Выбрать главу

Almekowie skupili swych ludzi w odległości nieco ponad jednej czwartej mili od murów Egaru – tuż poza zasięgiem łuków zhi. Za nimi, jeszcze dalej, rozlokowano z górą czterdzieści błyszczących ognistych rur z brązu. Nawet słoneczny ogień nie mógł ich dosięgnąć na taką odległość, a nawet gdyby było to możliwe, Rael nie miał już energii na czterdzieści strzałów. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, może uda mu się wystrzelić trzy razy.

Mejana i Pendar dołączyli do niego na murach.

– Dlaczego nie atakują? – zapytał nerwowo młodzieniec, gdy zbliżało się już południe.

– Zrobią to – zapewnił Rael.

W tej właśnie chwili z rur z brązu wystrzelono ogniste kule. Pociski przeleciały wysoko nad almeckimi szykami, uderzając w mury w trzech różnych miejscach. Kamienne blanki pękły, ludzie runęli na ziemię. Pojawiła się szeroka szczelina, a w odległości około trzystu jardów na prawo od Raela fragment murów zawalił się. Kwestor generalny wyjrzał zza blanków i zobaczył, że Almekowie ponownie wycelowali broń. Tym razem wszystkie ogniste kule trafiły w jeden punkt. Wysoki na czterdzieści stóp mur wytrzymał kilkanaście wybuchów. Potem się zawalił. Powstała luka szerokości trzydziestu stóp, przez którą nieprzyjaciel będzie mógł się wedrzeć do miasta.

Rael wykrzyknął rozkazy do Goraya i Cationa, którzy czekali na dole. Podjechał tam wóz i dwudziestu ludzi rzuciło się biegiem, żeby go rozładować. Wykonany z brązu słoneczny ogień z pokładu Węża Siedem wniesiono w częściach na górę. Czterech żołnierzy ustawiło podstawę i koła zębate na pomoście obok Raela. Potem przymocowano lufę, a na koniec Rael i Cation podłączyli złote przewody ze źródła mocy. Rael skierował słoneczny ogień na wały ziemne, które podczas pory deszczowej nie dopuszczały do wylewów Luanu.

Machina zaczęła wibrować.

Kwestor generalny zerknął nerwowo na szereg almeckich ognistych ruch. Na razie wszystkie milczały, ale Almekowie naprowadzali już na cel trzy z nich. Rael wiedział, że za kilka minut w jego kierunku pomkną ogniste kule.

– Lepiej stąd idź – powiedział Mejanie. – Za chwilę staniemy się celem.

Potrząsnęła głową i została na miejscu.

Almecka armia maszerowała w rozciągniętym szyku ku wyłomowi w murach.

Słoneczny ogień przestał wibrować. Rael wycelował w odcinek wałów, zamknął oczy i pociągnął za dźwignię. Potężny impuls uderzył w nasyp. Przez chwilę nic się nie działo. Potem, głęboko wewnątrz wału, nastąpiła eksplozja. W górę wzbiła się potężna chmura pyłu i ziemi. Uwolnione wody Luanu popłynęły przez wyrwę na równinę. Gwałtowny nurt uniósł ze sobą fragment nasypu o długości sześćdziesięciu stóp. Zaczął się potop.

Almekowie nie zatrzymali się. Woda opływała ich stopy. Unieśli ogniste pałki wysoko nad głowy, z każdą chwilą zbliżając się do wyłomu.

Rael obrócił słoneczny ogień.

– Unieście tył – zawołał do Goraya i Cationa. Lufa wspierała się na zębatych blankach. Obaj wymienieni, przy pomocy trzech innych żołnierzy, złapali tylną część broni i podźwignęli ją wysoko.

Mejanie ich poczynania wydawały się niemal komiczne. Za chwilę miały ich zaatakować tysiące nieprzyjaciół, a awatarski głównodowodzący tracił czas na jedną broń. Nawet jeśli trafi w szeregi przeciwnika, zdoła zabić może ze dwudziestu ludzi.

Wystrzelono dwie ogniste kule, które zatoczyły wysoki łuk i uderzyły o mury. Pierwsza rozbiła się o blanki, wprawiając je w drżenie. Druga przeleciała nad głowami obrońców i spadła na magazyn, który stanął w płomieniach.

Rael położył dłoń na dźwigni słonecznego ognia i spojrzał na brodzących w wodzie Almeków. Mejana podeszła do niego.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytała.

Broń przestała wibrować.

– Zamknij oczy – rzekł cicho Awatar. Potem wystrzelił.

Impuls przeleciał nad pierwszym szeregiem żołnierzy i uderzył w wodę za nimi. Mejana otworzyła oczy i stała się świadkiem przerażającej sceny. Od miejsca uderzenia rozchodziły się kręgi tańczących na tafli niebieskich iskier. Setki Almeków miotały się spazmatycznie. Ogarniały ich błękitne płomienie. Ich szaty płonęły, a broń strzelała samoistnie. Wszędzie widać było umierających ludzi. Atak się załamał.

– Daj mi jeszcze jeden strzał! Tylko jeden! – zawołał Rael, patrząc na niebo.

Tuż obok wybuchły trzy kolejne ogniste kule. Podmuch zwalił Mejanę z nóg. Oszołomiona kobieta próbowała się podnieść. Dwóch Awatarów leżało na murach. Ich białe płaszcze ogarnął ogień. Pendar zerwał własny płaszcz i podbiegł do nich, by ugasić płomienie. Rael zdołał się podźwignąć i stał obok słonecznego ognia. Lewą połowę twarzy miał straszliwie poparzoną. Obrócił broń, jęcząc z bólu i wysiłku.

– Niech ktoś go podniesie! – zawołał. Podbiegli do niego Cation, Pendar i Mejana. Wspólnie złapali tył słonecznego ognia i unieśli go wysoko. Rael pociągnął za dźwignię.

Kolejny impuls uderzył w wodę, tym razem dalej.

Po powierzchni znowu przebiegły kręgi błękitnego ognia. Almekowie odwrócili się i rzucili do ucieczki. Ten strzał zabił ponad dwustu z nich.

– Mamy dość czasu na jeszcze jeden! – zawołał Rael. Twarz miał straszliwie okaleczoną. Odpadły z niej fragmenty skóry. Jego lewe ramię również było czarne i pokryte pęcherzami.

– Nie, kwestorze – sprzeciwił się Cation. – Jeśli zostaniemy tu jeszcze chwilę, zginiemy.

– Ty tchórzu! – krzyknął Rael.

– On nie jest tchórzem – sprzeciwiła się Mejana. – Rób, co ci mówimy.

Złapała go za prawe ramię i pociągnęła za sobą. Rael osunął się na nią bezwładnie. Wspólnie z Cationem zaniosła go ku schodom. Za ich plecami Pendar pomógł wstać Gorayowi. Awatara oślepiła ostatnia ognista kula. Młody Vagar zdążył doprowadzić go do schodów, nim szczyt murów rozpadł się na kawałki. Słoneczny ogień wyleciał w górę. Jego skrzynka mocy eksplodowała.

Cation i Mejana położyli Raela na ziemi pod murem. Cation wyjął zielony kryształ i przystawił go do poparzonej twarzy kwestora generalnego. Skóra zaczęła się goić, a obrzęk ustępował. Zamykająca oko opuchlizna kurczyła się, pęcherze bladły. Rael westchnął. Uniósł rękę i złapał Cationa za ramię.

– Przepraszam, że tak cię nazwałem – powiedział.

– Nieważne – odparł Cation. – Połóż się. Odpocznij. Pozwól działać kryształom.

Tuż za ich plecami Pendar zatrzymał swój kamień nad wypalonymi oczyma Goraya. Cation rozpoczął proces uzdrawiania poparzonego ramienia kwestora generalnego, a potem się odwrócił. Widząc, co robi Pendar, zamarł. Na moment na jego twarzy pojawił się gniew, który potem zniknął. Awatar podszedł do młodego Vagara i wspomógł go swym kryształem.

– Postaraj się nie myśleć o uzdrawianiu – poradził. – Skup się na tym, co powinno być. Wyobraź sobie zdrową czystą skórę. Przedstaw go sobie takim, jakim był przedtem. Niech kryształ sam zrobi resztę.

– Dziękuję – rzekł Pendar.

Goray z jękiem otworzył oczy.

– Widzę – uradował się. Uniósł rękę i uścisnął bark Pendara. – Jestem ci wdzięczny, chłopcze.

– Ktoś do nas idzie – zawołał stojący na murach żołnierz. – Przyprowadźcie kwestora generalnego!

Cation podszedł do Raela i pomógł mu wstać. Wspólnie weszli na górę, pokonując zwalone fragmenty muru.

W stronę miasta szedł Cas-Coatl. Dłonie splótł za plecami. Wyglądał, jakby wybrał się na spacer. Nie okazywał napięcia. Z każdym krokiem zbliżał się do obrońców, ignorując wymierzone w siebie łuki zhi.

– Czego chcesz, Almeku? – zawołał Rael.

– Musimy porozmawiać, Awatarze. Czy udzielisz mi pozwolenia na wejście do miasta?