Miał nadzieję, że pozwoli tam zamieszkać małemu garncarzowi.
Potem wycelował i wystrzelił prosto w setki ustawionych obok siebie beczek.
Wybuch był ogromny. Ku niebu wzbił się gigantyczny słup dymu. Ciało Viruka uniosło się wysoko ponad wał.
Huk był tak ogłuszający, że na moment na całym polu bitwy ustały walki. Ludzie spoglądali na słup dymu, który wznosił się coraz wyżej ku niebu. Zdyscyplinowani Almekowie szybciej otrząsnęli się z szoku, wypuszczając salwę w szeregi oszołomionych Vagarów, którzy natychmiast znowu ruszyli do szturmu. Stojący pośrodku szyku Pendar krzyczał na swych żołnierzy, podrywając ich do ataku. Krwawił z rany na czole, ale nie czuł bólu. Kilka lekcji walki na miecze, których udzielił mu Talaban, pozwoliły mu zachować życie. Zabił też dwóch Almeków. Żołnierze pobiegli naprzód, mijając go z obu stron. Przez chwilę mógł oddychać spokojnie. Spojrzał w lewo i w prawo. Vagarzy mieli co najmniej trzykrotną przewagę liczebną, ale większość z nich nie była wyszkolona i linia obrony Almeków nadal się trzymała.
Choć Pendar nigdy nie uczył się strategii, był inteligentnym człowiekiem i wyczuwał, że fala znowu się odwraca. Vagarzy ponosili coraz większe straty i wkrótce pospolite ruszenie zostanie zmuszone do odwrotu.
W tej samej chwili, gdy nasunęła mu się ta myśl, pułk Almeków zaczął manewr oskrzydlający.
Gdy już zdołają sformować tam szyk, będą mogli swobodnie ostrzeliwać niechronioną prawą flankę jego sił.
Nagle usłyszał w oddali dźwięk trąb.
Na wzgórzach pojawił się szereg maszerujących żołnierzy. Mieli zbroje z brązu, długie tarcze i włócznie. Były ich setki. Trąby zabrzmiały po raz drugi. Żołnierze ustawili się w cztery szeregi i pobiegli w stronę Almeków, którzy próbowali oskrzydlić Vagarów. Zagrzmiały ogniste pałki, ale tarcze napastników zatrzymały większość pocisków.
Żołnierze opuścili długie włócznie do pozycji poziomej. Almekowie nie cofnęli się, ale włócznie wdarły się w ich szyk. Potem pierwszy szereg atakujących rozstąpił się i na obrońców runęła setkami uzbrojona w miecze piechota. W kilka chwil almecki pułk został doszczętnie rozbity. Niedobitki uciekały w stronę głównego oddziału.
Pendar poczuł nagły przypływ radości. Losy bitwy znowu się odwróciły. Teraz to Almekowie walczyli o życie. Wycofywali się powoli w górę zbocza. Ich celem był zbrojny odwrót na bezpieczne okręty.
Vagarzy, których morale już upadało, odzyskali nagle serce do walki.
Pendar wydał krzykiem rozkaz do szarży i żołnierze podążyli za nim, powalając uciekających Almeków.
Odwrót zamienił się w bezładną ucieczkę. Nieprzyjaciele zawracali nagle, szukając w rzece schronienia choć na krótką chwilę. Małe grupki Almeków broniły się w kręgach, które jednak szybko ustępowały pod naporem atakujących.
Stojąca na murach miejskich Mejana uświadomiła sobie, że zwycięstwo jest bliskie, rozkazała więc ostatnim kompaniom pospolitego ruszenia wybiec z miasta i przyłączyć się do bitwy.
Zakuci w brąz przybysze maszerowali przez pole bitwy w idealnie równym szyku, do taktu kilkudziesięciu bębnów. Almekowie pierzchali przed nimi, odrzucając broń. Niektórzy padali na kolana, błagając pardonu. Nikt im go nie dawał.
Nad rzeką przerażeni Almekowie zorientowali się, że złote okręty ich porzuciły. Kłębili się bezładnie, nie stawiając większego oporu bezlitosnym atakom Vagarów.
Śmiertelnie zmęczony Pendar oddalił się od walczących. Nie próbował powstrzymać masakry, przekonany, że to dzień zapłaty.
Podszedł do niego jakiś mężczyzna noszący zbroję z brązu.
– Czy to ty tutaj dowodzisz? – zapytał, zdejmując hełm.
– W pewnym sensie – potwierdził Pendar. Nieznajomy był niezwykle przystojny. Włosy na skroniach miał zabarwione na złoto, a oczy wielkie i fiołkowe.
– Jestem Ammon. Mam nadzieję, że przybyłem na czas?
– W rzeczy samej, panie. Ale jest jeszcze druga armia, oblegająca Pagaru. Twoja pomoc bardzo by się nam przydała.
Ammon rozejrzał się po polu bitwy.
– Gdzie są Awatarowie? – zapytał.
– Wszyscy zginęli. Ruszyli szarżą na nieprzyjaciela i zniszczyli jego bazę.
– Ach, więc to był ten huk, który słyszeliśmy – domyślił się Ammon. – Myślałem, że to niebo spadło na ziemię. Mówisz, że wszyscy zginęli?
– To była wspaniała szarża. Okryli się chwałą.
– Szkoda, że tego nie widziałem – stwierdził Ammon. – To znaczy, że władzę w mieście sprawuje pani Mejana?
– Tak i nie. Będzie nami rządziła, dopóki nie wybierzemy nowej Rady.
– Sądzę, że przekonacie się, iż potrzebujecie króla – rzekł Ammon. – Ale takie sprawy mogą zaczekać na później.
Gdy pierwszych dziesięciu awatarskich żołnierzy, razem z kwestorem Ro, wsiadło do srebrnej szalupy i popłynęło na skąpany w blasku księżyca brzeg, Sofarita wezwała do siebie Methrasa.
– Musisz wrócić do domu tak samo szybko, jak płynęliśmy w tę stronę – ostrzegła go. – Jeśli wszystko będzie dobrze, to będzie ostatni rejs Węża.
– Ostatni rejs? Nie rozumiem. Mocy powinno wystarczyć na lata. Nawet przy użyciu Muzyki.
– Wkrótce jej zabraknie. Piramida Anu nie będzie ładować kamieni, ale odbierać im moc. Taki jest jej cel. Anu przewidział pojawienie się Kryształowej Królowej. Jeżeli w chwili ukończenia piramidy będziecie nadal na morzu, okręt zatonie.
– Jak w takim razie wrócimy po was?
– Nie wrócicie.
Odwróciła się od niego, podeszła do relingu i stanęła obok Talabana oraz Probierza. Dzikus wpatrywał się w brzeg. Srebrna szalupa wróciła i Talaban zszedł na dół po drabince sznurowej. Podążył za nim Probierz oraz druga dziesiątka awatarskich łuczników. Sofarita zeszła ostatnia. Stawy bolały ją z wysiłku. Szczególnie dokuczał jej przeszywający ból w lewym biodrze.
Talaban pomógł jej wsiąść do szalupy.
Łódź zawróciła i pomknęła w stronę brzegu.
– Czy teraz nam powiesz, co się wydarzyło w Egaru? – zapytał Talaban.
– Pokonali najeźdźców – odparła. – Ale wielkim kosztem.
Uśmiechnął się złowrogo.
– Mniejsza o koszt. Rael jest świetnym strategiem.
– Był – poprawiła go. – A cena była wyższa, niż sobie wyobrażasz. Wszyscy Awatarowie zginęli razem z nim.
Siedzący w szalupie ludzie wysłuchali w milczeniu opowieści o zniszczeniu Biblioteki i ostatniej szarży, o tym, jak Viruk przedarł się konno przez linie bestii, wabiąc je ku zagładzie. Opowiedziała im też o Ammonie, który uciekł z miasta, zebrał resztki swej armii i przybył z nimi akurat na czas, by odwrócić losy bitwy.
Szalupa przybiła do brzegu, ale nikt się nie ruszał.
– Jesteśmy ostatnimi z naszej rasy – odezwał się Talaban. Sofarita popatrzyła na twarze Awatarów. Były pełne zamyślenia i smutku. Nie dostrzegało się w nich już arogancji. Nie byli teraz rasą bogów, a tylko ludźmi, którzy utracili rodziny i wszystkich, których kochali.
W końcu ciszę zmącił Probierz. Położył dłoń na ramieniu Talabana i powiedział:
– Idziemy zabijać Almeków. Tak?
Talaban nie odpowiedział, ale wysiadł z łodzi i ruszył przez wodę ku brzegowi. Pozostali Awatarowie poszli w jego ślady. Dołączyli do towarzyszy z pierwszej grupy i opowiedzieli im o katastrofie. Kwestor Ro podbiegł do Sofarity i podał jej dłoń.
Gdy już znalazła się na brzegu, odetchnęła głęboko.
– Nie ma już dla ciebie powrotu, kwestorze Ro – oznajmiła mu.
– Jestem tu, gdzie pragnę być – odparł. – Czy to prawda, że wszyscy zginęli?