– To nie takie proste. – Eye ostrożnie posunęła się o następne trzy kroki, nie spuszczając go z oka. – Wiesz, że stąd się me wydostaniesz. Ulica jest już zablokowana, budynek otoczony przez ochronę. Jezu, stary, cały teren roi się od gliniarzy o każdej porze dnia i nocy. Mogłeś sobie wybrać lepsze miejsce.
Kątem oka dostrzegła, że Peabody wślizgnęła się tylnym wejściem i zajęła pozycję. Żadna z nich nie mogła ryzykować strzału, dopóki miał w rękach kasjerkę i ładunek.
– Jeżeli to upuścisz albo nawet za bardzo się spocisz, może wybuchnąć. Wszyscy w środku zginą.
– No to wszyscy zginiemy. To i tak bez znaczenia.
– Puść tę dziewczynę. Jest zwykłą urzędniczką. Próbuje zarobić na życie.
– Ja też próbowałem.
Spostrzegła to w jego oczach ułamek sekundy za późno. Bezdenną rozpacz. W mgnieniu oka podrzucił wysoko bombę. Całe życie mignęło jej przed oczami, gdy puściła się sprintem i rzuciła na podłogę. Spóźniła się o włos.
Właśnie kiedy zasłoniła rękami głowę przed wybuchem, tandetnie wykonana kula potoczyła się do rogu, podskoczyła i znieruchomiała.
– Niewypał. – Niedoszły złodziej zaśmiał się cicho – Zaskoczona?
– Eye zerwała się na nogi. I wtedy zaatakował.
Nie miała czasu, żeby wycelować ani nawet strzelić bez mierzenia. Zaatakował ją, uderzając z całej siły, jak taranem. Poleciała plecami na kasy samoobsługowe. Dopiero teraz nastąpił wybuch – eksplozja bólu w jej głowie, kiedy biodrem trafiła w twardą krawędź. Cudem nie wypuściła broni z ręki. Miała nadzieję, że trzask, który usłyszała, to tylko łamiący się tam laminat, a nie kość.
Chwycił ją w ramiona, co mogło wyglądać jak miłosny uścisk, który okazał się jednak zadziwiająco skuteczny. Zablokował jej broń, przypierając ją do kasy, tak że nie mogła poruszać się wokół własnej osi, tylko z trudem przesunęła ciężar ciała w bok.
Runęli na podłogę. Nieszczęśliwie znalazła się pod jego szczupłym, konwulsyjnie prężącym się ciałem, które na niej ciężko wylądowało. Uderzyła łokciem w płytkę w podłodze, uwalniając kolano i podstępnie zadając mu cios. Wkładając w to więcej siły niż techniki, walnęła go kolbą w skroń.
Cios okazał się skuteczny. Wywrócił oczy białkami do góry i opadł na nią bezwładnie. Zsunęła go z siebie, podnosząc się na kolana.
Zdyszana, walcząc z mdłościami, których dostała, gdy jej żołądek zderzył się z jakąś kościstą częścią jego ciała, Odgarnęła włosy z oczu. Peabody także klęczała, z bombą w jednej a bronią w drugiej ręce.
– Nie mogłam strzelić. Pobiegłam po bombę. Myślałam że sama dasz sobie radę.
– Świetnie, po prostu ślicznie. – Wszystko ją bolało a na widok swojej asystentki z bombą w dłoni zaczęło jej pulsować w skroniach.
– Nie ruszaj się.
– Nie ruszam się. Nawet nie oddycham.
– Trzeba wezwać saperów. Przynieś pojemnik.
– Właśnie miałam… – Peabody urwała i zbladła jak widmo.
– Cholera, Dallas, to się robi gorące.
– Rzuć to! W tej chwili! Kryj się. – Eye złapała jedną ręką bezwładne ciało i pociągnęła nieprzytomnego za kasę, przywarła do niego i zakryła głowę rękami.
Powietrzem wstrząsnęła eksplozja. Eye poczuła falę gorąca i Bóg wie co posypało się na nią. Automatyczny czujnik przeciwpożarowy włączył alarm, ostrzegając pracowników i klientów, by spokojnie i pojedynczo opuścili budynek. Z sufitu trysnęły strugi lodowatej wody.
Wdzięczna, że nie czuje większego bólu i wszystkie części ciała ma chyba na miejscu, złożyła podziękowania opatrzności.
Kaszląc w gęstym dymie, wypełzła spoza resztek kasy.
– Peabody! Jezu! – Zachłysnęła się, przetarła szczypiące oczy i czołgała się dalej, stwierdziwszy, że podłoga jest teraz mokra i lepka. Coś gorącego oparzyło ją w rękę, więc zaklęła. – Peabody, gdzie jesteś, do cholery?
– Tutaj. – Słabej odpowiedzi towarzyszył suchy kaszel. – Chyba jestem cała.
Stojąc na czworakach, zobaczyły się wreszcie przez zasłonę z dymu i strumieni wody. Popatrzyły na swoje czarne twarze. Eye wyciągnęła rękę i słabym ruchem klepnęła ją kilka razy po głowie.
– Włosy ci się paliły – wyjaśniła.
– Dzięki. Co z tym dupkiem?
– Ciągle nieprzytomny. – Eye przysiadła na piętach i przeprowadziła szybkie oględziny. Nie zauważyła krwi, co było niemałą ulgą. Miała na sobie ubranie, choć całe było w strzępach. – Wiesz, zdaje mi się, że ten budynek należy do Roarke”a.
– No to pewnie będzie wkurzony. Dym i woda to najgorsze świństwo.
– Wiem. Co za pieprzony dzień. Niech się tym zajmą gliny od kredytów. Dzisiaj wieczorem urządzam przyjęcie.
– Tak. – Peabody skrzywiła się, wciągając poszarpany rękaw munduru. – Nie mogę się już doczekać. – Nagle zachwiała się i popatrzyła na nią spod zmrużonych powiek. – Dallas, ile miałaś par oczu, kiedy tu wchodziłaś?
– Jedną. Zdaje się.
– Cholera. Teraz masz dwie. Chyba jedna z nas ma kłopot. – Po tych słowach padła Eye w ramiona.
Nie było chwili do stracenia. Wyciągnęła Peabody ze zgliszczy i przekazała ją ekipie medycznej, złożyła meldunek oficerowi dowodzącemu oddziałem ochrony, a potem przekazała te same informacje saperom. Między jednym a drugim meldunkiem popędziła medyków, by zajęli się Peabody, powstrzymując ich próby zbadania jej skanerem urazowym.
Roarke przebrał się już na wieczór, kiedy wpadła do domu.
Przerwał rozmowę z Tokio, którą prowadził przez ręczny videokom, i odwrócił się od kwiaciarzy układających w holu bukiety z białych i różowych malw.
– Co ci się stało?
– Nie pytaj. – Minęła go w biegu i pomknęła na górę.
Gdy wszedł za nią do sypialni i zamknął drzwi, pozbyła się już tego, co zostało z jej koszuli.
– Jednak zapytam.
– Jednak okazało się, że bomba nie była niewypałem. – Nie chcąc usiąść i zabrudzić mebli czymś, co oblepiało jej spodnie, zaczęła skakać na jednej nodze, próbując zsunąć but.
Roarke nabrał głęboko powietrza.
– Bomba?
– No, taki ładunek domowej roboty. Aż trudno uwierzyć. – Udało się jej uwolnić od drugiego buta i zaczęła ściągać poszarpane, brudne spodnie. – Jeden gość napadł na centrum kredytowe dwie przecznice od centrali policji. Idiota. – Rzuciła strzępy ubrania na podłogę, odwróciła się i chciała pobiec pod prysznic, ale w tym momencie Roarke złapał ją za ramię.
– Rany boskie. – Obrócił ją, żeby lepiej widzieć purpurowy siniec na jej biodrze. Był większy od jego dłoni. Prawe kolano spuchło jak balon; poza tym rozliczne siniaki okrywały jej ręce i ramiona. – Eye, wyglądasz potwornie.
– Powinieneś zobaczyć tamtego. Przynajmniej dzięki państwu będzie miał przez kilka łat dach nad głową i trzy posiłki dziennie. Muszę się doprowadzić do porządku.
Nie puścił jej, tylko spojrzał jej w oczy.
– Przypuszczam, że nie pozwoliłaś, by obejrzała cię ekipa medyczna
– Te rzeźniki? Uśmiechnęła się. – Nic mi nie jest, jestem tylko trochę poobijana. Jutro się tym zajmę.
– Będziesz miała szczęście, jeżeli jutro zdołasz się poruszać. Chodź.
– Roarke… – Skrzywiła się i utykając poszła za nim do łazienki.
– Siadaj. I bądź cicho.
– Nie ma na to czasu. – Usiadła, odwracając wzrok. – To może potrwać kilka godzin, zanim uda mi się pozbyć tego smrodu i sadzy. Chryste, ależ te domowe bomby śmierdzą. – Powąchała ramię i wykrzywiła się. – Siarka. – Spojrzała na niego podejrzliwie. – Co to jest?