Выбрать главу

– Było pięknie, cudownie, ciekawie i… tak, wszędzie. Co u Leonarda? Wzrok Mayis stał się rozmarzony. Uśmiechnęła się, stukając w menu srebrnym paznokciem.

– Jest wspaniały. Żyje nam się lepiej, niż przypuszczałam. To on zaprojektował ten kostium.

Eye spojrzała na cienki materiał ledwie przykrywający jej kształtne

– Nazywasz to kostiumem?

– Do mojego nowego numeru. Och, mam ci tyle do powiedzenia.

– Chwyciła napój, gdy tylko ukazał się w okienku automatu. – Sama nie wiem, od czego zacząć. Jest tu facet, z którym pracuję, inżynier dźwięku i muzyk. Robimy razem płytę, Eye – wiesz, pełna obróbka materiału. Jest pewien, że uda się nam dobrze ją sprzedać. Nazywa się Jess Barrow i jest świetny. Był dosyć znany z własnych rzeczy jeszcze kilka lat temu. Może coś o nim słyszałaś?

– Nie. – Eye wiedziała, że jak na dziewczynę, która sporą część życia spędziła na ulicach, w pewnych sprawach Mayis często zdradzała wyjątkową naiwność. – Ile mu płacisz?

– To nie tak. – Mayis odęła usta. – Musiałam tylko zmienić wysokość mojego honorarium za płytę. Jeśli się nam uda, będzie miał sześćdziesiąt procent zysków przez pierwsze trzy lata, a potem będziemy renegocjować warunki.

– Słyszałam o nim – odezwała się Peabody. Na dowód swej sympatii dla Mayis rozpięła guzik przy kołnierzyku. – Kilka lat temu wylansował parę hitów i zdaje się, że był związany z Cassandrą.

– Eye zmarszczyła brew, na co Peabody wzruszyła ramionami. – Z tą piosenkarką.

– Jesteś fanem muzyki, Peabody? Nigdy nie przestajesz mnie zdumiewać.

– Czasem słucham różnych piosenek – wybulgotała Peabody w swoją szklankę. – Jak wszyscy.

– Z Cassandrą już dawno skończone – powiedziała wesoło Mayis.

– Szukał nowej wokalistki i znalazł mnie.

Eye zastanawiała się, czego jeszcze mógł szukać.

– Co na to Leonardo?

– Powiedział, że to mega zdarzenie. Eye musisz wpaść do studia i zobaczyć nas w akcji. Jess jest autentycznym geniuszem.

Miała zamiar zobaczyć ich w akcji. Lista ludzi, których Eye kochała, była krótka, a Mayis znajdowała się na tej liście.

Kiedy wróciły z Peabody do samochodu i ruszyły w kierunku centrali, powiedziała:

– Sprawdź tego Jessa Barrowa, Peabody.

Bez zdziwienia wyjęła swój notatnik i wstukała polecenie.

– Mayis chyba się to nie spodoba.

– Nie musi o tym nic wiedzieć.

Eye ominęła wózek, z którego sprzedawano mrożone owoce na patyku, po czym wjechała w Dziesiątą Ulicę, gdzie nawierzchnię jezdni pruły automatyczne mioty pneumatyczne. Na niebie pojawił się sterowiec reklamowy, zachęcający do odwiedzenia Bloomingsdale”a. Dwudziestoprocentowa przedsezonowa obniżka cen zimowych płaszczy – damskich, męskich i dla obojga płci. Też mi okazja.

Dojrzała faceta w prochowcu, który chwiejnym krokiem zmierzał w stronę trzech dziewczyn, i ciężko westchnęła.

– Cholera, Clevis.

– Clevis?

– To jego rewir – odrzekła Eye, zjeżdżając do krawężnika, w strefę przeznaczoną dla ciężarówek. – Często tu zaglądałam, kiedy jeszcze nie chodziłam w mundurze. Od lat się tu kręci. No chodź, Peabody. Ocalimy przed nim biedne dzieci.

Wyszła na chodnik, mijając dwóch mężczyzn, którzy zawzięcie kłócili się o jakiś mecz baseballowy. Sądząc z zapachu, jaki wydzielali, musieli stać w upale już bardzo długo. Krzyknęła, lecz jej głos utonął w huku młotów pneumatycznych. Dała więc za wygraną, przyspieszyła kroku i zagrodziła drogę Clevisowj, zanim zdołał się zbliżyć do niczego nie podejrzewających, zarumienionych dziewcząt.

– Cześć, Clevis.

Popatrzył na nią zdumiony przez blade szkła przeciwsłoneczne. Jego jasne włosy wiły się w lokach wokół niewinnej twarzy cherubina. Miał już co najmniej osiemdziesiątkę.

– Dallas. Cześć, Dallas. Wieki cię nie widziałem. – Błysnął białymi zębami, obrzucając Peabody badawczym spojrzeniem.

– A to kto?

– Peabody, oto właśnie Clevis. Clevis, nie chcesz chyba niepokoić tych małych dziewczynek, co?

– Nie. Pewnie, cholera, że nie chciałem ich niepokoić. – Poruszył znacząco brwiami. – Chciałem im tylko pokazać i tyle.

– Nie zrobisz tego, Clevis. Nie powinieneś za dużo przebywać na powietrzu w taki upał.

– Lubię, gdy jest gorąco. – Zachichotał. – Idę sobie – rzekł westchnieniem, gdy trójka roześmianych dziewcząt przebiegała przez ulicę. – Chyba dziś już im nie pokażę. Wam mogę pokazać.

– Clevis, nie… – fuknęła ostrzegawczo Eye, ale już zdążył rozchylić poły płaszcza. Pod spodem był całkiem nagi, nie licząc jaskrawo- niebieskiej kokardy, fantazyjnie zawiązanej na przywiędłym fiucie.

– Pięknie, Clevis. Wybrałeś śliczny kolor. Pasuje do twoich oczu.

Przyjaznym gestem położyła mu rękę na ramieniu. – Przejedziemy się, dobrze?

– Dobra, dobra. Lubisz niebieski, Peabody?

Peabody poważnie skinęła głową, otwierając mu tylne drzwi pomagając wsiąść do wozu.

– Niebieski to mój ulubiony kolor.

Zatrzasnęła drzwi i napotkała wesole oczy Eye.

– Witamy w pracy, poruczniku.

– Dobrze jest wrócić, Peabody. Mimo wszystko, dobrze jednak wrócić.

Milo było też wrócić do domu. Eye wjechała przez wysoką, żelazną bramę, która strzegła wyniosłej fortecy. Nie doznawała już szoku, jadąc długim podjazdem, mijając zadbane trawniki i kwitnące drzewa. Wreszcie dotarła do eleganckiego domu ze szkła i kamienia, w którym teraz mieszkała.

Kontrast między jej miejscem pracy i mieszkaniem był nie mniej rażący. Dom był cichy – ciszą, na którą mogli sobie pozwolić w tym wielkim mieście tylko najbogatsi. Słyszała ptasi śpiew, widziała błękit nieba i czuła zapach świeżo skoszonej trawy. Kilka minut drogi stąd, zaledwie kilka minut, tętnił hałasem spocony kolos Nowego Jorku.

Tu jest azyl, pomyślała. Dla niej i Roarke”a.

Dwie zagubione dusze, jak ich kiedyś nazwała. Zastanawiała się, czy przestały być zagubione, kiedy się wreszcie odnalazły.

Zostawiła samochód przed głównym wejściem wiedząc, że sfatygowana karoseria i bezkształtna, niegustowna sylwetka wozu zapewne zgorszą Summerseta, sztywnego służącego Roarke”a. Właściwie mogła włączyć automat, który by usunął auto sprzed domu i wprowadził do garażu, ale uwielbiała drażnić się z Summersetem.

Otworzyła drzwi i zobaczyła go – stał w głównym hallu; na ustach igrał mu drwiący uśmieszek.

– Pani wóz jest paskudny.

– To własność miasta. – Schyliła się i wzięła na ręce grubego kota o różnokolorowych oczach, który wyszedł jej na spotkanie.

– Jeśli nie chcesz, żeby stał przed wejściem, możesz sam go wprowadzić.

Usłyszała melodyjny śmiech dobiegający z głębi holu i podejrzliwie uniosła brew.

– Jakieś towarzystwo?

– Istotnie. – Summerset pełnym dezaprobaty spojrzeniem obrzucił jej wymiętą koszulę i spodnie i zatrzymał wzrok na kaburze, której jeszcze nie odpięła. – Proponuję, żeby się pani wykąpała i przebrała przed spotkaniem z gośćmi.

– A ja proponuję, żebyś pocałował mnie w dupę – odparła z uśmiechem i wolnym krokiem wyminęła go.

W głównym salonie pełnym skarbów, które Roarke zbierał w różnych zakątkach wszechświata, toczyło się wytworne przyjęcie w dość szczupłym gronie. Na srebrnych tacach piętrzyły się kanapki, w kieliszkach pieniło się białe, musujące wino. Roarke wyglądał jak czarny anioł w stroju, który jemu wydawał się pewnie najzwyklejszym, niedbałym ubiorem. Jedwabna czarna koszula, czarne, idealnie dopasowane spodnie i pasek, którego klamra połyskiwała srebrem, doskonale do niego pasowały i nadawały mu wygląd człowieka, jakim był w rzeczywistości: bogatego, olśniewającego i niebezpiecznego.