– Około czterech mil – odpowiedział młodzieniec. Sprawiał wrażenie niespokojnego i podenerwowanego.
– Probierz to świetny zwiadowca. Zasadzka nam nie grozi, Pendarze.
– Nie boję się – bronił się Pendar. Nie ulegało wątpliwości, że nie lubi Talabana. Awatar też sobie uświadomił, że to naturalne. Miał jednak nadzieję, że gdy nawiążą kontakt z wrogiem, Pendar okaże się wystarczająco inteligentny, żeby zapomnieć o nienawiści. Do tej chwili próby zaprzyjaźnienia się z nim nie miały większego sensu.
Talaban skłonił konia do biegu i wysunął się przed kolumnę. Okolica stawała się coraz bardziej górzysta. Po lewej mijali wyniosłe urwiska z czerwonej skały. Zbliżali się do szerokiego wąwozu Gen-el. Probierz ściągnął wodze i wpatrywał się przed siebie. Gdy Talaban podjechał bliżej, dzikus zerknął na niego.
– Co tam wypatrzyłeś? – zapytał Awatar.
– Nic. Ale wróg tam jest.
– Skąd masz pewność?
– Ktoś patrzy. Wiem. Czuję jego wzrok.
Talaban przyjrzał się wąwozowi. Słońce stało wysoko na niebie i nie było widać żadnego ruchu. W powietrzu nie unosiły się ptaki i nawet wiatr ucichł.
Zawrócił wierzchowca, podjechał do swych Awatarów i odwołał sierżanta na bok. Goray był potężnie zbudowanym mężczyzną jego krótko przystrzyżone włosy były ciemne, a trójdzielna, przystrzyżona broda zabarwiona na niebiesko. Był weteranem wielu plemiennych wojen i jednym z najstarszych Awatarów. Liczył sobie dobrze ponad trzysta lat. Przez sześćdziesiąt lat był oficerem wysokiej rangi, ale przed dwunastu laty odszedł z armii, by poświęcić więcej czasu na badanie gwiazd. Nie był zbyt zadowolony, gdy kwestor generalny powołał go do wojska razem z innymi – W wąwozie jest nieprzyjaciel – poinformował go Talaban.
– To mnie nie dziwi, kapitanie. Jaki masz plan?
– Przejeżdżałeś już tędy?
– Przed siedemdziesięciu laty.
– Co sądzisz o Vagarze?
– Brak mu doświadczenia i jego ludzie mu nie ufają. Ma w sobie zbyt wiele z kobiety.
– Nie interesują mnie jego upodobania seksualne.
– Mnie również nie – odparł ze spokojem Goray. – Nie o to mi chodziło. Rzecz w tym, jak jest postrzegany. Nie jaki jest naprawdę, ale jakie robi wrażenie. Jego ludzie się boją. Podczas wojny dowódcy są dla swych podkomendnych źródłem odwagi i inspiracji. Żołnierze piją wodę z tych źródeł. Obawiam się, że dla wielu swych ludzi Pendar jest kimś śmiesznym, zasługującym na drwinę. To mnie niepokoi.
– Rozumiem – powiedział Talaban. – Ale pytałem, co ty o nim sądzisz.
– Potrzebuje zwycięstwa, czegoś, co da mu wiarę w siebie i stanie się inspiracją dla jego ludzi.
Talaban wrócił do kolumny i odwołał na bok Pendara.
– Probierz jest przekonany, że w wąwozie czeka na nas oddział nieprzyjaciela – poinformował go. – Czy jest tu jakaś inna droga?
Pendar milczał przez chwilę.
– Moglibyśmy skręcić na północ, ale w takim wypadku zanadto zbliżylibyśmy się do Moraku, stolicy Ammona. Co więcej, nasza podróż w obie strony przedłużyłaby się o trzy dni. A ponieważ mamy zapasy tylko na dziesięć dni, to zmniejszyłoby nasze szanse nękania Almeków. Czy nie możemy ich zaatakować?
Talaban zignorował to pytanie i zsunął się z siodła, nakazując gestem Pendarowi, by podążył za nim. Dotarł na połać nagiej, suchej ziemi i ukląkł na niej.
– Narysuj mi wąwóz – zażądał.
Pendar wydobył sztylet i zaczął kreślić linie.
– Za wylotem wąwóz skręca w prawo, a potem się wije. Przez pierwsze czterysta jardów jego ściany są strome. Potem kanion zwęża się na pewnym odcinku, może z pięćset jardów. Jest tam wiele skalnych osypisk, setki głazów, za którymi można się ukryć. Potem ściany znowu są strome.
– To znaczy, że najlepsze miejsce na zasadzkę znajduje się jakieś ćwierć mili za początkiem wąwozu?
– Tak bym powiedział, ale nie jestem żołnierzem.
– Teraz już jesteś. Pora się do tego przyzwyczaić. – Pendar poczerwieniał, ale nim zdążył odpowiedzieć, Talaban zaczął mówić dalej: – Probierz jest przekonany, że nieprzyjaciel nas obserwuje. W którym miejscu wąwóz skręca w prawo?
Pendar wcisnął sztych sztyletu w ziemię.
– Tutaj. Czy to istotne?
– Jeśli ktoś się nam przygląda, to z pewnością ze szczytu urwisk. Wchodziłeś kiedyś na nie?
– Tylko z lewej strony. Można się tam wspiąć aż na sam szczyt. Jest tam wiele wąskich ścieżek i skalnych półek. Po prawej ściana jest pionowa.
– To znaczy, że obserwator znajduje się po lewej. Kiedy wjedziemy do wąwozu, straci nas z oczu. – Talaban zaczerpnął głęboko tchu. – Ruszajmy!
Wspiął się na siodło i uniósł rękę. Kolumna ruszyła naprzód, przemierzając otwarty teren. Probierz zawrócił i podjechał do dowódcy.
– Widzę go. Przykucnął za wielkim głazem. Wysoko po lewej.
– Jak wysoko?
– Trzysta stóp.
Z obu stron otoczyły ich ściany wąwozu, bladoczerwony piaskowiec wyrzeźbiony w ciągu tysiącleci przez wiatr, deszcz i strumienie wody. W wysokich skałach widać było głębokie pionowe bruzdy, jak wyrzeźbione ręką artysty. Talaban zatrzymał kolumnę. Zsiadł z konia i spojrzał na skalną ścianę po lewej. Była stroma, ale pozbawiona przewieszek, a jakieś sześćdziesiąt stóp wyżej widać było skalną półkę. Dowódca wezwał do siebie Awatarów i przedstawił im swój plan. Poprosił o dziesięciu ochotników. Wszyscy unieśli ręce. Talaban wybrał najniższego i najszczuplejszego z nich, a potem wezwał Pendara.
– Wdrapiemy się na urwiska i ruszymy ich szczytem, żeby zajść nieprzyjaciela od tyłu. Jeśli nie ma więcej niż stu ludzi, zaczniemy go ostrzeliwać z góry. Najważniejsze, byście w tej samej chwili rozpoczęli szarżę wąwozem. Nie będziemy mieli żadnej osłony i ogniste pałki rozerwą nas na strzępy. Zrozumiałeś?
Pendar skinął głową.
– Ale z pewnością wystarczy, żeby któryś z Almeków spojrzał w górę i was zobaczył?
– Probierz pojedzie przodem, jakby nadal poprzedzał kolumnę. Wszyscy będą patrzyli na niego.
– Mogą go po prostu zabić.
– Pendarze, oni chcą wciągnąć w zasadzkę cały oddział, nie jednego zwiadowcę. Niemniej jednak możesz mieć rację. Ale na tym polega robota żołnierza. Nie można wyeliminować ryzyka.
Talaban podszedł do skalnej ściany. Poluzował pas, przytroczył sobie łuk zhi do pleców i zaczął się wspinać. Było tu pod dostatkiem miejsc zaczepienia dla dłoni i stóp, ale sucha skała łatwo się kruszyła. Piął się powoli w górę, dokładnie sprawdzając każdy uchwyt. Na wysokości czterdziestu pięciu stóp uchwyty zniknęły. Po prawej miał wąską pionową szczelinę, która biegła ku półce. Miała nie więcej niż dwa cale głębokości. Talaban podpełznął do niej i wsunął dłoń do środka. Były tam maleńkie punkty zaczepienia, ale rysa była zbyt wąska, by zdołał wcisnąć w nią czubek buta. Spojrzał w górę. Jakieś osiem stóp nad nim szczelina się poszerzała. Słyszał wspinających się za nim ludzi. Zerknął w dół i zobaczył, że pierwszy z żołnierzy niemal już do niego dotarł.
– Złap się mocno – rozkazał. – Będzie mi potrzebny twój bark.
Żołnierz uśmiechnął się szeroko. Zbliżył się do Talabana i przycisnął mocno do skalnej ściany.
– Gotowe, kapitanie.
Talaban wsunął dłoń w szczelinę, podciągnął się wysoko, oparł stopę na ramieniu żołnierza i wspiął się do miejsca, gdzie pęknięcie stawało się szersze. Znalazł kolejny występ skalny, wepchnął stopę w bruzdę i podciągnął się na półkę.
Dziesięciu żołnierzy podążyło za jego przykładem, ale ostatniemu nie miał już kto pomóc. Talaban nakazał mu gestem wracać na dół, a potem ostrożnie poprowadził swych dziewięciu ludzi wzdłuż półki.