– Nad czym myślisz?
– Wyobrażam sobie sto piąty sposób na twoją śmierć w męczarniach.
– I co teraz przyszło ci do głowy?
– Jak powoli ściągasz kombinezon w próżni kosmicznej.
– Wspaniały sposób, by odejść – odparł Dija Udin. – Ale nie sądzę, byś marzył o uśmierceniu twojego najbliższego przyjaciela.
– Nie przeceniaj swojej roli w moim życiu.
– Wydaje mi się raczej, że układasz plan, jak odnaleźć tunel – dodał Alhassan, ignorując uwagę. – I to skłania mnie do pewnej refleksji. Chcesz ją usłyszeć?
– Nie.
– Ale i tak powiem: weź się, kurwa, zastanów.
– Cały czas to robię.
– Widać nie wystarczająco dobrze.
Lindberg głośno westchnął.
– Co masz na myśli? – zapytał niechętnie.
– Chcesz wejść do tunelu na nieznanej planecie, a potem błąkać się po korytarzach rozchodzących się z Rah’ma’dul.
– Mówiłem już kiedyś, że twoja przenikliwość nie zna granic?
Alhassan skrzywił się i kontynuował:
– Wyobrażasz sobie, co się stanie, jeśli trafisz na Gideona, mnie albo siebie? Zniszczysz wszystko, co zbudowałeś od początku proelium.
– Więc powinieneś mnie do tego zachęcać.
– Nie.
– Nie?
– Przyszłość, którą tam stworzyłeś, to moja teraźniejszość. Nie znam innej.
– Bo innej nigdy nie było.
– Być może – przyznał Dija Udin głosem nad wyraz poważnym jak na niego. – Nie zmienia to faktu, że twoje działania były immanentną częścią całych zawodów. Zawodów, w których zwyciężyli Diamentowi. Nie wiem, na ile na to wpłynąłeś, ale nie mogę ryzykować zmiany linii czasu. Rozumiesz?
– Mniej więcej.
Myśl, że w jakiś sposób przysłużył się Diamentowym, była niepokojąca. Mimo to nie mógł tego wykluczyć. Czas był delikatną konstrukcją, a jej skomplikowania nie oddawały nawet kalkulacje, które Ev’radat przeprowadzał przez całe swoje życie i spisywał w jaskini.
– Niebezpieczeństwo namieszania w linii czasu jest zbyt duże, sukinsynu.
– Nie sądzę.
– Nie sądzisz? – zaśmiał się nawigator. – Widziałeś już odpowiednio dużo, by wiedzieć, że cała ta gadanina z efektem motyla to święta prawda. O tym powinieneś nauczać, Zbawicielu.
Lindberg milczał.
– Niepotrzebnie przypominam o twoim utraconym statusie – powiedział Dija Udin, unosząc ręce. – Znowu się obrazisz, a już udało mi się trochę cię rozkręcić.
– Rozkręcę się na twoim pogrzebie.
– Będziesz tam wylewał łzy.
– Krokodyle.
Alhassan prychnął pod nosem, ale nie zdążył zripostować, gdyż otworzyły się drzwi. Jeńcy natychmiast zerwali się na równe nogi i stanęli obok siebie. W progu pojawiła się Ellyse, trzymana pod rękę przez Ingo Freeda.
Cisnął ją do przodu, a Lindberg natychmiast ruszył, by ją złapać.
– No to pięknie – odezwał się Dija Udin. – Jesteśmy tam, gdzie zaczęliśmy naszą znajomość. – Urwał i spojrzał na Nozomi. – Tym razem dobrali się do ciebie?
Kontradmirał popatrzył na niego z obrzydzeniem, jakby na samą myśl poczuł abominację.
– Kobieta zaczynała sprawiać problemy – oznajmił. – Posiedzi z wami, dopóki nie zbierze się konsylium i nie postanowi, co dalej począć.
Håkon puścił Ellyse i ruszył ku niemu, ale Stephen natychmiast zatrzymał go ruchem ręki.
– Żyjesz tylko dlatego, że nie wszyscy są przekonani, że jesteś uzurpatorem.
Ingo Freed z pewnością nie należał do tej grupy i Lindberg uznał, że lepiej będzie się nie odzywać. Kontradmirał cofnął się, a potem zamknął za sobą drzwi.
– Ani chybi zawrócą na Ziemię albo na Terrę – odezwał się Alhassan. – Nici z twoich przenosin do starego ciała. Przyzwyczaj się do tej mordy.
– Nie sądzę, żeby zawrócili – odparła Ellyse, siadając pod ścianą. – Wydawali się żywo zainteresowani tym, dlaczego ich tu sprowadziliśmy.
– A co z resztą naszych? – zapytał Håkon.
– Przypuszczam, że umieścili Jaccarda i Channary w podobnej celi.
Dija Udin klasnął głośno.
– Będą przesłuchania – powiedział. – Nic przyjemnego, jeślibyście mnie spytali. Wiem to z pierwszej ręki. Wasi odlegli kuzyni z Terry stosują iście barbarzyńskie metody.
– Niczego się nie dowiedzą – odparła Ellyse. – Nie będą nawet próbować, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Jaccard i Sang o niczym nie mają pojęcia.
Håkon chciałby usłyszeć w jej głosie przekonanie, ale go nie wychwycił. Znów zamknął oczy, starając się stwierdzić, co postanowi gremium, które miało zadecydować o ich losie. Nie spodziewał się niczego dobrego. I przez to w tej chwili wszystkie rozważania na temat tuneli wydawały się zupełnie płonne. Nie pożyją dostatecznie długo, by spróbować czegokolwiek.
Zwiesił głowę i trwał tak przez chwilę.
– Jakoś sobie poradzimy – odezwała się Ellyse. Håkon podniósł na nią wzrok, ale gdy uciekła spojrzeniem, szybko skarcił się w duchu.
– Ja tam przygotowuję się na śmierć – odparł Dija Udin. – Choć w sumie…
– No? – rzucił Lindberg.
– Jeśli was wezmą za tych złych, może ja awansuję na tego dobrego. W końcu zwróciłem ich uwagę na cokolwiek istotny fakt, że są oszukiwani.
– Z pewnością – odparła Ellyse.
– Może chociaż pozwolą mi odejść.
– Po tym, jak jeden z twoich braci zaszedł im za skórę? Wątpliwe.
Lindberg przysłuchiwał się temu z obojętnością. Zmagał się z myślą, że cała odpowiedzialność spoczywa na jego barkach. To on zabrał Alhassana na planetę, przez co wprawił w ruch ciąg zdarzeń, który doprowadził ich tutaj. Ponadto to chęć ratowania jego życia popchnęła Jaccarda, by zabrał w tę podróż swoją załogę.
Siedzieli w milczeniu przez większą część dnia, a potem ułożyli się na podłodze i zasnęli. Håkon nie mógł uspokoić myśli, ale ostatecznie zmęczenie wzięło górę nad poczuciem winy i zapadł w płytki sen. Budził się, gdy któreś z towarzyszy przewracało się na drugi bok, więc ostatecznie zrezygnował z odpoczynku.
Potem czekał, aż Ellyse i Alhassan się obudzą.
Miał wrażenie, że minęły przynajmniej dwadzieścia cztery godziny, od kiedy w celi pojawił się na moment Ingo Freed. W końcu Ellyse przeciągnęła się i otworzywszy oczy, powiodła przerażonym wzrokiem wokół. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, gdzie jest.
Alhassan wstał moment później, leniwie ziewając.
– Przegapiłem coś? – zapytał.
– Moją walkę z samym sobą, by nie zabić cię we śnie.
Dija Udin wzruszył ramionami, a potem strzelił karkiem.
– Nadal nas nie osądzili?
– Najwyraźniej – odparł Håkon.
Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i do celi wszedł Ingo Freed w towarzystwie dwóch żołnierzy. Lindbergowi przeszło przez myśl, że nie widział tu jeszcze ani jednej kobiety w mundurze.
– Na zewnątrz – odezwał się jeden z nich.
– Po co tak obcesowo? – żachnął się Dija Udin. – Nie można powiedzieć normalnie?
– Już.
Wyszli na korytarz, dostrzegając, że są trzymani na muszce przez dwóch mężczyzn. Skandynaw starał się wyczytać cokolwiek z twarzy kontradmirała, ale bezskutecznie. Ingo Freed jak zawsze nosił beznamiętną maskę.
– Ruszać – powiedział jeden z nich, a potem popchnął Håkona.
Przeszli kawałek w milczeniu, głośno oddychając.
– Dokąd nas prowadzicie? – zapytał Alhassan.
– Czeka was proces.
– Proces? To dla mnie coś nowego.
– Będziecie mieli prawo do obrony.
Dija Udin i Lindberg wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami. Żaden z nich nie miał pojęcia, jak mieliby się w tej sytuacji bronić. Z jednej strony brzmiało to co najmniej absurdalnie, z drugiej stanowiło oznakę cywilizowanych praktyk. Może nie powinni się dziwić. NISS Yorktown wszak nie był ostatnim ocalałym z apokalipsy, ale jednostką wchodzącą w skład floty – elementem większego świata. Świata, w którym obowiązywały zasady.
Zaprowadzono ich do przestronnej, owalnej sali. Pośrodku znajdował się podest, wokół niego wznosiły się rzędy krzeseł. Najwyraźniej przedstawieniu miała przyglądać się widownia. Håkon pomyślał, że zazwyczaj w tym miejscu musiały odbywać się jakieś wojskowe ceremoniały.