Roza kiwnęła głową. Zaakceptowała to.
Ale tak mało było w niej waleczności, że aż zaniepokoiło to Mattiasa.
– Jesteś moją gospodynią – zażartował dobrodusznie.
– Może mogłabym tego zapragnąć – przyznała w zamyśleniu. Była w niebezpiecznym nastroju. W takim, w którym woda drży leciutko pod powierzchnią gładką jak lustro, tuż przed nadciągnięciem sztormu. – Zapragnąć dostatecznie mocno, użyć swoich mocy, użyć ich tak, jak sama tego chcę. Inne to potrafiły. Wydaje mi się, że babka Lea się na tym zna. Może powinnam ją odwiedzić. Błagać, by zechciała mnie tego nauczyć. Czasami wydaje mi się, że to potrafię, Mattiasie. Czasami wydaje mi się, że to ja tym kieruję, ale tak jest przez chwilę. Mogłabym zażyczyć sobie tego…
– Czego sobie zażyczyć? – dopytywał się.
– Zażyczyć sobie, aby pastor okazał dobrą wolę – powiedziała. – Tak, abym mogła mu opowiedzieć całą swoją historię. Mogłabym zażyczyć sobie dobrej woli lensmana i przekonać go, żeby mi uwierzył. Zapragnąć tego na tyle mocno, by z moich życzeń wyrosły dokumenty z pieczęciami i podpisami. Z mojej woli. Uznaliby wtedy Pedera za zmarłego…
Mattias wciąż nic nie mówił.
– Wtedy mogłabym być kimś więcej niż gospodynią – uśmiechnęła się Roza z odrobiną niepewności, jak gdyby powątpiewała w to, czego on naprawdę pragnie w tej kwestii.
Mattias pamiętał, że tak uśmiechała się młoda Roza. Wspominał ją z bólem. Nigdy już nie będzie taka. To, co w niej nowe i swobodne, pociągało go, kusiło i przerażało na przemian.
– Gdybyś miał wolność wyboru, Mattiasie – powiedziała Roza – gdybyś mógł wybierać naprawdę z własnej nieprzymuszonej woli, nie zwracając uwagi na nic, absolutnie nic, co cię otacza… Czy wciąż prosiłbyś mnie o rękę? Czy również wtedy proponowałbyś mi małżeństwo?
Mattias bez namysłu kiwnął głową.
– Bez żadnych wątpliwości?
– Czy ty sama nie stwierdziłaś, że tak powinno teraz być?
– To zupełnie coś innego – odparła prędko. – Tu nie chodzi o naszą wolę. Sądziłam, że zdążyłeś poznać je już dostatecznie dobrze. Przecież i ty miałeś okazję żyć z nimi przez kilka lat. Znasz życzenia, jakie szepczą ci do ucha, kiedy wydaje ci się, że już wreszcie cię opuściły. Pozwoliły ci odpocząć w tym czasie, kiedy mnie tu nie było?
– Tak – skłamał. Roza złapała wiadro i dźwignęła je, zanim zdążył ją powstrzymać. Oczywiście nie opróżniła go tuż koło schodów. Poszła z nim aż na kraniec podwórza. Mattias patrzył za nią. Mógłby zaproponować jej pomoc, ale ona i tak by odmówiła. Zamiast tego zaczął nasłuchiwać odgłosów z wyszorowanego do białości alkierza, ale tam wciąż było cicho. Od alkierza zaczęli sprzątanie. Porządnie wywietrzyli, a potem wstawili tam małe dziecinne łóżeczko, które Mattias zbił tej zimy. Zamyślał zawieźć je do Kafjord dla Mattiego. Wstawili kołyskę. Teraz jego syn i córka Rozy spali spokojnie pod jego dachem.
Przyłapał się na snach na jawie. Wyobraził sobie dzieci jako dorosłych i zapragnął, aby się polubiły. Pokochały. Pobrały…
– Do króćset! – rozległo się na podwórzu. A gdy Mattias podniósł głowę, zobaczył, że Roza leży na ziemi, a ciężkie ocynkowane wiadro upadło tuż przed nią, koło jej głowy. Szczere przekleństwa i wierzgające nogi powiedziały mu natychmiast, że nic złego się nie stało, lecz i tak od razu do niej pobiegł.
– Musiałeś porozrzucać wszystko, co posiadasz, po całym podwórzu? – syknęła Roza, a Mattias zorientował się, że potknęła się o kij od szczotki, na którym Raissa zwykle wieszała upraną wełnę do suszenia. W jakiś sposób kij stoczył się po lekkim nachyleniu podwórza i schował się w trawie, ledwie wśród niej widoczny, a Roza nie zaliczała się do tych, którzy przez cały czas uważnie patrzą pod nogi, bacząc, gdzie stąpają.
– Mogłaś uważać – odparł, pomagając jej wstać. Wyrwała się z jego uścisku, prawie jeszcze zanim się wyprostowała. Mattias zachichotał w duchu, widząc, że węzeł włosów się rozpadł. Roza nigdy nie umiała sobie poradzić ze swoimi długimi, ciężkimi włosami. Dawały się jedynie splatać w ciasne warkocze, których nienawidziła, bo bolała ją od nich głowa. Wolała już raczej wyglądać nieporządnie, jak niedbała dziewczynka z włosami sterczącymi na wszystkie strony.
Dopiero gdy Mattias podniósł wiadro, zauważył na jego krawędzi ślad krwi. Zaraz pobiegł za Rozą. Ona z całym dostojeństwem, na jakie tylko było ją stać, kroczyła w stronę domu. Ale od czasu do czasu kroki jej były trochę niepewne.
– Uderzyłaś się, Rozo!
– Wiem, do diabła, że się uderzyłam. Potknęłam się o jedną z twoich ruchomości, Mattiasie Mattiassenie! Jakim cudem udało ci się zgromadzić tyle rupieci!
Mattias nie zamierzał się z nią kłócić. Zatrzymał ją tylko zdecydowanie, wsunął jej rękę pod brodę i zmusił do podniesienia głowy, aby mógł zobaczyć jej twarz. Spostrzegł skaleczenie na czole, tuż przy lewej skroni. Było takie długie, że przeszły go ciarki. Mało brakowało… Gdyby było odrobinę głębsze…
– Nie czujesz tego? – spytał, koniuszkami palców dotykając rany.
Roza odrobinę się cofnęła.
Pokazał jej krew.
Zdziwiona sięgnęła ręką do rany. Poczuła na palcach ciepło i zobaczyła, że są czerwone. I ze zdumieniem popatrzyła na Mattiasa.
– Nie czujesz tego, Rozo?
– Trochę zapiekło – powiedziała tylko. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że być może w lewym policzku Roza ma mniej czucia niż gdzie indziej. Nigdy nie sądził, że okaleczenie z tej strony może sięgać głębiej, niż można to było dostrzec gołym okiem.
– Musiałaś poczuć, że uderzyłaś głową o wiadro – delikatnie pchnął ją przed sobą. – Albo masz twardszą głowę niż kiedykolwiek cię o to podejrzewałem.
– Trochę zapiekło – powtórzyła. – Nie mogłam puścić tego wiadra. Nie mogłam go ot, tak po prostu odrzucić…
Mattias przemył ranę i zobaczył, że jej brzegi są od siebie odsunięte. Ścisnął je palcami. Roza leżała na plecach w zielonej trawie tuż przy domu. Zimna woda niewiele pomogła, Mattias wątpił, by bandaż do czegoś się przydał.
– Rana jest głęboka – stwierdził.
– No to będziesz musiał ją zaszyć – odparła Roza. Mattias przyniósł delikatne bawełniane nici, które zostały po Raissie. Opalił igły, parząc sobie przy tym końce palców, ale potraktował to jako coś w rodzaju pokuty. Przez to on również zazna trochę bólu.
– Przemyję najpierw ranę spirytusem – oznajmił, chociaż Roza równie dobrze jak on wiedziała, co należy zrobić. – A ty też powinnaś sobie łyknąć.
Pokręciła głową i zacisnęła usta.
Mattias wzruszył ramionami. Nie chciał opierać się jej woli. I zamiast tego nawlókł nitkę.
Roza zamknęła oczy, gdy ukłuł ją po raz pierwszy, i wcisnęła pięty w ziemię. Dłonie wyrywały kępy soczystej trawy.
Mattias sam zamknął oczy, dopóki nie przeciągnął igły przez skórę, a gdy je otworzył, ona już na niego patrzyła. Pot płynął mu z czoła, niemal go oślepiając. Musiał obetrzeć go rękawem.
Roza też się pociła, ale skórę miała chłodną, lepką.
Mattias zawiązał pierwszy szew. A ręce mu drżały tak, jakby od kilku tygodni pił. Obciął nitkę nożem, który również zanurzył w spirytusie i opalił, podobnie jak igły.
– Następny szew! – nakazała stanowczo Roza, wypuszczając powietrze jednocześnie przez usta i przez nos. – Dużo ich ma być? – niepewnym głosem spytała po chwili.
– Pięć – odparł Mattias z nadzieją w głosie. – No, może sześć.
– No to szyj! I Mattias szył. Roza zamykała oczy za każdym ukłuciem i otwierała je, gdy tylko czuła, że przez ciało przesuwa się nitka. Obserwowała jego ręce, nitkę, nóż i wszystkie uczucia, jakie malowały się na jego twarzy. Niczego nie zdołał przed nią ukryć.