– Musiałby być dobry – zauważył Rael.
– Powinniśmy powołać dwie siły – wyjaśnił Ro. – Pierwszą z nich będzie armia i nadal będziemy przeprowadzać badania, tak jak poprzednio, po to, by zwerbować do niej tylko tysiąc najbardziej odpowiednich mężczyzn. Drugą będzie pospolite ruszenie, walczące pod dowództwem wyznaczonych komendantów dzielnic. Ci ludzie będą bronić murów, gdy nieprzyjaciel je zaatakuje, i walczyć na ulicach, jeżeli zdoła się wedrzeć do miasta. Każdy komendant dzielnicy mianuje swych zastępców, którzy zajmą się rozdawaniem broni. I co wy na to?
– To recepta na katastrofę – skwitował Rael.
– Mnie się podoba – sprzeciwiła się Mejana. – Moi ludzie poczują, być może po raz pierwszy, że ich los spoczywa w ich własnych rękach.
– W takim razie możemy uznać dyskusję za skończoną – stwierdził Rael. – Wybaczcie.
Wyszedł z pokoju.
Mejana spojrzała na Ro.
– Czy pomożesz mi w zorganizowaniu pospolitego ruszenia? – zapytała.
– Oczywiście, pani. – Ro milczał przez pewien czas, a potem spojrzał w oczy Mejany. – To dobry żołnierz. Nie moglibyśmy znaleźć lepszego kandydata na dowódcę obrony miast.
– Ale? – zapytała.
– Ale nie ma o co walczyć. Jeśli zwycięży, też przegra. Rozumiesz?
– Dni Awatarów się skończyły – odparła. – Nie zrobiłabym nic, żeby to zmienić, nawet gdybym mogła.
– Rozumiem – zapewnił Ro. – Nie o to mi chodzi. Bez względu na to, co uda się nam osiągnąć z pospolitym ruszeniem albo wcielonymi do armii Vagarami, trzon ataku będą stanowili Awatarowie ze swoimi łukami zhi. Ludzie biją się najlepiej wtedy, gdy mają o co walczyć. W obecnej sytuacji, dlaczego Rael nie miałby zebrać kilkuset ocalałych Awatarów, przejąć kontroli nad Wężem i odpłynąć w dalekie kraje, żeby tam zacząć od nowa?
Mejana zastanowiła się nad tym pytaniem i nad jego implikacjami. Gdyby tak się stało, Egaru i Pagaru z całą pewnością wpadłyby w ręce Almeków.
– Nie mam im nic do zaoferowania – stwierdziła po chwili.
– Mogłabyś jasno oznajmić, że po zwycięstwie nie będzie odwetu na moim ludzie.
– Takie oświadczenie byłoby kłamstwem – zauważyła. – Nienawiść do Awatarów jest tak głęboko zakorzeniona, że z pewnością objawi się bardzo szybko.
– Wiem o tym – przyznał ze smutkiem Ro. – I Rael również.
– Cóż więc mogę zrobić?
Kwestor nie odpowiedział. Zasiał ziarno i nie mógł już uczynić nic więcej.
Dzień był wyczerpujący, ale o zmierzchu można już było zauważyć początki organizacji. Mianowano dwudziestu komendantów dzielnic i wyznaczono dziesięć nowych placów szkoleniowych. Długie kolejki skróciły się i można było liczyć na to, że z czasem zapanuje porządek.
Godzinę przed północą Ro wrócił do domu, odesłał służących i polecił Sempesowi zaczekać na panią Sofaritę. Potem wziął długą kąpiel i położył się do łóżka.
Sen nie chciał nadejść. Umysł kwestora pracował jak szalony. Ro myślał o zmarłej żonie i dzieciach, o latach pracy i badań, o spotkaniu z Sofaritą i uczuciach, jakie się wówczas zrodziły. Uczuciach, które nigdy nie miały być spełnione. Z początku miał nadzieję na głębszy związek, ale potem zauważył, jak Sofaritą patrzy na Talabana. Jak mógłby z nim rywalizować? Talaban był wysoki i przystojny. Takie cechy fizyczne w zasadzie nie powinny mieć większego znaczenia w obliczu prawdziwej miłości, Ro zdawał sobie jednak sprawę, że w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Wstał i wypełnił puchar chłodną wodą. Drzwi były otwarte i czuł zimny przeciąg. Zerknął na otwarte okno. Wiatr nie wpadał przez nie. Zasłony się nie poruszały. Podszedł do drzwi i wyszedł na korytarz. Natychmiast zaczął drżeć z zimna.
To było śmieszne! Pobiegł do sypialni, narzucił na siebie wełniany płaszcz i wrócił na korytarz. Było tu ciemno, zauważył jednak słaby niebieski blask bijący z pokoju Sofarity. Czy oddawała się jakimś magicznym czynnościom? Czy jej przeszkodzi, jeśli tam wejdzie? Zadrżał i ruszył w tamtą stronę. Drzwi były uchylone. Na ścianach utworzyła się gruba warstwa lodu, a w powietrzu unosiły się płatki śniegu. Ro wszedł do środka.
Sofaritą leżała w łóżku. Jej twarz pokrywały lód i śnieg.
Kwestor podbiegł do niej. Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i ujrzał na króciutką chwilę przezroczystą widmową postać młodej kobiety o białych włosach i zimnych zielonych oczach. Potem zjawa zniknęła. Ro ściągnął koce, objął bezwładne ciało Sofarity i z wysiłkiem dźwignął ją ze skutego lodem łoża. Potem zaniósł ją chwiejąc się na nogach, do swego pokoju. Skórę miała zimną jak lód, a wargi sine. Nie było czasu na rozpalenie ognia. Kwestor położył kobietę na łóżku i zdarł z niej zamarznięte szaty. Potem nakrył ją kocem, zrzucił płaszcz oraz koszulę nocną, wsunął się pod narzutę razem z Sofaritą i przytulił do niej mocno, pozwalając, by ogrzało ją ciepło jego ciała. Masował delikatnie jej zimne ramiona.
Przez pewien czas był przekonany, że nic to nie pomoże, że Sofaritą umrze w jego objęciach. Potem jednak z jej ust wyrwał się cichy jęk. Ro przytulił kobietę jeszcze mocniej, czując, jak jego ciepło wnika w jej ciało.
Uchyliła powieki.
– Próbowała… mnie… zabić – wyszeptała.
– Już jesteś bezpieczna – zapewnił Ro. – Bezpieczna ze mną.
Uśmiechnęła się słabo i przysunęła bliżej. A potem zasnęła.
Kwestor zarzucił jej koc na ramiona. Ogrzała się już trochę. Czuł, że z jej ciała zaczyna promieniować ciepło. Nagle uświadomił sobie z całą wyrazistością że jej udo dotyka jego uda. Położył się na plecach i zamknął oczy. Ogarnął go smutek. Jego marzenie się spełniło. Spoczywał w łożu obok nagiej Sofarity, która obejmowała go ramionami. Mimo to czuł, że ta chwila już się nie powtórzy, że już nigdy nie będzie między nimi takiej fizycznej bliskości, że nie zazna już płynącej z tego radości. Pragnął, żeby trwało to jak najdłużej, leżał więc bez ruchu, ciesząc się każdą słodką ulotną sekundą.
Talaban leżał w ciemności. Ręce miał związane z tyłu, a głowę obolałą od otrzymanych ciosów. Czuł smak krwi płynącej z rany w ustach. Nie wiedział, dlaczego jeszcze żyje. Zmierzając do umówionego miejsca spotkania z Wężem, natknęli się na grupę Almeków. Pendar, któremu uderzyły do głowy sukcesy odniesione w ostatnich dniach, poprowadził swych ludzi do szaleńczej szarży. Talaban pocwałował za nimi, krzycząc, żeby zawrócili.
W chaszczach ukrywał się drugi, liczniejszy oddział i w Vagarów uderzyła śmiercionośna salwa. Dziesięciu ludzi spadło z siodeł. Szarża utraciła impet.
– Wracajcie nad rzekę! – ryknął Talaban. Ocalonym Vagarom nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Zawrócili konie i pomknęli w stronę Luanu. Talaban pociągnął za wodze, ale w tej samej chwili z ukrycia wypadło dwóch Almeków. Jeden z nich wystrzelił z ognistej pałki, trafiając wierzchowca Awatara w łeb. Koń runął na ziemię, a Talaban spadł z siodła nad jego głową. Padł ciężko na ziemię i spróbował się podnieść. Coś uderzyło go z wielką siłą w skroń. Kiedy otworzył oczy, przekonał się, że leży na wozie i ma związane kończyny.