– Prawdopodobnie odpowiedzialne za śmierć czworga ludzi – przerwała Eye. Podeszła do niego. – Muszę ci przekazać najnowsze informacje.
Po dwudziestu minutach Feeney zabrał się do roboty, używając swojego przenośnego zestawu, który przyniósł z samochodu. Eye nic nie zrozumiała z tego, co do siebie mruczał, a kiedy próbowała zajrzeć mu przez ramię, nie potraktował jej zbyt uprzejmie.
Spacerowała więc po tarasie, a potem połączyła się ze szpitalem, aby zapytać, jak się czuje Jess. Właśnie skończyła wydawać Peabody polecenie, by przekazała służbę w ręce jakiegoś mundurowego policjanta i pojechała do domu trochę się przespać, kiedy wszedł Roarke.
– Powiedziałem gościom, jak bardzo żałujesz, że nie mogłaś ich pożegnać – rzekł, częstując się kolejną brandy. – Wyjaśniłem, że wezwano cię służbowo zupełnie nagle. Usłyszałem wiele słów współczucia, że dzielę życie z gliniarzem.
– Uprzedzałam cię, że to nie będzie najlepszy układ.
Uśmiechnął się tylko, lecz jego oczy pozostały chłodne.
– To trochę złagodziło gniew Mayis. Ma nadzieję, że jutro się z nią skontaktujesz.
– Na pewno. Muszę jej wszystko wytłumaczyć. Pytała o Barrowa?
– Powiedziałem jej, że jest trochę… niedysponowany. I że to się stało dość nagle. – Nie dotknął jej. Chciał, ale nie był jeszcze do tego gotów. – Boli cię, Eye. Widzę.
– Jeszcze jedna taka uwaga, a będę cię musiała rozpłaszczyć na ziemi. Feeney i ja mamy tu sporo roboty i muszę być na chodzie. Nie jestem wątła i krucha, Roarke. – Jej oczy mówiły do niego, „Odłóż to na potem.” – Przyzwyczaj się w końcu do tego.
– Jeszcze nie umiem. – Odstawił brandy, wsunął ręce do kieszeni.
– Mogę pomóc – powiedział, wskazując głową Feeneya.
– To sprawa policji. Nie jesteś upoważniony, żeby dotykać tej maszyny.
Dopiero gdy odwrócił się do niej i w jego oczach zobaczyła dawny humor, z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie.
– To zależy od Feeneya – warknęła. – Jest ode mnie wyższy stopniem i jeżeli chce, żebyś pchał łapy w jego robotę, to jego sprawa. Nie chcę nic o tym wiedzieć. Muszę poskładać do kupy meldunki.
Ruszyła do wyjścia. Każdy jej ruch zdradzał głębokie wzburzenie.
– Eye. – Zatrzymała się i spojrzała na niego groźnie przez ramię. Potrząsnął głową. – Nie, nic. – Bezradnie rozłożył ręce. – Nic – powtórzył.
– Odwal się. Wkurzasz mnie. – Przeszła obok niego krokiem pełnym godności, wywołując na jego twarzy cień uśmiechu.
– Ja też cię kocham – powiedział półgłosem i podszedł do Feeneya. – Cóż my tu mamy?
– Aż się chce płakać. Przysięgam. To cudo. Prawdziwe, przepiękne cudo. Mówię ci, ten facet musi być geniuszem. Chodź, sam zobacz tablicę obrazów. Tylko popatrz.
Roarke zsunął marynarkę, przykucnął i wziął się do roboty.
Nie położyła się. Jeden jedyny raz Eye przemogła swoje uprzedzenia i wzięła dopuszczalną dawkę środków pobudzających. Poczuła, jak opada z niej zmęczenie, a umysł odzyskuje jasność i sprawność. Wzięła prysznic, rozpakowała lodowy bandaż, którym owinęła sobie kolano, i przyrzekła sobie, że resztą obrażeń zajmie się później.
Była szósta rano, kiedy wróciła na taras. Konsoleta została metodycznie rozebrana na czynniki pierwsze. Na błyszczącej podłodze leżały druty, płytki, dyski, kostki układów scalonych, napędy i panele poukładane w kupki, w których, jak przypuszczała, wszystko miało swoje miejsce.
Między nimi siedział ze skrzyżowanymi nogami Roarke w jedwabnej koszuli i eleganckich spodniach, pilnie wprowadzając dane do rejestru. Zauważyła, że związał włosy, by nie spadały mu na twarz. Był niezwykle skupiony i zaabsorbowany; jego ciemnoniebieskie oczy Q tak wczesnej godzinie wydawały się niedorzecznie przytomne.
– Mam – mruknął do Feeneya. – Sprawdzam teraz składniki. Widziałem już coś takiego. Bardzo podobnego. Służy do skalowania.
– Wyciągnął rejestr w stronę panelu nożnego konsolety. – Sam zobacz. Spod maszyny wyskoczyła ręka i chwyciła rejestr.
– Tak, to mogło być to. Kurwa mać, to mogło być to. Niech mnie szlag.
– Irlandczycy tak uroczo dobierają słowa.
Na dźwięk oschłego tonu Eye spod maszyny wyjrzała głowa Feeneya. Włosy stanęły mu dęba, jakby przy zabawie elektroniką sam się poraził prądem. Jego oczy błyszczały dzikim blaskiem.
– Hej, Dallas. Chyba to mamy.
– A czemu tak długo to trwało?
– Jaja sobie robisz? – Głowa Feeneya znów zniknęła.
Eye wymieniła z Roarkiem długie, poważne spojrzenie.
– Dzień dobry, poruczniku.
– Ciebie tu nie ma – powiedziała, mijając go. – Ja cię tu nie widzę. Feeney, co masz?
– To maleństwo ma kupę opcji – zaczął, wynurzając się z powrotem i siadając na profilowanym krześle konsolety. – Mnóstwo bajerów. Ale ten, do którego musieliśmy się dokopać przez różne zabezpieczenia, to prawdziwy skarb. – Znowu pogładził palcami gładką powierzchnię wypatroszonej konsolety. – Facet, który to projektował, mógłby być cholernie dobrym detektywem od elektroniki. Większość moich chłopaków nie umiałaby zrobić podobnych rzeczy. Widzisz, to kreatywność. – Pokiwał palcem. – To nie tylko tablice i normy. Kreatywność łamie różne granice. Ten gość przeszedł niejedną granicę. On ma to już we krwi. A to może nazwać chwalebnym ukoronowaniem swojego geniuszu.
Podał jej rejestr wiedząc, że spojrzy nieufnie na listę kodów i składników.
– Więc?
– Żeby się do tego dostać, trzeba było wielkiej sztuki. Do otwarcia trzeba hasła, wzoru jego własnego głosu, linii papilarnych. Było też kilka podwójnych zabezpieczeń. Godzinę temu omal się nie załamaliśmy, prawda, Roarke?
Roarke wstał i wepchnął ręce do kieszeni.
– Ani przez chwilę w ciebie nie wątpiłem, kapitanie.
– No. – Feeney wyszczerzył zęby w uśmiechu. Na wypadek, gdyby twoje modlitwy nie podziałały, stary, ja też się modliłem. Mimo to nie znam chyba nikogo, z kim chętniej poszedłbym do piekła.
– Nawzajem.
– Jeśli skończyliście swój taniec męskiej przyjaźni, może byście mi wytłumaczyli, co to, do cholery, jest?
– Skaner. Najbardziej skomplikowany, jaki widziałem poza pokojem, gdzie robi się badania.
– Badania?
Była to procedura, która przejmowała strachem każdego gliniarza. Musiał ją przejść każdy, ilekroć był zmuszony użyć broni nastawionej na maksimum, by zabić.
Chociaż schematy mózgów wszystkich nowojorskich gliniarzy są przechowywane w archiwum, w czasie badań robi się skanowanie. Żeby sprawdzić, czy nie ma żadnych nieprawidłowości, skaz czy uszkodzeń, które by mogły wpłynąć na decyzję o użyciu maksymalnej obrony. Wyniki porównuje się z ostatnimi, potem delikwenta bierze się na kilka wirtualnych przejażdżek, które wykorzystują dane z wyników skanowania. Paskudna metoda.
Feeney przeszedł to tylko raz i miał nadzieję, że już nigdy me będzie tego musiał robić.
– A więc udało mu się skopiować albo odtworzyć ten proces? – spytała Eye.
– Powiedziałbym, że on go ulepszył i to kilkakrotnie. – Feeney wskazał stos dysków. – Tu jest mnóstwo schematów fal mózgowych. Nie powinno być trudności z porównaniem ich ze schematami ofiar i zidentyfikowaniem.
Jednym z nich jest pewnie jej własny schemat, pomyślała. Jej umysł na dysku.
– Solidna robota.