Выбрать главу

– Z jedną sprawną ręką to niemożliwe. Rób, co ci każę. – Wsunął jeden koniec pasa w zdrową dłoń żołnierza, owinął nim jego ciało, a potem zapiął go mocno na brzuchu. – Obejmij mnie za szyję i trzymaj się mocno. Ale nie za mocno, bo muszę oddychać.

– To nierozsądne – sprzeciwił się żołnierz.

– Porozmawiamy o rozsądku, kiedy będziesz na dole – odparł Talaban. – Idź powoli za mną. – Dwaj połączeni pasami mężczyźni przykucnęli nad krawędzią. – Wesprzyj się o moje plecy – polecił kapitan. Położył się na brzuchu, a potem opuścił nogi w dół. Ciężar żołnierza pociągnął go nagle i przez chwilę Talaban był przekonany, że zaraz spadnie na ziemię. Potem oparł nogę na skalnym występie. Zaczerpnął głęboko tchu, żeby się uspokoić, i ruszył w dół. Żołnierz był cięższy, niżby się zdawało. Kapitan obawiał się, że mięśnie jego barków nie wytrzymają.

Ludzie stojący na dole dodawali mu odwagi okrzykami, podpowiadali, gdzie znajdzie oparcie dla stóp.

– Trochę w lewo i na dół. O tak, kapitanie. Tuż poniżej jest następne!

Talaban dyszał ciężko. Zalewał go pot. Prawa dłoń zaczęła mu drżeć ze zmęczenia. Dwóch Awatarów wdrapało się na górę i pomogło mu dźwigać żołnierza. Razem zeszli powoli na dół. Gdy dotarł do podstawy urwiska, wyciągnęły się ku niemu pomocne dłonie. Jeden z żołnierzy rozpiął podwójny pas i odprowadził rannego na bok. Mężczyzna osunął się na ziemię i zamknął oczy, odmawiając dziękczynną modlitwę.

Talaban odzyskał dech w piersiach i wezwał Goraya.

– Złóż meldunek – rozkazał.

– Sześciu Awatarów zginęło, trzech jest rannych. Dwóch Vagarów zabitych, dziewięciu rannych. Żaden z nich poważnie.

– A nieprzyjaciel?

– Naliczyłem siedemdziesiąt dwa ciała – odpowiedział Goray. – Reszta wrogów uciekła na wschód. Było ich najwyżej kilkunastu.

– Zbierzcie ogniste pałki, woreczki z czarnym proszkiem i amunicję. Rozdajcie tę broń Vagarom i wyjaśnijcie im, jak się nią posługiwać.

– Tak jest.

Goray był jednym z trzydziestu Awatarów, którzy eksperymentowali w Egaru ze zdobyczną bronią, i wykazał się wielką biegłością w posługiwaniu się nią.

Talaban podszedł do siedzącego na głazie Pendara. Miecz Vagara nadal leżał na ziemi w odległości około dwudziestu kroków, tuż obok bezgłowego Almeka.

– Chce ci się rzygać? – zapytał Awatar.

– Już nie. Mam wrażenie, że pozbyłem się już zawartości trzech żołądków. Teraz tylko czuję się słabo. Widzę, że zostałeś ranny – zauważył Pendar, wskazując na zadraśnięcie na policzku Talabana. Nadal płynęła z niego krew, która splamiła prawą połowę jego twarzy.

– To tylko groźnie wygląda. Odprysk kamienia przebił mi skórę.

Talaban wyjął kryształ i przystawił go do draśnięcia, które natychmiast się zagoiło.

– To była niezła wspinaczka – pochwalił go Pendar. – Ludzie cię za to pokochają.

Talaban zignorował komplement.

– Nigdy nie uczyłeś się walczyć na miecze, prawda?

– Nie uczyłem. Czy to ty mnie uratowałeś?

– Tak. Strzeliłem szybko i wysoko. Przepraszam. To musiał być szok, kiedy impuls go trafił.

– Szok to za mało powiedziane. W jednej chwili uśmiechał się do mnie szyderczo, a w następnej nie miał już czym się uśmiechać. Gdybym wcześniej o tym nie wiedział, wtedy zrozumiałbym, że właściwie nie nadaję się do tej roboty.

Uśmiechnął się i odwrócił wzrok.

– Nie doceniasz sam siebie, Pendarze. Żołnierki trzeba się nauczyć. Masz bystry umysł i dasz sobie radę. Trzymaj się blisko mnie. Obserwuj moje poczynania. Z czasem wszystko opanujesz. Już zrobiłeś pierwszy krok. Dobrze poprowadziłeś tę szarżę. Dziękuję ci za to. Wykazałeś się prawdziwą odwagą.

– To odpowiednia chwila na komplement, Talabanie – odparł z uśmiechem Pendar. Vagar wyraźnie się uspokoił i rozejrzał po polu bitwy. – A więc tak to wygląda, gdy człowiek jest wojownikiem – stwierdził. – Nie mogę powiedzieć, żebym był zachwycony. Wszędzie unosi się smród, który przyciąga muchy.

– Kiedy człowiek ginie w walce, jego kiszki puszczają – wyjaśnił Talaban. – Istnieje mnóstwo pieśni o bitwach i o bohaterach, ale żadna z nich nie wspomina o smrodzie. Podejrzewam, że niewielu z ich autorów walczyło kiedyś w prawdziwej bitwie. – Usiadł obok Vagara. – Czujesz się już lepiej?

– Tak. I co teraz?

– Odeślemy ciężko rannych z powrotem do Egaru i ruszymy w dalszą drogę, żeby zabić tylu Almeków, ilu zdołamy. Wolałbyś wrócić? Nie ma w tym hańby. Pochwalę cię w swoim raporcie.

– Nie sądzę, żeby moja babcia była z tego zadowolona – odparł Pendar. – Chce, żebym zrobił karierę w polityce. Uważa, że ludzie lepiej przyjmą polityka, który jest bohaterem.

– Nie myli się.

– Ona rzadko się myli. To twarda, zdeterminowana kobieta.

Do dwóch zajętych rozmową mężczyzn podszedł Probierz.

– Idę na szczyt – oznajmił. – Zabić obserwatora. Spotkamy się później, tak?

– Bądź ostrożny – ostrzegł go Talaban. – Za godzinę odjeżdżamy.

Dzikus uśmiechnął się i oddalił wielkimi susami.

– Widziałem, jak zabił czterech ludzi tym małym toporkiem – powiedział Pendar. – To było przerażające.

– Pochodzi z wojowniczego ludu. Jego rodacy wierzą, że walka jest jedyną drogą do wielkości.

– A to jest wielkość? – zapytał Pendar, wskazując na poległych.

– Nie – zaprzeczył Talaban. – To bestialstwo, zaprzeczenie wszystkiego, czym jest cywilizacja. Niemniej jednak rodacy Probierza rozumieją pewne prawdy, o których my już zapomnieliśmy. Tylko dzięki walce możemy rosnąć. Tego, czego nauczyłeś się dzisiaj, w ciągu kilku chwil, nie dowiedziałbyś się z żadnej książki czy pieśni ani od żadnego nauczyciela. Siedziałeś na koniu u wylotu wąwozu i spoglądałeś śmierci w oczy. A potem przezwyciężyłeś swój strach i ruszyłeś do szarży. Czy kiedykolwiek czułeś się bardziej żywy?

– Nigdy – przyznał Vagar. – Ale i tak było to przerażające.

Masz rację. Wszyscy ci zabici ludzie – Almekowie, Awatarowie i Vagarzy – mieli przed sobą użyteczne, produktywne życie. A teraz są tylko żarciem dla padlinożernego ptactwa. Jeśli pragnienie twojej babci się spełni i zajmiesz się polityką będziesz mógł wykorzystać to, czego się tu nauczyłeś, dla dobra swych rodaków. Długo już żyję na tym świecie i dowiedziałem się przez ten czas, że wszyscy ludzie wahają się między nikczemnością a szlachetnością. Codziennie podejmują decyzje, które prowadzą ich w jedną, a potem w drugą stronę. Przywódcy powinni inspirować ludzi, budzić w nich szlachetność ducha. Dzisiaj ujrzałeś wiele nikczemności i wiele szlachetności. Może cię to uczynić lepszym albo gorszym człowiekiem. Myślę, że staniesz się lepszy. A teraz podnieś miecz. Pora udzielić ci paru podstawowych lekcji.

To był długi dzień i gdy Sofarita wracała do domu, czuła się śmiertelnie zmęczona. Kwestor Ro spał. Wszyscy jego służący poza jednym również położyli się już do łóżek. Czekał na nią stary Sempes.

– Chcesz coś zjeść, pani? – zapytał. – A może przygotuję ci kąpiel?

– Nie, dziękuję – odparła. – Chyba po prostu się położę.

Weszła powoli na piętro. Gdy szła po schodach, rozbolały ją kolana i biodra – kolejna oznaka postępującej krystalizacji kończyn. Zatrzymała się na szczycie schodów, a potem poszła do swej sypialni. To była mała izdebka z wielkim, łukowatym, wychodzącym na zachód oknem, za którym znajdował się niewielki balkonik. Sofarita widziała gwiazdy jaśniejące nad błyszczącym oceanem.

Była zbyt zmęczona, żeby się rozebrać. Zrzuciła buty, odsunęła koce i położyła się. Poduszka była miękka i kusząca, ale Sofarita nie zapadła od razu w sen.