raelem i Mejaną?
– Niedługo – odparła Sofarita. – Obiecałam, że przyjdę do Sali Obrad.
– Zaprzęgnę konie – oznajmił Ro. Zatrzymał się nagle. – Właściwie to nie wiem, jak to się robi. Ale to nie może być zbyt trudne. Nie dla człowieka, który potrafi w kilka uderzeń serca nauczyć się obcego języka. Pomożesz mi, Probierzu?
Obaj mężczyźni wyszli z pokoju. Sofarita położyła się na sofie. Rael będzie potrzebował informacji o Almekach. Znowu zamknęła oczy i opuściła ciało, unosząc się nad dach.
Najpierw poleciała na południe, do trzech miast: Borii, Pejkanu i Cavalu. Ten ostatni zamienił się w dymiące ruiny. Sofarita ledwie mogła uwierzyć własnym oczom. Domy systematycznie zburzono. Wszędzie było pełno ciał zabitych. Podleciała bliżej. Liczba ofiar sięgała tysięcy. W porcie na dwa złote okręty ładowano dziesiątki skrzyń. Na otwartych pokładach mocowano linami następne. Sofarita dotknęła twarzą ciemnego drewna i wniknęła do środka. W skrzyniach znajdowały się tysiące lepkich od krwi kryształów. Wzdrygnęła się trwożnie i uniosła wysoko nad port.
Mieszkańców Cavalu wymordowano, by nakarmić Kryształową Królową. Skrzynie zostaną przetransportowane na drugi brzeg oceanu, a kryształy wsypane w jeden z licznych otworów w złotej piramidzie. Almeia będzie miała ucztę.
Sofarita pomknęła szybko do Pejkanu. Tu zniszczenia były mniejsze, ale kilkuset mieszkańców zapędzono na łąkę pod miastem, gdzie pilnowały ich olbrzymie krale. Vagarzy siedzieli zbici w grupę, milczący i przerażeni.
Ruszyła do Borii. Kotwiczyło tam piętnaście złotych okrętów, a do portu zbliżały się dwa następne. Ulice były prawie zupełnie opustoszałe, ale Sofarita zauważyła almeckich żołnierzy maszerujących szeroką aleją w kierunku obozu, który założyli w Wielkim Parku. Obóz był dobrze zorganizowany, wielkie namioty ustawiono w równych szeregach. Według jej oceny, mieszkało w nim ponad trzy tysiące ludzi.
Potem pomknęła na wschód, do stolicy Ammona. Na ulicach leżały setki ciał. Widziała żołnierzy, którzy chodzili po dzielnicy biedoty, wyłapując ludzi i pędząc ich ku prowizorycznemu obozowisku nad wąskim strumieniem. Na brzegu stało pięćdziesiąt otwartych skrzyń, wypełnionych błyszczącymi kryształami.
Przed skrzyniami przystanął rosły oficer, którego widziała już przedtem. Jego twarz błyszczała niczym szkło. Miał napierśnik ze złota i wysoki, również złoty hełm z piórami zatkniętymi za zasłonę. Obok niego stał garbus, odziany w zieloną tunikę trzymający w dłoni pręt ze złotym kółkiem na końcu.