Выбрать главу

— Można by się spodziewać, że zawiadomią, kogo trzeba. Nie sądzisz?

— Zawiadomią o …aargh! — Eryk chwycił się za kostkę.

— To całe nowoczesne kierownictwo… — Twarz Rincewinda emanowała oburzeniem i troską. — Idą z postępem, wprowadzają te zmiany, te nowe zasady, ale czy zapytają ludzi, tworzących szkielet…

— …egzoszkielet… — poprawił go demon.

— … czy inną wapienną lub chitynową strukturę organizacji? — dokończył płynnie Rincewind. Czekał niecierpliwie, ponieważ wiedział, co za chwilę nastąpi.

— Akurat — rzekł Urglefloggah. — Za bardzo są zajęci czytaniem notatek służbowych, ot co.

— Uważam, że to obrzydliwe.

— A wiesz — podjął Urglefloggah. — Nie zabrali mnie na wycieczkę Klubu 18 000–30 000. Powiedzieli, że jestem za stary i będę psuł zabawę.

— Do czego dochodzi na tamtym świecie — westchnął Rincewind ze współczuciem.

— I nigdy tutaj nie schodzą. — Demon, przygarbił się. — Nigdy mi nic nie mówią. O tak, bardzo ważne zajęcie, pilnować tej przeklętej bramy. Bardzo ważne. Akurat.

— Słuchaj — przerwał mu Rincewind. — Może szepnąłbym komuś słówko…

— Siedzę tu na dole na okrągło, a ich widuję tylko…

— Może pogadamy z kim trzeba?

Demon pociągnął kilkoma nosami równocześnie.

— A mógłbyś? — zapytał.

— Z przyjemnością — obiecał Rincewind.

Urglefloggah poweselał trochę, ale na wszelki wypadek ni za bardzo.

— Na pewno nie zaszkodzi — mruknął.

Rincewind zebrał się na odwagę i poklepał stwora po tym, co — miał rozpaczliwą nadzieję — było plecami.

— Nie martw się o to — powiedział.

— To bardzo uprzejmie z twojej strony.

Rincewind spojrzał na Eryka ponad roztrzęsioną górą macek.

— Musimy już iść — rzekł. — Nie możemy się spóźnić na spotkanie.

Nad głową demona machał do chłopca gorączkowo.

Eryk wyszczerzył zęby.

— A tak, spotkanie — powiedział.

Odeszli szerokim tunelem. Eryk zachichotał histerycznie.

— Czy teraz uciekamy? — spytał.

— Teraz idziemy spokojnie — odparł Rincewind. — Zwykły spacer. Przede wszystkim należy zachowywać się nonszalancko. Najważniejsze jest wyczucie czasu.

Spojrzał na Eryka.

Eryk spojrzał na niego.

Za nimi Urglefloggah wydał z siebie dźwięk z rodzaju wreszcie-to-wszystko-zrozumialem.

— Mniej więcej teraz? — spytał Eryk.

— Mniej więcej teraz będzie odpowiednie. Tak.

Zaczęli uciekać.

Piekło okazało się całkiem inne, niż oczekiwał Rincewind, choć dostrzegał oznaki tego, czym było kiedyś: jakiś wypalony żużel w kącie, ślad ognia na suficie… Panował upał — żar, jaki powstaje, kiedy powietrze grzeje się w piekarniku przez lata…

Piekło, jak ktoś zasugerował, to inni.

Ten fakt wciąż zaskakiwał wielu pracujących tu demonów, którzy zawsze uważali, że Piekło to wbijanie w ludzi ostrych przedmiotów, spychanie ich do jezior krwi i tak dalej. To dlatego, że demony — podobnie jak większość ludzi — nie pojmują różnicy między ciałem i duszą.

Problem w tym, co zauważał już chmary piekielnych władców, że istnieją pewne granice bólu, jaki można zadać duszy za pomocą — na przykład — rozżarzonych do czerwoności obcęgów. Nawet całkiem złe i zepsute dusze mają zwykle dość rozumu, by uświadomić sobie, że wobec braku umocowanych do nich ciał i odpowiednich zakończeń nerwowych, nie ma właściwie powodu — poza siłą przyzwyczajeń — do odczuwania nieznośnych cierpień. Więc przestawały. Demony dalej robiły swoje, ponieważ tępa i bezmyślna głupota jest częścią tego fachu, ale skoro nikt nie cierpiał, nie bawiło ich to specjalnie i cała robota okazała się bezsensowna. I tak mijały kolejne wieki bezsensu.

Astfgl wykorzystał, nie całkiem tego świadom, zupełnie nowe podejście.

Demony potrafią przemieszczać się między wymiarami. I w trakcie takiej podróży Astfgl znalazł całkiem przyzwoity odpowiednik jeziora krwi, nadający się dla duszy. Uczcie się od ludzi, powtarzał piekielnej arystokracji. Uczcie się od ludzi. To zdumiewające jak wiele można się od nich nauczyć.

Weźmy dla przykładu, pewien rodzaj hotelu. Jest to prawdopodobnie angielska wersja amerykańskiego hotelu, ale funkcjonująca z tym szczególnym angielskim geniuszem, który potrafi wziąć coś amerykańskiego i usunąć z niego jedyny sensowny element. W ten sposób pojawiły się powolne bary szybkiej obsługi, brytyjskie country — and — western oraz takie właśnie hotele.

Jest to normalny dzień roboczy. Bar, a właściwie stół z jasnoróżowym blatem i ustawionym w rogu bezsensownym wiaderkiem na lód, otworzą dopiero za parę godzin. Dodajmy jeszcze deszcz i niech jedyną stacją odbieraną przez tutejszy telewizor będzie walijski Kanał Czwarty, pokazujący typowy nieskończony Eisteddfood, ludowy festiwal z Pant-y-gyrdl. W hotelu jest tylko jedna książka, pozostawiona przez poprzednią ofiarę. To jedna z tych, gdzie nazwisko autora na okładce wydrukowane jest wypukłymi złotymi literami, o wiele większymi niż tytuł. Zapewne jest na niej również róża i pocisk. Brakuje połowy strony.

A jedyne kino w mieście wyświetla coś z napisami i kolorowymi parasolkami.

Potem zatrzymujemy czas, ale doświadczenie płynie dalej, aż wydaje się, ze sam kurz na dywanie podnosi się wolno i wypełnia mózg, a ustach pojawia się smak starej protezy.

I trwa to długo, dłużej, wiecznie. To dużo dłużej niż od teraz do otwarcia baru.

Następnie wydestylujmy to.

Oczywiście, na świecie Dysku brakuje pewnych wymienionych powyżej elementów, ale nuda jest zjawiskiem uniwersalnym, a Astfgl uzyskał w piekle jej wyjątkową odmianę, to znaczy taką nudę, że a) trzeba za nią płacić i b) trwa wtedy, kiedy człowiek teoretycznie powinien się nieźle bawić.

Groty otwierające się przed Rincewindem pełne były mgły i gustownych ścianek działowych. Od czasu do czasu spomiędzy palm w doniczkach rozbrzmiewały wrzaski znudzenia; na ogół jednak panowało to straszliwe otępiające milczenie ludzi, którzy od samego jądra aż po skórę zostają zredukowani do poziomu twarogu.

— Nie rozumiem — stwierdził Eryk. — Gdzie są kotły? Gdzie płomienie? Gdzie… — dodał z nadzieją — sukkuby?

Rincewind zerknął na najbliższy eksponat.

Na brzegu płytkiej jamy siedział ponury demon, którego identyfikator stwierdzał, że jest to Azaremoth, Fetor Psiego Oddechu, a ponadto wyrażał nadzieję, że czytelnik będzie miał przyjemny dzień, W dole leżał głaz, a do niego przykuty był człowiek.

Obok więźnia przysiadł, bardzo z wyglądu znużony, ptak. Rincewind sądził, że papuga Eryka miała ciężką dolę, ale tego ptaka los najwyraźniej przekręcił przez Wyżymaczkę Życia. Sprawiał wrażenie, jakby najpierw został oskubany, a potem wetknięto mu pióra z powrotem.

Ciekawość przezwyciężyła zwykłe tchórzostwo maga.

— O co tu chodzi? — zapytał. — Co się dzieje z tym człowiekiem?

Demon przestał machać nogami nad jamą. Nie pomyślał nawet, by spytać, skąd się tu wziął Rincewind. Założył, że nie znalazłby się tutaj, gdyby nie został uprawniony. Alternatywa była wprost niewiarygodna.

— Nie wiem, co takiego zrobił — odparł. — Ale kiedy zacząłem tu pracować, za karę leżał przykuty do skały, a orzeł przylatywał codziennie i wydziobywał mu wątrobę. Standard.

— Ale teraz chyba go nie atakuje.

— Nie. To się zmieniło. Teraz przylatuje codziennie i opowiada o swojej operacji przepukliny. Przyznaję, że to skuteczne — przyznał ze smutkiem demon. — Ale ja nie nazwałbym tego torturą.