Выбрать главу

– Uważam, że to nasza jedyna nadzieja, kwestorze – sprzeciwił się Talaban.

Sofarita uniosła wzrok.

– Powiedz mi jeszcze raz, czego się dowiedziałeś od garbusa. Ze wszystkimi szczegółami.

Talaban uśmiechnął się.

– Mógłbym ci opowiedzieć całe jego życie, pani, ale to niewiele by nam dało. Istotny jest fakt, że Kryształowa Królowa wcale nie zamierzała przenosić części swego kontynentu do naszego świata. Planowała najpierw stworzyć barierę, która zatrzymałaby morskie fale, a następnie przesunąć swe miasta w jakąś spokojniejszą okolicę planety. W rzeczywistości jednak otworzyła bramę między światami. Nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie fakt, że nie zamknęła tej bramy. Działają tu potężne siły, które próbują przyciągnąć jej kraj z powrotem na dawne miejsce. Zużywa mnóstwo mocy tylko na to, by utrzymać tu swój kontynent. Dlatego właśnie potrzebuje tak wielu ofiar. I dlatego boi się ciebie, pani. Możesz odebrać jej część mocy. Ale nie z tego miejsca. Rael mówił mi, że nie odważy się już zabierać ze sobą kryształów na spotkanie z tobą. Zostawia je w Sali Obrad. Nawet tam twoja moc wysysa ich energię, ale w mniejszym stopniu. Jestem przekonany, że jeśli wyruszymy na zachód i zbliżymy się do państwa Kryształowej Królowej, będziesz w stanie ją osłabić. Być może wówczas Almekowie zostaną ściągnięci z powrotem przez bramę.

– Tylko ci, którzy przebywają na tamtym kontynencie – zauważyła Sofarita nieobecnym głosem.

– Uważasz, że się mylę, pani?

– Nie. Nie mylisz się, tylko za bardzo wybiegasz myślą naprzód. Moje moce są jeszcze zbyt słabe, bym mogła zaatakować ją bezpośrednio. Najpierw muszę pomóc Raelowi w zniszczeniu armii najeźdźców. Dopiero później będziemy mogli pomyśleć o zaatakowaniu zachodu. Masz piękny ogród, Ro.

– Dziękuję – odparł kwestor. – Nie może się równać z ogrodem Viruka, ale daje mi wiele radości. Lubię patrzeć, jak…

– Odeszła – przerwała mu nagle Sofarita. – Almeia nas obserwowała. Patrzyła i słuchała. Wkrótce wróci. Nie mamy zbyt wiele czasu na zaplanowanie podróży.

– A więc uważasz, że mam rację? – zapytał Talaban.

– Tak, nie ma innego wyjścia. Ale gdy tylko wypłyniemy, będzie wiedziała, co planujemy. Czeka nas wiele niebezpieczeństw.

– Nie jest wszechwiedząca – nie ustępował Ro. – Zaskoczył ją słoneczny ogień, zatopienie jej okrętów i zjawienie się Węża, który uratował Pagaru. Nie udało się jej też wciągnąć Talabana w zasadzkę w wąwozie.

Wie o wszystkim – zapewniła Sofarita – ale ogranicza ją to, że to inni muszą wykonywać jej rozkazy. Co innego poinformować dowódcę, że przez wąwóz spróbuje przejść oddział nieprzyjaciela, a co innego pokierować przebiegiem bitwy, która nastąpi. Jej wódz, Cas-Coatl, porozumiewa się z nią za pomocą kryształów, które nosi za pasem. Zawiadomiła go, że mały oddział spróbuje przejść przez wąwóz Gen-el. Wysłał dwóch swoich kapitanów, żeby was zatrzymali. Ale ci kapitanowie nie mieli żadnej łączności z Almeią. Powiedziała też Cas-Coatlowi o słonecznym ogniu, ale on był przekonany, że zdoła go zniszczyć przed przybyciem Węża. Pomylił się. Zaufajcie mi. Ona wie o każdej naszej słabości. Ale wykonanie jej rozkazów wymaga czasu i to jest naszą siłą. Popłyniemy na zachód. Wybiorę miejsce, w którym wylądujemy, i nie zdradzę go nikomu aż do chwili, gdy będziemy prawie na miejscu.

– Popłynę z tobą, Sofarito – zaproponował Ro.

– Nie jesteś wojownikiem, przyjacielu. Co miałbyś tam robić?

– Mam inne talenty – odparł niski mężczyzna. – Będziesz ich potrzebowała.

– Niech i tak będzie. Wypływamy o północy.

Viruk siedział w otwartej dorożce. Obejmował ramiona niskiego garncarza.

– Tam jest Wielka Biblioteka – poinformował go. Sadau nigdy w życiu nie widział takiego budynku. Myślał, że królewski pałac w Moraku jest imponujący, ale w porównaniu z tym gmachem przypominał on zwykłą lepiankę. Biblioteka była ogromna. Dwa wysokie na trzydzieści stóp posągi podtrzymywały kolosalny kamień nadproża nad wejściem. Na tym kamieniu umieszczono kolejną statuę, przedstawiającą siedzącego mężczyznę z rozpostartymi ramionami.

– Kim jest ten siedzący król? – zapytał garncarz.

– To czwarty Pierwszy Awatar – wyjaśnił Viruk. – A może piąty. Nie pamiętam dokładnie. W tym budynku jest ponad trzysta pokojów.

Przed wejściem czekał szereg powozów. Dziesiątki służących wnosiło do środka skrzynie.

– Co oni robią? – zainteresował się Sadau. – Wnoszą tam skarby?

– Swego rodzaju – odparł Viruk. – To najsolidniejszy budynek w Egaru. Przeniesiono do niego żony i dzieci Awatarów. A teraz, czy chciałbyś zobaczyć coś szczególnego?

– Szczególnego? – powtórzył garncarz. – Ale to nie ma nic wspólnego z zabijaniem, prawda?

Viruk poklepał go z uśmiechem po plecach.

– A skąd ci to przyszło na myśl?

– Nie dostarczyłem tej głowy. Uciekłem i ukryłem się.

– Uważasz, że twoja śmierć jest dla mnie aż tak ważna, że zapłaciłbym za dorożkę, żeby zawieźć cię na miejsce kaźni? Daj spokój, garncarzu. Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno.

– Dziękuję, panie – rzekł Sadau, przypominając sobie, jak zareagował Viruk, gdy wędrowcy spotkali Boru. Awatar uśmiechnął się do niego, a potem wyciągnął sztylet, wskoczył na wóz, złapał starego mężczyznę za włosy i odciągnął jego głowę do tyłu. Sztylet zawisł nad gardłem Boru, ale w tej samej chwili zabrzmiał głos króla: – Nie zabijaj go, Viruku! To mój człowiek!

Awatar znieruchomiał na moment, a potem schował nóż, usiadł obok Boru i objął ręką jego ramiona. Prawie tak samo, jak teraz robił to z Sadau.

– Cieszę się, że znowu cię widzę, Boru – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Co u ciebie słychać?

Sadau zadrżał na to wspomnienie. Awatar był szaleńcem, a on teraz jechał z nim i tylko bogowie wiedzieli dokąd.

Dorożka jeszcze przez pewien czas toczyła się szeroką aleją a potem skręciła w wysadzaną drzewami drogę prowadzącą ku lesistemu wzgórzu. Było tu niewiele domów, ale wszystkie wyglądały naprawdę imponująco. Zgodnie z oczekiwaniami Sadau, dom Viruka okazał się najwspanialszy ze wszystkich.

Zatrzymali się przed wyłożonym marmurowymi płytami wejściem. Viruk wysiadł i zapłacił dorożkarzowi, a potem poprowadził garncarza na zaplecze domu i otworzył przed nim furtkę do ogrodu.

– Spójrz!

Sadau ujrzał przed sobą zdumiewająco piękny widok, ogród pełen kwiatów bezbłędnie dobranych kolorystycznie i cudownie pachnących. Rosły tu kwiaty, jakich nigdy w życiu nie widział. Zatrzymał się z rozdziawionymi ustami. To wyglądało jak wizja raju.

– I jak? – zapytał Viruk.

– Nawet w niebie z pewnością nie jest tak pięknie – wyszeptał Sadau. Ignorując Awatara, wyszedł na wykładaną kamieniami ścieżkę. Szerokie schody prowadziły do skalnego ogrodu. Po obu ich stronach stały wielkie donice z terakoty, pełne kwiatów.

Viruk dogonił gościa.

– To jest mój świat – oznajmił. Jego głos zmienił barwę. Sadau obrzucił go dociekliwym spojrzeniem. Zniknęła otaczająca Awatara aura groźby. Nawet jego szare oczy miały teraz łagodniejszy wyraz.

Na ścieżce pojawił się służący, mężczyzna w średnim wieku. Na ramieniu niósł worek ze słomy, wypełniony chwastami. Uśmiechnął się na widok Viruka.

– Kaczeńce świetnie się przyjęły, panie – poinformował go. – Musisz je zobaczyć. Wyglądają naprawdę pięknie.

Viruk i służący oddalili się, zostawiając Sadau na ścieżce.

Garncarz zsunął buty i zaczął przechadzać się po skalnym ogrodzie. Ziemia była tu cudownie wilgotna. Po chwili dotarł do strumyka. Usiadł na trawie i zanurzył nogi w wodzie. Po raz pierwszy od wielu dni zaznał spokoju. Wyciągnął się na brzegu i zamknął oczy.