Выбрать главу

– Tak - odparł prawie natychmiast głośnik. - Tak. Ale - szansa - jeden na milion obrotów planetarnych.

– Ma się rozumieć. Każdy z nas by poszedł - skinął ze zrozumieniem głową Fizyk.

– Czy chcesz zostać z nami? My - wyleczymy cię. Śmierci nie będzie - powiedział wolno Doktor. - Czy zostaniesz u nas?

– Nie - odpowiedział głośnik.

– Chcesz odejść? Chcesz wrócić - do swoich?

– Powrót - nie - odparł głośnik. Popatrzyli na siebie.

– Naprawdę nie umrzesz! Wyleczymy cię, naprawdę! - zawołał Doktor. - Powiedz, co chcesz zrobić, kiedy będziesz wyleczony?

Kalkulator zaskrzeczał, dubelt odpowiedział jednym, tak krótkim, że ledwo słyszalnym dźwiękiem.

– Zero - powiedział, jakby z wahaniem, głośnik. I po chwili dodał, jak gdyby niepewny, czy go dobrze zrozumieli:

– Zero. Zero.

– Nie chce zostać - wracać też nie - mruknął Chemik. - Może on… majaczy? Popatrzyli na dubelta. Jego bladoniebieskie oczy spoczywały na nich nieruchomo. W ciszy rozlegał się jego powolny, głuchy oddech.

– Dosyć tego - powiedział Doktor, wstając. - Wyjdźcie wszyscy.

– A ty?

– Przyjdę za chwilę. Zażywałem dwa razy psychedrynę, mogę jeszcze przy nim chwilę posiedzieć.

Kiedy ludzie wstali i ruszyli ku drzwiom, mały tors dubelta, dotąd podtrzymywany jakby niewidzialnym oparciem, załamał się naraz - jego oczy zamknęły się, głowa opadła bezwładnie w tył.

– Słuchajcie, ale to tylko my wypytywaliśmy jego, czemu on nas o nic nie pytał? - zreflektował się w korytarzu Inżynier.

– Owszem, przedtem pytał - odpowiedział Cybernetyk. - O stosunki panujące na Ziemi, o naszą historię, o rozwój astronautyki - jeszcze jakieś pół godziny, nimeście przyszli, mówił znacznie więcej.

– Musi być bardzo osłabiony?

– Na pewno. Wchłonął dużą dawkę promieniowania, wędrówka przez pustynię musiała go dobrze zmęczyć, tym bardziej że jest dosyć stary.

– Jak długo oni żyją?

– Około sześćdziesięciu obrotów planety, więc nieco mniej niż sześćdziesiąt naszych lat. Eden obraca się szybciej wokół Słońca niż Ziemia.

– Czym się odżywiają?

– To dosyć osobliwe. Zdaje się, że ewolucja przebiegała tu inaczej niż na Ziemi. Oni mogą bezpośrednio przyswajać niektóre substancje nieorganiczne.

– To rzeczywiście osobliwe - powiedział Inżynier.

– Ach, ta ziemia, którą wyniósł ów pierwszy!! - połapał się nagle Chemik. Przystanęli.

– Tak, ale w ten sposób odżywiali się przed tysiącami lat. Teraz nigdy tak normalnie nie postępują. Te cienkie kielichy na równinie, wiecie - to są jak gdyby ich „akumulatory żywności”.

– Czy to żywe istoty?

– Tego nie wiem. W każdym razie wychwytują wybiórczo z gleby substancje, które służą dubeltom za pożywienie, i magazynują je w „kielichu”. Jest ich wiele rozmaitych rodzajów.

– Tak, oczywiście, muszą je hodować czy raczej uprawiać - powiedział Chemik. - Na południu widzieliśmy całe zagony tych kielichów. Ale dlaczego ten, który trafił do rakiety, grzebał się w glinie?

– Bo kielichy wciągają się po zapadnięciu zmroku pod ziemię.

– Ależ i tak miał wszędzie dosyć ziemi, a wybrał akurat tę w rakiecie.

– Może dlatego, że była rozdrobniona, a on - głodny. Nie mówiliśmy o tym z naszym - astronomem. Możliwe, iż tamten naprawdę uciekał z tej doliny na południu…

– Moi drodzy, idźcie teraz spać - zwrócił się do Fizyka i Cybernetyka Koordynator - a my zabierzemy się do roboty. Dochodzi dwunasta.

– Dwunasta w nocy?

– A jakże. Już całkiem straciłeś, widzę, rachubę czasu?

– No, w tych warunkach…

Usłyszeli za sobą kroki. Z biblioteki wyszedł Doktor. Spojrzeli na niego pytająco.

– Śpi - powiedział. - Kiepsko z nim. Kiedyście wyszli, wyglądało mi już… - nie dokończył.

– Nie mówiłeś już z nim?

– Mówiłem. To znaczy - wydawało mi się, że to już, rozumiecie - spytałem go, czy moglibyśmy coś dla nich zrobić. Dla wszystkich.

– I co powiedział?

– Zero - powtórzył wolno Doktor, a im wydało się, że słyszą martwy głos kalkulatora.

– Pójdziecie teraz wszyscy i położycie się - rzekł Koordynator po chwili - ale skorzystam jeszcze z tego, że jesteśmy razem, i spytam was - czy startujemy?

– Tak - powiedział Inżynier.

– Tak - Fizyk i Chemik, niemal równocześnie.

– Tak - dodał Cybernetyk.

– A ty? Milczysz? Teraz? - spytał Koordynator Doktora.

– Zastanawiam się. Ja, wiecie, nie byłem nigdy tak bardzo ciekaw…

– Wiem, szło ci raczej o to, jak można im pomóc. Ale teraz wiesz już przecież, że…

– Nie. Nie wiem - cicho powiedział Doktor.

XIV

W godzinę potem po opuszczonej klapie ciężarowej zjechał Obrońca. Inżynier podprowadził go na dwieście metrów do szklistego muru, zaklęsającego w górze jak nie wykończone sklepienie, i zabrał się do dzieła. Ciemność gigantycznymi susami uciekała w głąb pustyni. Jaśniejsze od słońca, grzmiące linie cięć płatały lustrzaną ścianę, ociekające żarem płyty waliły się na ziemię, biały dym migotał nad kąpieliskiem. Inżynier zostawiał kawały budulca, by stygły, i dalej ciął anihilatorem, wyrębywał w sklepieniu okna, z których spływały płomieniście sople. W mętnej, na pół przeświecającej powłoce powstały szeregi czworobocznych dziur, ukazały się w nich studnie gwiaździstego nieba. Dym słał się zwojami po piasku, w żyłach szklistego ogromu coś postękiwało, trzeszczało, obłomki zachodziły ciemnym żarem, na koniec Obrońca podjechał tyłem do rakiety. Inżynier badał na odległość promieniowanie szczątków. Liczniki brzęczały ostrzegawczo.

– Musielibyśmy czekać co najmniej cztery doby - powiedział Koordynator - ale puścimy tam Czarnego i oczyszczacze.

– Tak, radioaktywność jest znaczna tylko na powierzchni. Porządny strumień piasku pod ciśnieniem da jej radę. A szczątki zgromadzi się na jednym miejscu i zakopie.

– Można by je władować do osadnika, w rufie - Koordynator patrzał w zamyśleniu na wiśniowo nabiegły żar zwalisk.

– Myślisz? Po co? - zdziwił się Inżynier. - Nie będziemy z tego nic mieli, nieużyteczny balast.

– Wolałbym nie zostawiać radioaktywnych śladów… Nie znają energii atomowej i lepiej, żeby jej nie poznali…

– Może i racja - mruknął Inżynier. - Eden… - dodał po chwili. - Wiesz, zaczyna mi się rysować jakiś obraz, w oparciu o słowa dubelta, tego astronoma, a raczej… kalkulatora… Potworny.

– Tak - skinął wolno Koordynator. - Jakieś ostateczne, tak konsekwentne, że aż budzące podziw nadużycie teorii informacji. Jak się okazuje, może być ona narzędziem do zadawania tortur znacznie straszliwszych niż wszystkie męczarnie fizyczne, wiesz? Selekcjonowanie, hamowanie, blokowanie informacji - w ten sposób można w samej rzeczy uprawiać jakąś geometrycznie ścisłą, koszmarną „prokrustykę”, jak powiedział kalkulator.

– Jak sądzisz, czy oni… czy on to - rozumie?

– Jak to, czy rozumie? A, myślisz, czy uważa taki stan za normalny? No, w pewnym sensie chyba tak. Przecież nic innego nie zna. Chociaż powoływał się na ich dawniejszą historię - tyranów, zwykłych, potem tych „anonimów”, a więc posiada skalę porównawczą. Tak, na pewno - gdyby jej nie miał, nie potrafiłby nam tego powiedzieć.

– Jeżeli odwoływanie się do tyranii ma mu umożliwić wspominanie „lepszych czasów”, to… dziękuję…

– A jednak. To - pewnego rodzaju - spoisty ciąg rozwojowy. Któryś tyran z rzędu wpadł widać na myśl, że własna anonimowość, przy istniejącym systemie władania, będzie korzystna. Społeczeństwo, nie mogąc skoncentrować oporu, skierować wrogich uczuć na konkretną osobę, staje się w jakiejś mierze jak gdyby rozbrojone.