Kiedy się obudził, zapadał już zmrok. Sadau usiadł i potarł powieki. Potem wstał, włożył buty i ruszył w stronę domu. Zobaczył go sługa – wysoki, chudy mężczyzna o długim nosie i małych bystrych oczkach.
– W czym mogę ci pomóc? – zapytał sztywno, spoglądając z niesmakiem na brudne łachy Sadau.
– Pan Viruk chciał mi pokazać swój ogród – wyjaśnił garncarz. – Podróżowaliśmy razem – dodał. Nie zrobiło to wrażenia na słudze. – Uratowaliśmy króla.
– A jakiego?
– Króla Ammona. Przyprowadziliśmy go do Egaru. Pan Viruk obwoził mnie po mieście w dorożce. Widziałem bibliotekę.
– No cóż, mój panie. Pan Viruk udał się do Sali Obrad i nic nie wspominał o tym, że ma gościa.
– Pewnie o mnie zapomniał – zaniepokoił się Sadau.
– Gdzie się zatrzymałeś? Wezwę dla ciebie dorożkę.
– Nie mam pojęcia. Czekałem długie godziny pod Salą Obrad. Potem pan Viruk przywiózł mnie tutaj.
W tej właśnie chwili pojawił się ogrodnik.
– Ach, tu jesteś – rzekł. – Szukałem cię. Nazywam się Kale – dodał, wyciągając wielką dłoń.
– Sadau – przedstawił się garncarz.
– Pan Viruk powiedział, że masz się zatrzymać na noc u mnie. Mam mały domek jakąś milę stąd.
Sadau chciał coś powiedzieć, lecz nagle się zawahał.
– O co chodzi? – zapytał Kale.
– Hm… nic nie jadłem od dwóch dni. Czy masz w domu coś do jedzenia?
Ogrodnik zachichotał.
– Pan Viruk jest wspaniałym dżentelmenem, ale rzadko przyjmuje gości. – Kale zerknął na sługę. – Daj nam resztę pasztetu, trochę chleba i solonego masła – zażądał. – Zjemy w ogrodzie. Przynieś też jakieś lampy.
Ku zaskoczeniu Sadau, sługa pokłonił się i odszedł.
– Musisz być bardzo ważny – zauważył. – Myślałem, że na mnie napluje.
– Jestem tylko ogrodnikiem – odparł z uśmiechem Kale. – Ale ogrodnikiem pana Viruka. Uwierz mi, to prawie, jakbym był królem.
Pierwsza almecka armia dotarła pod mury Pagaru tuż przed zmierzchem. Rael odebrał wiadomość przekazaną przez błyski lamp na wschodniej wieży strażniczej, po drugiej stronie zatoki.
– Cztery tysiące ludzi – rzekł jego adiutant, Cation, odczytując światła. – Ale nie widzą wież oblężniczych ani innych machin. Rozbili obóz tuż poza zasięgiem łuków zhi. – Na południowym brzegu rzeki nie dostrzeżono jeszcze żadnych oznak obecności nieprzyjaciela. – Idzie tu pani Mejana, kwestorze – dodał Cation.
Rael odwrócił się i przywitał Vagarkę płytkim ukłonem. Włożyła gruby płaszcz, by osłonić się przed wieczornym wiatrem. Wydawała się starsza i bardziej znużona niż jeszcze niedawno.
– Otrzymałam list od ciebie – oznajmiła.
– Lepiej o tym nie mów, z powodów, o których pisałem.
Skinęła głową.
– Mamy w tej dzielnicy dwa tysiące ludzi z pospolitego ruszenia – poinformowała go. – Wyznaczyłam gońców dla każdego dwustujardowego odcinka murów. Jeśli twoi oficerowie będą potrzebowali posiłków, gońcy je przyprowadzą.
– Wykonałaś dobrą robotę, Mejano. Muszę cię za to pochwalić – powiedział Rael nieobecnym głosem. Znowu wpatrzył się w niskie wzgórza.
Mejana oparła się o blanki i zamknęła oczy ze zmęczenia. Po raz pierwszy Rael zobaczył w niej nie wodza krwiożerczych pajistów, ale kobietę, znużoną i pogrążoną w żałobie, która robiła, co tylko w jej mocy, by poradzić sobie w niewiarygodnie trudnej sytuacji. Wyjął z woreczka kryształ i przysunął go do niej. Otworzyła oczy i odsunęła się.
– Nie chcę waszej przeklętej magii! – warknęła.
Rael westchnął.
– Rozumiem to. Ale w najbliższych godzinach i dniach będziesz potrzebowała pełnej przytomności umysłu, pani.
Może i tak, Raelu. Ale spróbuję sobie poradzić z tym słabym, obolałym ciałem. To moje ciało. Jego siła należy do mnie i jego słabość również. Wyłącznie do mnie. Ale dziękuję ci za tę propozycję i mam nadzieję, że wybaczysz mi ostry ton. Zaskoczyły go te słowa. Pochylił się i położył dłoń na jej ramieniu.
– Być może nadchodzące wydarzenia przywrócą ci wigor. Niemniej jednak sugeruję, byś wróciła do domu i przespała się parę godzin. Nawet gdy nieprzyjaciel dotrze do murów, będzie potrzebował czasu, by rozwinąć szyki i przygotować broń. Wyślę po ciebie gońca.
– Nie – sprzeciwiła się. – Już czuję się trochę lepiej. Czy masz coś przeciwko temu, żebym tu zaczekała?
– Absolutnie nic.
Odwrócił się od niej i schował kryształ z powrotem do woreczka. Spojrzał w oczy Cationowi i zorientował się, że oficer wyczuł emanacje towarzyszące użyciu kryształu. Rael uśmiechnął się do niego. W Pagaru znowu rozbłysły sygnały świetlne. Raelowi umknęła pierwsza część wiadomości, ale po paru chwilach ją powtórzono. Ze swego punktu obserwacyjnego położonego po drugiej stronie ujścia obrońcy Pagaru widzieli maszerującą na Egaru armię.
– Wiele wozów – mówił Cation. – Osadzone z brązu? Co to znaczy?
– Machiny z brązu osadzone na wozach – wyjaśnił Rael. – Odpowiedz mu. Zapytaj, ile ich widzi.
Cation oddalił się. Mejana dotknęła ramienia Raela i wskazała na wschód. Na horyzoncie pojawiła się pierwsza linia maszerujących żołnierzy. Vagarka powiodła wzrokiem wzdłuż muru, a potem zerknęła z powrotem na kwestora generalnego.
– Nie zdołasz obronić dwóch mil muru z dwoma tysiącami ludzi.
– Nie zdołam – zgodził się. – Ale całego muru nie zburzą. Najzacieklejsze walki będą się toczyły tam, gdzie zrobią wyłom.
Rael usłyszał za plecami jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Caprishana, który wgramolił się na mury. Grubas dyszał ciężko, a twarz zalewał mu pot.
– Udało ci się dotrzeć do Anu? – zapytał Rael. Caprishan skinął głową, a potem zaczekał chwilę, żeby odzyskać dech w piersiach.
– Nie powinno nam się udać – ciągnął. – Zauważyła nas grupa Almeków. Liczna, może ze dwustu ludzi. Myślałem, że wszystkich nas zabiją. Ale wycofali się, nie próbując nas atakować. Co o tym sądzisz, Raelu? Dla mnie to nie ma sensu.
– Dla mnie również nie – zgodziła się Mejana.
– To jak najbardziej ma sens – rzucił z goryczą Rael. – Zastanówcie się nad tym, co robi Anu. Odbudowuje Białą Piramidę. Ona będzie czerpała moc ze słońca i karmiła nasze kryształy. Jak mówiła Sofarita, głód Kryształowej Królowej jest nienasycony. Potężny. Gdy już piramida będzie gotowa, Almeia zacznie wysysać jej moc.
– W takim razie musimy powstrzymać Anu – stwierdziła Mejana. – Nie możemy mu pozwolić jej ukończyć.
– Nie mógłbym powstrzymać Anu, nawet gdybym tego chciał – stwierdził Rael. – Zresztą nie możemy już dostarczać mu zapasów ani się z nim kontaktować. Dlatego zażądał drugiej skrzynki. Będzie karmił swoich robotników mocą kryształów. Jest od nas odcięty, Mejano. Możemy liczyć tylko na to, że pokonamy Almeków, zanim ukończy piramidę.
– Mam jeszcze inną wiadomość, kuzynie – oznajmił Caprishan.
– Mam nadzieję, że dobrą.
Grubas wzruszył ramionami.
– Król Błotniaków uciekł z miasta. Zażądał, żeby pożyczyć mu konia, bo chce się przejechać po parku. A potem uciekł. Czy to dobra wiadomość, czy zła?
– To nie ma już znaczenia. Jest za mało czasu, żeby zwołać plemiona. Musimy walczyć sami.
Caprishan spojrzał za mury, na maszerujących ku miastu żołnierzy. W dogasającym świetle wieczoru nie przypominali ludzi. Poruszali się w zwartym szyku i z oddali wyglądali zupełnie jak szereg mrówek. Caprishan zadrżał. Nie lubił myśleć o owadach, bo wywoływało to swędzenie.