– To na pewno tchawica! – zawołał Karl ze swej wysokości.
Naprawa helikoptera potrwała niecałe dwie godziny i gdy Karl po próbnym starcie zaprosił całą załogę do środka, wszyscy wiedzieli, że wyprawa będzie kontynuowana.
Ennil jednak określił ten zamiar jako szaleństwo i stwierdził, że ryzyko przerasta ich możliwości. Kiedy Gela zaproponowała mu, żeby wrócił drugim helikopterem na “Ocean II”, odmówił z oburzeniem, tłumacząc, że jemu wyprawa odpowiada, a chodzi mu tylko o dobro załogi.
– Sam widzisz, że inni podjęli już decyzję – powiedziała Gela wskazując na helikopter, za którego szybą widać było twarze trzech osób.
Tuż po starcie Carol nagle wyciągnęła rękę w kierunku góry o kształcie stożka, wznoszącej się pomiędzy nabrzeżnym żwirowiskiem a strefą roślinną. Wydawało się, że cała góra składa się wyłącznie z mrówek. Kłębiły się jedna przez drugą, taszcząc pozornie bez celu jakieś przedmioty.
Nikt nie odezwał się nawet słowem, jak gdyby strach odebrał im mowę. Milczenie przerwał Karl.
– To nasi wybawcy – powiedział.
Pozostali przytaknęli mu z ulgą, ale nie kryli swej radości, kiedy stracili wreszcie tę górę z oczu.
Lecieli powoli i nisko, przesuwając się niemal tuż nad wierzchołkami drzew, które Ennil określił jako olchy i topole. W dole rozpościerał się bezmiar dżungli; to miejsce nie nadawało się na bazę.
Od czasu do czasu dostrzegali w gąszczu jakieś poruszenie; najczęściej były to mrówki lub inne owady podobnej wielkości, które skakały po pniach i liściach. Również w powietrzu, wokół helikoptera, roiło się wprost od stworzeń. Tylko nieliczne z nich były mniejsze od maszyny.
Początkowo członkowie załogi instynktownie ściskali uchwyty, kiedy stworzenia te z ogłuszającym brzękiem przelatywały obok albo ich wyprzedzały. Karl usiłował rozpaczliwie wymijać je, ograniczał prędkość, wykonywał karkołomne loty nurkowe, które zapierały dech w piersiach. Jedynie Charles nie posiadał się z zachwytu.
– Eldorado zwierząt! – wykrzykiwał. To kładł się na brzuchu, to znowu wykrzywiał się dziwacznie nad fotelem drugiego pilota i fotografował przez cały czas śmigłych lotników. Podniecony zwracał uwagę wszystkich na migotliwe, zielonkawe pancerze, tęczowe skrzydła, trąbki, długie odnóża – nie znajdując oczywiście u nikogo poparcia dla swego entuzjazmu. Każdy starał się łagodzić skutki wstrząsów maszyny.
– Teraz ja – odezwał się w końcu Chris. Siedział w fotelu drugiego pilota, wpatrując się z natężeniem przed siebie.
Karl wykonywał właśnie zwrot, chcąc wyminąć żółtawobrunatnego intruza, dosyć ciężkiego, dwukrotnie szerszego od helikoptera.
Bestia brzęczała nieprzyjemnie, miała olbrzymie, podzielone na regularne pola oczy i całe ciało pokryte szczeciną. Przy tylnych odnóżach widniały przytłaczających rozmiarów żółte wory. Nawiasem mówiąc, stwór nie zwracał na helikopter najmniejszej uwagi.
Karl spojrzał pytająco na Chrisa.
– Tak, Karl, przejmuję stery – powtórzył Chris. – Uwaga… już!
Chris poderwał maszynę nieznacznie do góry, wziął kurs na południe, przeleciał tuż nad wierzchołkami roślin kierując się do ciemnego pasma nad horyzontem, po czym włączył autopilota. Dopiero teraz odprężył się i usadowił wygodniej w fotelu. Nadal jednak spoglądał bacznie przed siebie.
Reszta załogi reagowała różnie na postępowanie Chrisa. Charles sprawiał wrażenie, jakby to wszystko nie docierało do jego świadomości. Stał przy jednym z górnych okienek i czekał na czarnego owada., który szykował się do wyprzedzenia helikoptera.
Carol siedziała na ławce blada, ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w przeciwległa ścianę kabiny. Trudno było odgadnąć, o czym myśli.
Gela zerwała się z miejsca i podeszła od tyłu do Chrisa. Nilpach patrzył jakby nie rozumiejąc, co się dzieje.
Helikopter leciał z umiarkowaną prędkością swoim kursem, a na zewnątrz, jak przedtem, przemykały z furkotem najrozmaitsze stwory, niekiedy w licznych grupach, nadlatując poziomo i pionowo, czasem tak blisko, że niemal ocierały się o maszynę.
Właśnie zbliżało się ociężałe czarne monstrum pokryte szczeciną. Miało olbrzymie szczęki i sześć długich, wieloczłonowych odnóży. Owad buczał przeraźliwie.
Gela instynktownie skoczyła do przodu i uchwyciła drążek sterowy, gotowa poderwać helikopter do góry.
Chris ścisnął jej przegub niczym w imadle.
– Zostaw to! – syknął.
Tuż przed helikopterem czarny, buczący stwór lekko skręcił i minął ich z hałasem.
– Cudo! – zawołał Ennil. – Spójrzcie, na odwłoku ma żółte paski. To chyba trzmiel.
Chris puścił Gelę.
– Pamiętaj, że pilot prowadzący maszynę jest odpowiedzialny za lot. A więc nie wtrącaj się.
– A jeżeli twoja lekkomyślność sprowadzi nieszczęście na całą załogę? – zawołała zirytowana Gela.
– Chodź! – zawołał Chris również rozgniewany. Podniósł się, ujął ją za ramiona i wcisnął w fotel. – A teraz siedź tu spokojnie i obserwuj.
Gela opierała się przez chwilę, ale chwyt Chrisa był silny. Gbur, arogancki prostak, na co on sobie pozwala, pomyślała obrażona. Jednocześnie nie mogła się jednak oprzeć uczuciu podziwu: wydawało się, że Chris ma szczególną umiejętność decydowania. Zadała sobie nagle pytanie, jak by postąpiła, będąc na jego miejscu. On miał trzyletnie doświadczenie, ale nigdy jeszcze nie opuścił swej rodzinnej wyspy. Nagle pomyślała o Haroldzie; zginął podczas swej pierwszej ekspedycji oceanicznej.
To, co przeżyliśmy do tej pory, zapowiada jeszcze niejedno, pomyślała Gela. Wiedziała, że napięcie nerwowe wcześniej czy później może źle wpłynąć na załogę. Jedynie Chris zdawał się nie podlegać wpływom. Jeszcze się przekona, że mnie nie docenił, myślała dalej. Ostatecznie ukończyłam wszystkie kursy tak samo dobrze jak on. I był jeszcze Harold, który mi pomagał. Harold wart jest dwóch takich jak Chris…
Czy na pewno?
Gela cofnęła machinalnie głowę, kiedy przed oknem kabiny pojawiło się na krótko potężne odnóże cicho brzęczącego owada.
Strach, jaki odczuwała, ustępował. Za nią stał Chris, gotów bronić jej w razie rzeczywistego niebezpieczeństwa. Carol podeszła do wieżyczki, aby popatrzeć.
Jedynie Charles jakby nie zauważył niczego. Biegał po kabinie i fotografował jak opętany, chcąc utrwalić możliwie jak najwięcej z tego świata zwierząt.
Gela czuła jeszcze lekki gniew. A na domiar wszystkiego pomyślała, że Chris ma chyba rację.
– Te zwierzęta nie są złośliwe – wyjaśnił Chris. – Lecą zwinniej niż nasz helikopter i wcale nie dążą do zderzenia. Spójrzcie, one reagują dziesięć razy szybciej niż my. – Urwał na moment, po czym zwrócił się wprost do Geli: – No jak, przekonałaś się?
Gela bez słowa wstała. Carol chwyciła ją za ramię i poszły razem na tył maszyny. Gela zatrzymała się.
– Czy… – zaczęła Carol – czy wśród tylu istot żywych nie może być też rozumnych?
Gelę zaskoczyło nieco to pytanie. Potem niepewnie wskazała ręką na przednią szybę:
– Myślisz o nich?
– Nie – odparła Carol. – Oczywiście nie o nich. – Lekka ironia zawarta w głosie Geli nie zbiła jej z tropu.