Błotniaków wyprowadzono na otwartą przestrzeń i ustawiono w nierównym szeregu. Pojawiła się kolumna almeckich żołnierzy, którzy ustawili się przed jeńcami. Oficer wydał rozkaz. Czarne ogniste pałki uniosły się – i zagrzmiały! Jeńcy padli na ziemię. Niektórzy z nich jeszcze żyli i próbowali się podnieść. Żołnierze podbiegli do nich, żeby ich dobić. Kiedy już wszyscy byli martwi, Almekowie otworzyli ich klatki piersiowe, wyrwali serca, a potem wypełnili puste jamy kryształami.
Sofarita widziała już wystarczająco wiele. Uniosła się wysoko nad miasto, by policzyć żołnierzy nieprzyjaciela. Tu również było ich co najmniej trzy tysiące, a do tego z górą setka krali.
Rael mówił jej, że gdzieś w pobliżu jest Viruk, który szuka króla. Skupiła na nim swe myśli, wyobraziła sobie jego przystojną okrutną twarz. Potem odprężyła się i pomknęła naprzód, zamykając duchowe oczy. Jej umysł wypełniał obraz awatarskiego zabójcy.
Po chwili zwolniła i otworzyła oczy. W odległości około dziesięciu mil od miasta samotny mężczyzna siedział nad rzeką wcierając sobie we włosy czerwoną glinę. Gwizdał przy tym jakąś melodię. W niewielkiej odległości między drzewami coś się poruszyło. Ku mężczyźnie skradały się dwie wielkie, porośnięte białym futrem bestie, noszące na piersi czarne pasy. Awatar ich nie widział.
– Viruku! – zawołała. Nie usłyszał jej.
Musiał istnieć jakiś sposób, żeby się z nim skomunikować, ale Sofarita go nie znała. Zbliżyła się i wsunęła duchową dłoń w głąb jego ciała. Nie wzdrygnął się, a ona nie poczuła kontaktu. Krale były już blisko. Widziała żądzę krwi odbijającą się w ich dziwnych okrągłych ślepiach. Po ich kłach ściekała ślina.
Nagle bestie rzuciły się do szarży.
Viruk złapał łuk zhi i odwrócił się błyskawicznie. W pierś pierwszego napastnika trafił impuls światła. Nastąpił oślepiający rozbłysk. W powietrze eksplodowała krew i odpryski kości. Drugi kral był tuż obok. Viruk czekał na niego spokojnie. Gdy bestia skoczyła, pochylił się nagle i rzucił w prawo. Lądując, przetoczył się na nogi. Kral nie zdołał się zatrzymać jeszcze przez kilka kroków. Potem zwrócił się ku Awatarowi. Viruk roześmiał się i strzelił mu z łuku zhi prosto w twarz. Głowa zniknęła.
– Kiepsko, kiepsko – skarcił wroga i przesunął spojrzeniem wzdłuż linii drzew w poszukiwaniu następnych. Upewniwszy się, że jest sam, wrócił na brzeg i znów zaczął wcierać we włosy czerwoną glinę. Potem odgarnął lepkie kudły do tyłu i związał je w kucyk. Pochylił się nad strumieniem, by przejrzeć się w wodzie.
– Czy wyglądasz, jak trzeba, mój drogi? – zapytał sam siebie. – Obawiam się, że odpowiedź musi brzmieć „nie”. Nie da się upodobnić jedwabiu do workowej tkaniny. Ale to będzie musiało wystarczyć.
Musi istnieć jakiś sposób, żeby się z nim porozumieć, pomyślała Sofarita.
Była zjednoczona z kryształem i potężna. Wydawało się niewyobrażalne, by nie potrafiła dotrzeć do tego człowieka. Zjednoczona z kryształem! Tak jest, pomyślała. Viruk miał u pasa mieszek. Sofarita sięgnęła do środka. Były tam dwa zielone kryształy. Skupiła się na nich. Zaczęły wibrować. Viruk poczuł ten ruch i wyjął kryształy, wyraźnie zdziwiony. Duchowa dłoń Sofarity spoczywała na pierwszym z nich.
– Słyszysz mnie, Viruku? – zapytała. Odwrócił się. – Odpowiedz mi – zażądała.
– Nie widzę cię. Czy jesteś głosem Źródła?
– Tak – potwierdziła, sądząc, że zareaguje na to lepiej, niż gdyby przedstawiła się jako wieśniaczka, z którą spał.
– Zwykle słyszę głos mężczyzny – stwierdził. – Kogo mam zabić?
– Musisz znaleźć Ammona. Rael go potrzebuje.
– O tym już wiem – odparł. – Właśnie idę do miasta. Oczywiście zadanie utrudnia mi fakt, że nie wiem, jak on wygląda, a jeśli udało mu się uciec, zapewne jest przebrany. Czy jesteś aniołem śmierci?
– Nie. Kazano mi cię strzec.
– Och, to miło. A właściwie przed czym? Nie zauważyłem, żebyś mnie ostrzegła przed kralami.
– Wtedy nie potrzebowałeś pomocy. Zaczekaj tu. Niedługo wrócę.
Porzuciła Viruka i pomknęła z powrotem do Egaru. Ro i Probierz czekali na nią spokojnie w pokoju ogrodowym. Otworzyła oczy.
– Widziałeś kiedyś Ammona? – zapytała Ro.
– Tak, to wysoki mężczyzna o kobiecej urodzie. Ma piękną twarz.
Sofarita wstała z sofy, podeszła do kwestora i ujęła go za rękę.
– Pokaż mi go! Pomyśl o nim!
Ro spełnił jej prośbę. Sofarita wróciła na sofę i uwolniła ducha. Pomknęła na wschód, posługując się tą samą metodą, dzięki której znalazła Viruka. Po pewnym czasie dotarła do urwisk. W jaskini we wschodnim zboczu znalazła trzech mężczyzn: jeden był stary, drugi przerażony, a trzeci stał na straży u wylotu kryjówki. Był wysoki i zgodnie ze słowami Ro, miał bardzo piękną twarz. Jego oczy miały ciemnofioletową barwę. Uniosła się i wróciła do czekającego na brzegu rzeki Viruka. Awatar puszczał kaczki, patrząc, jak kamyki odbijają się od wody.
– Ammon przebywa około dwunastu mil na południowy wschód stąd. Towarzyszy mu brodaty staruszek i jeszcze jeden mężczyzna. Zamknij oczy.
Viruk wykonał polecenie i Sofarita wypełniła jego umysł obrazem trzech uciekinierów. Awatar krzyknął głośno, klaszcząc w dłonie.
– To ten mały garncarz – oznajmił. – No, no! No wiesz, mało co go nie zabiłem. Oczywiście, że wiesz. Byłaś przy tym. Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym kogoś zabił?
– Nie chcę – odparła.
– To bardzo dziwne. Z reguły, kiedy Źródło do mnie przemawia, pragnie czyjejś śmierci.
– Nie tym razem. Znajdź Ammona.
– Możesz przybrać ludzką postać?
– Nie.
– Szkoda. Naprawdę potrzebuję kobiety. Po walce robię się bardzo napięty. Czy mam czas, żeby sobie jakąś znaleźć?
– Nie! Wykonaj swój obowiązek.
Porzuciła go i wróciła do Egaru.
Otworzyła oczy, wypuszczając z siebie długie westchnienie.
– Viruk jest całkowicie obłąkany.
– To prawda – zgodził się Ro. – Wszyscy Awatarowie o tym wiedzą.
– Jak to możliwe, że przeżył tak długo?
– Jest dość dobry w tym, co robi – wyjaśnił Ro.
Ammon stał u wylotu jaskini, spoglądając na złociste urwiska i odległą, błyszczącą wstęgę Luanu. Rankiem trzech zbiegów podkradło się suchym korytem strumienia do murów w południowej części miasta. Posuwali się naprzód powoli i zachowywali ostrożność, gdy tylko słyszeli kroki maszerujących żołnierzy. Przykucnięci przy ziemi nasłuchiwali, jak wyprowadzono jeńców na otwartą przestrzeń. Pęcherz Sadau nie wytrzymał i zawstydzony garncarz wtulił twarz w ziemię. Rozległy się strzały. Ludzie krzyknęli z bólu. Rzeź trwała jeszcze co najmniej godzinę. Ammon nie widział tych okropności, ale to, co usłyszał, miało go prześladować przez resztę życia. Dzieci płakały, a kobiety błagały o łaskę dla nich. Nikogo nie oszczędzono. W końcu żołnierze odmaszerowali. Ammon wyprostował się i wyjrzał zza brzegu koryta. Wszędzie leżały trupy. Martwe oczy wpatrywały się w słońce. Jego spojrzenie przesunęło się po ciałach. I nagle się zatrzymało. Około dwadzieścia stóp od niego leżała kobieta, która przyszła wczoraj do domu Sadau. Jej dzieci spoczywały obok, podobnie jak uratowany przez Ammona chłopiec. Wszystkim ofiarom otwarto klatki piersiowe.
Ammon zmusił się do przyjrzenia się wszystkim twarzom. Był zdeterminowany nigdy nie zapomnieć żadnego szczegółu tej przerażającej rzezi.