– Udzielę – odpowiedział Rael. Wspólnie z Cationem i Mejaną ruszył szczytem murów ku ostatnim schodom przed wyłomem, a potem zszedł na dół. Woda sięgała tu kostek. Cas-Coatl musiał w niej brodzić, nim dotarł do kwestora generalnego.
– Czy możemy pomówić gdzieś, gdzie jest sucho?
– To miejsce jest w sam raz – odparł Rael. – Przyszedłeś się poddać?
Cas-Coatl uśmiechnął się ze szczerą wesołością.
– Musimy porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną – stwierdził. – W cztery oczy.
– Jak sobie życzysz – zgodził się Rael. – Chodź za mną.
Obaj okrążyli zburzony mur, zmierzając do pobliskiej wartowni. Rael otworzył drzwi i wszedł do środka. W wąskim pomieszczeniu siedziało trzech vagarskich żołnierzy, jedząc śniadanie złożone z podpłomyków i baraniny. Wszyscy podnieśli się na widok kwestora generalnego.
– Wybaczcie – odezwał się Rael – ale byłbym wdzięczny, gdybyście zostawili nas na chwilę samych. – Mężczyźni zabrali talerze, skłonili się i wyszli. – Usiądź, proszę – powiedział Rael do Cas-Coatla.
Almek go usłuchał. Kwestor generalny wbił wzrok w jego szkliste czoło i kości policzkowe.
– Jak to możliwe, że przeżyłeś zaślubiny z kryształem? – zapytał.
– Kryształowa Królowa mnie potrzebuje. Uratowała mnie i w zamian za to jej służę.
– Moja córka też była zaślubiona z kryształem. Jej nie miał kto uratować.
Cas-Coatl nic nie powiedział. Obaj mężczyźni siedzieli przez chwilę w milczeniu.
– Po co tu przyszedłeś, Almeku? – zapytał wreszcie Rael.
– Miałeś rację, a ja się pomyliłem – odparł Cas-Coatl. – Naprawdę was nie doceniałem. Nie jesteście tylko utalentowanymi podludźmi. Jesteście Almekami. A może to my jesteśmy Awatarami – dodał z uśmiechem. – Moja królowa jest przekonana, że nasze narody powinny się zjednoczyć. Mamy wam wiele do zaoferowania, a wy również możecie nas wzbogacić.
– I oczywiście mam w to uwierzyć? – zapytał kwestor generalny.
– To szczera prawda, Raelu. Broń, którą dysponuję, może zrównać to miasto z ziemią. Nie mam potrzeby cię okłamywać.
– Jakoś nie widzę siebie w roli podróżującego po świecie tylko po to, żeby wyrywać ludziom serca z piersi – odparł Rael.
– Ja również nie. Pewna liczba ofiar jest niezbędna, żeby niższe warstwy znały swoje miejsce. Ale ta rzeź wcale mi się nie podoba. I mojej królowej też nie. Niestety, w obecnej chwili jest niezbędna. Ale gdy tylko Anu ukończy swą piramidę, masowa eksterminacja przestanie być konieczna. My dwaj jesteśmy braćmi. Nie pragnę zagłady Awatarów.
– A jeśli się zgodzimy?
– Moi żołnierze wkroczą do bliźniaczych miast. Nikomu z Awatarów nie stanie się krzywda.
– A co z Vagarami?
– Piramida Anu nie została jeszcze ukończona. A moja królowa jest głodna. Nie martw się o podludzi, Raelu. Jeśli masz wśród nich jakichś ulubieńców, ukryj ich w swym domu, a nic im się nie stanie.
– Takiej decyzji nie mogę podjąć sam, Cas-Coatlu. Będę musiał zwołać mój lud.
– Oczywiście. Macie czas do świtu. Radzę wam podjąć mądrą decyzję.
Talaban był bardzo zaniepokojony. Już kilkakrotnie zaglądał do kajuty Sofarity. Prosiła, żeby zostawił ją w spokoju, a potem słyszał jej jęki bólu. Ro ostrzegał go, że kobieta nie wytrzyma dwudziestodniowego rejsu, i Talaban teraz mu wierzył.
Nie mógł zwiększyć prędkości Węża. Siedział w swej kajucie, raz po raz rozważając ten problem w poszukiwaniu rozwiązania.
Przyszedł do niego Ro i razem przedyskutowali metody zwiększenia mocy. Obliczyli, jaki efekt wywarłoby zmniejszenie ciężaru okrętu poprzez wyrzucenie za burtę wszystkich niepotrzebnych przedmiotów. Jednak nawet gdyby całkowicie pozbyli się broni i mebli, a do tego wysadzili na brzeg wszystkich członków załogi, przyśpieszyliby podróż najwyżej o jeden dzień. O zmierzchu zjawił się Probierz, który jednak nie mógł im podpowiedzieć żadnych rozwiązań. Siedział bez słowa, przysłuchując się rozmowie.
– Gdyby był tu Anu, moglibyśmy przyśpieszyć Taniec Czasu – zauważył Ro.
– A gdyby okręt miał skrzydła, nic by nam nie groziło – warknął Talaban. Nagle jednak poczuł skruchę. – Przepraszam, kuzynie. Jestem zmęczony i podenerwowany.
– Sprowadźmy go tu – zaproponował Probierz.
– Kogo? – zapytał Talaban.
– Świętego.
Talaban potarł powieki, starając się zachować spokój.
– Sugerujesz, żebyśmy zawrócili i poprosili Anu, aby popłynął z nami?
– Nie – odparł dzikus. – Magia nie jest w ciele. Magia jest w duchu. Sprowadźmy tu ducha.
– A jak zamierzasz dokonać tego… cudu? – zainteresował się Ro.
– Jednooki Lis – wyjaśnił Probierz, patrząc prosto na Talabana. – Jak poprzednio. Polecimy.
– Poprzednim razem obaj omal nie zginęliśmy – przypomniał wojownik. – Ale zgadzam się. To jedyne wyjście.
Probierz przeszedł na środek kajuty i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na dywaniku. Talaban zajął miejsce naprzeciwko niego. Obaj położyli sobie nawzajem dłonie na barkach i opuścili głowy, stykając się czołami.
Talaban odprężył się i wszedł w trans, szukając skupienia bez koncentracji, połączenia przeciwieństw, zamknięcia kręgu. Tak jak poprzednio, poczuł, że przemieszcza się, wiruje. W jego umyśle zatańczyły kolory, wokół niego i przez niego przemknęły kipiące tęcze. Potem znowu usłyszał muzykę, rytm wszechświata, szept kosmicznych wiatrów.
Ponownie on i Probierz stali się jednym i wspólnie wezwali Jednookiego Lisa, wyśpiewując jego imię w takt muzyki, tworząc pieśń, która niosła się echem przez pustkę.
Czas nie miał teraz znaczenia. Pieśń nie cichła. Wirujące kolory rozjarzyły się, przechodząc w błękit letniego nieba. Talaban spojrzał w dół i zobaczył, że znajdują się nad puszczą. Unosił się nad nią szary dym, który płynął leniwie w ich stronę. Gdy dotarł do ich unoszących się w powietrzu postaci, skupił się, przybierając kształt wojownika.
– Czego wam potrzeba, bracia? – zapytał Jednooki Lis.
Talaban opowiedział mu wszystko. Człowiek z dymu ujął ich dłonie i wokół całej trójki znowu zatańczyły kolory. Tym razem po przybyciu na miejsce otoczyła ich noc. Znajdowali się w małej chatce. Stary człowiek klęczał na modlitewnej macie.
Kiedy przybyli, uniósł wzrok. Jego wygląd wstrząsnął Talabanem. Anu był nieprawdopodobnie wychudzony, a jego dłonie drżały. Wokół niego zamigotała niebieska aura i duch staruszka wyszedł z ciała.
– Wiem, czego potrzebujecie – oznajmił.
– Możesz nam pomóc? – zapytał Talaban.
– Mogę, Talabanie, ale cena będzie bardzo wysoka.
– A co to za cena?
Duch Anu wyciągnął rękę i dotknął czoła Talabana. Tylko on usłyszał słowa Świętego.
– Muzyka jest niewiarygodnie potężna, lecz bywa też straszliwie niszczycielska. Miałem pięćset lat, by nauczyć się nad nią panować. Nie mogę opuścić tego miejsca, by rzucić drugie zaklęcie. Mam za mało sił. Ty jednak możesz tego dokonać. Potrafię wyposażyć cię w odpowiednią wiedzę. Zabierzesz Muzykę na Węża. Ale ceną będzie twoje życie. Nie zdołam w kilka godzin przekazać ci wszystkiego, czego nauczyłem się przez pięć stuleci. Dlatego Muzyka strawi cię niczym rak. Twoje życie potrwa zaledwie kilka dni. Rozumiesz?
– Tak.
– Czy jesteś gotowy umrzeć, Talabanie?
Wojownik pomyślał o kobiecie cierpiącej na pokładzie Węża i o straszliwym niebezpieczeństwie grożącym jego rodakom.
– Jestem – odparł po prostu.
– W takim razie zróbmy to.
Z duchowych palców Anu popłynął żar, który wniknął w umysł Talabana. To było tak, jakby wewnątrz jego czaszki eksplodowały wszystkie bezładne, jaskrawe barwy wszechświata. Zatoczył się do tyłu. W jego mózgu pojawiły się obrazy, potem nadeszła Muzyka, majestatyczna symfonia płynąca wstecz, miliony wątków łączących się ze sobą, upraszczających się coraz bardziej, aż wreszcie słyszał tylko dwanaście tonów, potem pięć, trzy i wreszcie jeden.