Выбрать главу

– Rozumiem – stwierdził król. – To znaczy, że macie zamiar zabić wszystkich w moim kraju?

– Bogini jest bardzo głodna – wyjaśnił oficer. – Uratowanie naszej rasy wyczerpało jej siły. A teraz, czy masz jeszcze jakieś pytania, czy możemy przejść do rzeczy?

– Mam jeszcze jedno – odparł Ammon. – Macie tu inne armie?

– Wiele armii – odparł oficer.

– A czy zaatakowaliście też Awatarów?

– Niebieskowłosych? Tak. Ich miasta upadną tak samo jak twoje. Nikt nie zdoła się oprzeć armiom bogini.

– No cóż – stwierdził z uśmiechem Ammon – to by były wszystkie pytania. Możecie już zrobić swoje.

Wypowiadając te słowa, zbliżył się do oficera. Nim ten zdążył się zorientować, że grozi mu niebezpieczeństwo, Ammon skoczył naprzód, wyrwał mu zza pasa złoty sztylet, otoczył szyję ręką i przystawił sztych noża do jego ciała tuż poniżej podbródka.

– Uważam, że powinniśmy renegocjować nasze pozycje – oznajmił król.

– Nic nie rozumiesz – rzekł oficer, jakby przemawiał do dziecka. – To w niczym ci nie pomoże. Moi ludzie po prostu mnie zastrzelą i zabiorą moją siłę życiową dla królowej. Moje życie wieczne zacznie się wcześniej, niż się spodziewałem.

Ammon ignorował go, ale nie opuszczał noża. Spojrzał na żołnierzy. Wszyscy trzej wymierzyli ogniste pałki w oficera.

– Odłóżcie broń albo on zginie – zagroził. Nim zdążyli zareagować, oficer gwałtownym ruchem nadział własną szyję na sztylet. Ostrze przebiło tętnicę. Oficerem targnęły spazmy. Na dłoń Ammona trysnęła jaskrawoczerwona krew. Król uniósł ciało Almeka, zasłaniając się nim jak tarczą.

W tej samej chwili przed wejściem do jaskini rozległ się donośny ryk, po którym nastąpił oślepiający błysk. Wyjście zbryzgała fontanna krwi, futra i kości. Zaskoczeni żołnierze odskoczyli na bok. Do jaskini wskoczyła odziana w ciemny strój postać. Zagrzmiały ogniste pałki. Przybysz uniósł łuk zhi. Trysnęły z niego dwa impulsy. Dwaj żołnierze zginęli straszliwą śmiercią. Trzeci odrzucił ognistą pałkę, wyciągnął miecz i rzucił się na łucznika. Wojownik upuścił łuk i skoczył Almekowi na spotkanie, wydobywając z pochwy sztylet o cienkim ostrzu. Miecz przeszył powietrze. Nieznajomy uchylił się na bok i wbił sztylet w prawe oko Almeka. Gdy ten padł na ziemię, wojownik wyciągnął nóż i wytarł ostrze o tunikę zabitego.

– Jestem Viruk – przedstawił się z szerokim uśmiechem.

– Co, na niebiosa, zrobiłeś ze swoimi włosami? – zapytał król, spoglądając na czerwone błoto oblepiające głowę Awatara.

– To przebranie – wyjaśnił Viruk. – Starałem się wyglądać jak jeden z was. Nie udało mi się za dobrze, prawda?

– My nie używamy rzecznego błota, Viruku. Glinę miesza się z różnymi barwnikami i perfumuje, a potem nakłada ją szkolony fryzjer. – Ammon podszedł bliżej i przyjrzał się zlepionej masie. – Z reguły też usuwamy mrówki… i krowie placki.

– Być może wprowadzę nową modę – stwierdził radosnym tonem Awatar. – Kto to jest? – zapytał, wskazując głową na Anwara.

– Mój pierwszy doradca, Anwar. Ten trzeci to…

– Znam go – przerwał mu Viruk z chichotem. – Jak się masz, garncarzu? Jak to się stało, że jeszcze żyjesz?

– Nie wiem, panie – zawył Sadau. – To dla mnie tajemnica.

– Pewnie urodziłeś się pod szczęśliwą gwiazdą, tak samo jak ja. No, człowieku, wstawaj. Mamy przed sobą długą drogę.

– A dokąd właściwie się wybieramy? – zapytał Ammon.

– Z powrotem do Egaru. Kwestor generalny rozkazał mi bezpiecznie cię tam przyprowadzić. Powiedział mi też, że Awatarowie są gotowi udzielić ci wszelkiej możliwej pomocy w walce z przybyszami.

– Pomaszeruję tam ze swoją armią – oznajmił Ammon.

– Chwileczkę, panie – sprzeciwił się Anwar. – Może lepiej byłoby zmienić plany. Ja mogę udać się do armii i zaprowadzić ją do Egaru. Z moich barków spadłby wielki ciężar, gdybym wiedział, że jesteś bezpieczny wśród Awatarów.

– Bezpieczny wśród Awatarów? To ci dopiero nowa myśl.

– Znasz to stare powiedzenie, panie? Wrogowie moich wrogów muszą z tego powodu być moimi przyjaciółmi? Nie mogłoby być prawdziwsze. Awatarowie mają wiele broni, a ich miasta to potężne fortece. Gdy tylko twoi poddani dowiedzą się, że żyjesz, natychmiast nadciągną pod twoje sztandary, gdziekolwiek je wzniesiesz.

– Proszę bardzo – zgodził się Ammon. – Przyjmuję twoją propozycję, Viruku. Jak rozumiem, masz gdzieś w okolicy konie?

– Nie mam.

– W takim razie czeka nas długi spacer.

– Ale za to w świetnym towarzystwie – zauważył Viruk. Podniósł niskiego garncarza na nogi i poklepał go po ramieniu. – Czyż nie mam racji, Sadau?

– Skoro tak mówisz, panie.

Viruk podszedł do zabitych Almeków i podniósł z ziemi jedną z ognistych pałek. Poświęcił kilka minut na próbę zrozumienia jej mechanizmów, a potem odrzucił ją na bok.

– To paskudna broń – stwierdził. – Robi mnóstwo hałasu, a do tego dym śmierdzi gorzej niż świńskie pierdy.

– Wygląda na to, że obracamy się w innych kręgach – zauważył Ammon. – Nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek widział tylną część ciała świni. Niemniej jednak, uwierzę ci na słowo.

Viruk roześmiał się głośno, ze szczerą wesołością.

– Czy to możliwe, żebyś mnie nie lubił? – zdziwił się. – Z pewnością nie.

– Jesteś zwyczajnym mordercą Viruku. Mam wrażenie, że kochasz śmierć.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Mam to ująć prosto? Gardzę tobą i wszystkim, co daremnie usiłujesz sobą reprezentować. Czy to wystarczająco jasne?

– Zmienisz zdanie, kiedy mnie lepiej poznasz. A teraz ruszajmy. W moim łuku zhi nie ma już więcej ładunków. Nie uśmiecha mi się myśl o walce z kralem, kiedy będę miał tylko sztylet.

Rozdział dwudziesty trzeci

Kiedy dotarli do bariery mgły, Talaban pożegnał się z Caprishanem oraz kolumną zaopatrzeniową i poprowadził swych pięćdziesięciu jeźdźców dalej na północny wschód. Zerknął na młodego mężczyznę, który jechał obok niego. Miał on na sobie drogi strój do jazdy konnej. Jego brązowy kaftan był uszyty z najlepszej skóry, a szwy na ramionach upiększały czarne perły. Sięgające kolan buty również wykonano ze skóry najwyższej jakości, a na wysokości kostek zdobiły je srebrne obręcze. Od chwili, gdy opuścili Egaru, mężczyzna odzywał się rzadko. Odpowiadał tylko na bezpośrednio zadane pytania.

Probierz jechał przodem, jako zwiadowca. Kolumna posuwała się naprzód powoli, starając się wzbijać jak najmniej kurzu.

Kwestor generalny wydał im jednoznaczne rozkazy.

– Nękajcie nieprzyjaciela. Czas już, by poznał koszty najazdu. Uderzajcie z całą siłą, a potem uciekajcie. Nie angażujcie się w walne bitwy. Atakujcie jak jastrzębie i znikajcie bez śladu.

Talaban przekazał dowództwo nad Wężem Methrasowi, czego świadkami byli Mejana i Rael. Młody sierżant przyjął awans z cichą godnością i Talaban był z niego dumny.

Ze stanowiska, które mu przydzielono, nie był już tak zadowolony. Wolałby sam wybrać sobie ludzi, ale nastąpił podział władzy i był zmuszony pójść na kompromis. Dwudziestu awatarskich łuczników oraz trzydziestu vagarskich wojowników, dowodzonych przez niedoświadczonego młodzieńca, który jechał teraz obok niego.

Talaban nie wiedział o nim wiele: tylko tyle, że był kupcem, wnukiem Mejany i ponoć świetnie znał okolice, do których zmierzali.

– Jak daleko stąd do pierwszej osady? – zapytał go.