Выбрать главу

Probierz siedział na koniu, czekając na sygnał kapitana. Gdy go otrzymał, pociągnął za wodze i jego wierzchowiec ruszył stępa przed siebie.

Panowała tu niesamowita cisza. Dzikus czuł pot spływający mu po plecach. Nieprzyjaciel nie powinien zareagować na widok zwiadowcy. Almekowie będą chcieli zabić jak najwięcej żołnierzy przeciwnika. Ale wystarczy, jeśli jednemu z nich puszczą nerwy. Probierz jechał przed siebie. Z przodu i po lewej widział liczne skalne osypiska. Za jednym z głazów poruszył się cień, ale on na to nie zareagował. Popatrzył w lewo i w prawo, jakby wypatrywał ukrytych nieprzyjaciół. Pozwolił sobie na jedno spojrzenie w górę i zobaczył Talabana oraz jego dziewięciu żołnierzy, którzy posuwali się ostrożnie naprzód po wąskiej półce.

Probierz ściągnął wodze, odpiął manierkę od łęku siodła i pociągnął łyk. W wąwozie było gorąco i parno. Jego spojrzenie przyciągnął kolejny ruch, cień, który przesunął się niepostrzeżenie za wielkim głazem. Nie są zbyt biegli, pomyślał. I za bardzo rwą się do zabijania. Zawrócił wierzchowca i ruszył powoli ku wylotowi z wąwozu.

– Co zauważyłeś? – zapytał Pendar. Vagara zalewał pot. W jego oczach błyszczał strach.

– Będzie ich setka – odparł Probierz.

– Będziemy z nimi walczyć?

Ta myśl wyraźnie przerażała młodzieńca.

– Jak zacznie się bitwa, pędźcie na nich ze wszystkich sił – ostrzegł go Probierz. – Talaban nie ma osłony. Przygotujcie się. Zaraz popłynie krew.

Pendar wyciągnął miecz. Ręka mu drżała. Ignorując go, Probierz przeniósł spojrzenie na czekających za nim vagarskich wojowników. Oni również byli niespokojni. Uśmiechnął się do nich i wydobył toporek zza pasa. Nie zareagowali. Probierz wiedział, że wojownicy szukają inspiracji u swych dowódców. Pendar był niedoświadczony. Bał się, a jego strach udzielał się podkomendnym.

Zajął pozycję obok Vagara.

Zaczęło się oczekiwanie.

Talaban posuwał się naprzód po wąskiej półce. Pot zalewał mu oczy. Kapitan widział stąd ukrywających się na dole wojowników. Wszyscy poza dwoma oficerami byli ubrani identycznie: w czarne koszule bez rękawów i ciemne rajtuzy. Na ramionach nie nosili żadnych ozdób, kółek ani bransolet ze złota albo miedzi. Nic błyszczącego. Każdy dźwigał mały plecak. Oficerowie również nie wdziali barwnych strojów. Ich napierśniki oraz okrągłe hełmy były zrobione z poczernianego metalu. Według oceny Talabana, za głazami ukrywało się około stu trzydziestu ludzi. Wszyscy trzymali w gotowości ogniste pałki. Czekali cierpliwie, co świadczyło o dobrej dyscyplinie, i kapitan nie sądził, by mieli się rzucić do ucieczki po pierwszym ataku. Zaschło mu w ustach, gdy rozważał swój plan. Był on bardzo ryzykowny. Żaden z Almeków nie spojrzał jeszcze w górę. Ale gdy bitwa się zacznie, z pewnością to zrobią. Awatarowie byli odsłonięci i nie unikną strat. W gruncie rzeczy, pomyślał Talaban, nie można było wykluczyć, że wszyscy zginą już od pierwszej salwy. Obejrzał się na swoich ludzi. Przyszła im do głowy ta sama myśl.

Półka miała niespełna dwie stopy szerokości – wystarczająco wiele, by Awatarowie mogli przykucnąć, utrudniając przeciwnikowi celowanie. Talaban nakazał im gestem rozciągnąć szyk. Wykonali rozkaz, wyciągając łuki zhi.

– Strzelajcie szybko – rozkazał. – I módlmy się o to, żeby Vagarzy jak najprędzej przyszli nam z pomocą.

Uniósł łuk, dostroił do niego umysł i wycelował w plecy klęczącego wojownika.

Rozbłysło dziesięć impulsów zhi, a potem następne dziesięć. Na dole zapanowało pandemonium, ale tylko na chwilę. Zabici nie zdążyli krzyknąć. Ich ciała leżały nieruchomo, tuniki płonęły, a ze straszliwych ran w plecach buchał czarny dym. Almecki oficer wykrzyknął rozkaz, natychmiast przywracając dyscyplinę. Uniesiono ogniste pałki i zagrzmiała salwa. Ołowiane pociski uderzyły o skalną powierzchnię. Kamienny odprysk zranił Talabana w policzek. Awatar poczuł, że po twarzy ścieka mu krew. Pozostał jednak na miejscu, spokojnie ostrzeliwując kolejnymi impulsami zaskoczonego nieprzyjaciela. Człowiek stojący obok niego uderzył nagle o skałę, a potem osunął się naprzód i spadł bezgłośnie z półki, głową w dół.

Talaban zabił jednego almeckiego oficera i dwóch żołnierzy. Potem usłyszał tętent. Nie zaryzykował spojrzenia w tamtą stronę, lecz kontynuował ostrzał. Drugi Awatar spadł z półki, a po nim trzeci. Talaban zobaczył Probierza, który wpadł konno w tłum wrogów. Dzikus zeskoczył z siodła, rozbijając toporkiem czaszkę ostatniego z almeckich oficerów. W wąwozie poniósł się echem wibrujący okrzyk wojenny Anajo.

Almekowie zaczęli się wycofywać, przeskakując od głazu do głazu. Nikt już nie strzelał do ludzi stojących na skalnej półce. Ale w szeregach uciekającego nieprzyjaciela nadal nie dało się dostrzec paniki. Przeciwnik cofał się w regularnym szyku. Dziesięciu konnych Awatarów pognało cwałem do ataku, strzelając z siodeł. Vagarzy zeskoczyli z koni i wdali się w walkę wręcz z grupą Almeków, którzy zajęli pozycje obronne poniżej Talabana i jego ludzi. Bój był zażarty. Talaban zobaczył młodego Pendara, który bronił się przed atakami uzbrojonego w miecz Almeka. Vagar był śmiesznie nieudolny. Wymachiwał mieczem jak cepem, nie zagrażając zbytnio przeciwnikowi. Zawdzięczał życie jedynie temu, że cofał się pośpiesznie.

Almek nagle rzucił się do szarży. Pendar potknął się i upadł na plecy. Przeciwnik stanął nad nim. Impuls z łuku zhi Talabana trafił go w bok szyi. Urwało mu głowę, a ciało zwaliło się na Vagara. Z przeciętej tętnicy szyjnej tryskała krew. Pendar wypuścił z dłoni miecz i wyczołgał się spod zabitego.

Niedobitki Almeków wycofały się w głąb wąwozu, ale nękali ich Awatarowie. Na dole walka już się skończyła. Talaban wstał. Tylko pięciu z towarzyszących mu ludzi jeszcze żyło, a dwóch z nich było rannych: jeden w bark, a drugi w łokieć. Ściana nie była tu pionowa, ale zejście w dół z pewnością nie będzie łatwe. Talaban wysłał przodem trzech zdrowych mężczyzn i podszedł do dwóch rannych.

– Dam sobie radę, kapitanie – zapewnił ten, którego postrzelono w bark. Siedział na półce, przyciskając kryształ do okrwawionej dziury w skórzanym napierśniku. – Kość nie jest uszkodzona.

– Jesteś pewien?

Mężczyzna skinął głową. Uśmiechnął się, schował kryształ i opuścił nogi w dół. Gdy oparł ciężar ciała na zranionej kończynie, rozległo się stęknięcie bólu, ale żołnierz zdołał powoli zejść na dół.

Ostatni z Awatarów leżał na plecach. Twarz miał szarą z bólu i szoku. Gdy Talaban podszedł bliżej, zauważył, że mężczyzna odniósł dwie rany. Miał roztrzaskany łokieć i dziurę tuż poniżej pasa.

– Nie sądzę, żebym zdołał stąd zejść – oznajmił Talabanowi, próbując się uśmiechnąć. Kapitan przeciął jego rajtuzy sztyletem i przyjrzał się ranie. Kula roztrzaskała biodro i najwyraźniej odbiła się od miednicy. Z otworu obficie płynęła krew.

– Gdzie twój kryształ?

Żołnierz wskazał na woreczek, który miał u pasa. Talaban go otworzył. Wsunął zielony kryształ w dłoń rannego i nakazał mu usunąć ból z łokcia. Potem ujął w rękę własny kamień uzdrawiający i powstrzymał krwawienie z biodra. Po paru minutach na twarz żołnierza zaczął wracać kolor.

– Jesteś ranny, kapitanie? – zawołał z dołu Probierz.

– Nie. Łap mój łuk! – Talaban rzucił broń w dół i Probierz chwycił ją zręcznie. Potem Awatar ponownie zajął się rannym. Rozpiął delikatnie jego pas, po czym zrobił to samo z własnym. Spiął razem oba pasy i pomógł rannemu wstać. – Zniosę cię na dół na plecach – zapowiedział.

– Nie dasz rady. Zostaw mnie tutaj. Potem spróbuję sam.

Talaban potrząsnął głową.