Выбрать главу

– Romantyczne – zgadza się. – Ale odsyp mnie trochę, tyle co w puszkę po kawie Marago, i odstaw do Szwecji – prosi. – Na mój ulubiony cmentarzyk w Grodinge, jakoś się przyzwyczaiłem do niego.

– Wygrzebię same zęby – nie wierzę, że po śmierci może być w Skandynawii lepiej niż w chłodzie hibernacji za życia. – Przynajmniej zęby nie cierpią na reumatyzm.

– Nie przebieraj w urnie. Szczyptę do Szwecji, tyle ile tam przeżyłem, przelicz te dwadzieścia lat na dekagramy i trochę zostaw na uszczelnienie domu, będę o was nadal dbał.

– Ty do mnie nie mów! Ty się do mnie módl! – wrzeszczy na parkingu dziewczyna do swojego chłopaka i trzepie go w plecy reklamówką z piwem.

24 X

Przywiozłam z Hiszpanii genialny wynalazek: cukierki w aerozolu. Żadnych papierków, klejących się rąk. Pola otwiera dzioba, spryskuję jej gardło i spokój.

Czemu nie upraszczać pewnych rzeczy dla wygody i na przykład zamiast stringów nie zakładać nici dentystycznej.

Pola ledwo nauczyła się mówić, już zmyśla. Opowiada historie o misiach i własnych dramatach, krowach wypijających jej mleko ogonem. Ale to chyba nie wyobraźnia próbująca się oderwać od rzeczywistości. Raczej pas startowy dla gramatyki. Próby ułożenia nowych słów, sprawdzenia, czy razem też pasują i dają radę unieść myśl.

25 X

Każdy właściciel domu powtarza: pierwszy buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, trzeci dla siebie. Nasz przy silnych wiatrach zamieni! się w dziurawą szalupę i nabiera wody. Kaszlemy, krztusimy się, tonąc pod zwałami mroźnego powietrza wpadającego każdą szczeliną. Ekipa remontowa z Dworku, zajmująca się ciesiołką, obiecała przyjść po niedzieli. Pytają, czy zatkaliśmy od spodu dom watą mineralną, takiego uszczelnienia wymaga konstrukcja.

– Już dawno, i nadmuchaliśmy kamizelki ratunkowe – potwierdza Piotr zakutany w kapok puchowego bezrękawnika.

26 X

Droga z Piaseczna do Zalesia i dalej do domu trwa dokładnie tyle, ile mozartowski dwudziesty koncert fortepianowy D-moll. Ten koncert jest o mnie, to moje curriculum vitae ze wszystkimi powtórzeniami, wzlotami i melancholią. Dobroć mojej matki, czułość ojca. (Ojcowie muszą kochać matki, by te nie oszalały i nie okaleczyły swoich dzieci.)

Rytmiczna codzienność, z której pojawia się cud zakochania. Nawroty samsary będące napadami metafizycznego reumatyzmu. I bezinteresowny śmiech, smar dobroci, po którym łatwiej się toczy przeznaczenie. Dodałabym do tego mozartowskiego koncertu – mojej autobiografii – postscriptum z Perfect Day Lou Reeda.

W porównaniu z dorosłym rozumek mojej córeczki to przebiśnieg. Wychyla się spod roztopionego dotychczas w świecie „Ja”.

Godzinę dziennie, albo i więcej, zajmuje nam rozpalanie, podkładanie drewna i doglądanie kominka. Krzyczymy na niego, podziwiamy, gdy płonie. Jest ogniskiem naszych emocji. Stał się kimś bardzo ważnym, co natychmiast wychwytuje Pola. Pokazuje mu swoje rysunki albo przychodzi pochwalić się misiem.

27 X

Rozkosze bywania u przeciwnej, politechnicznej formacji. „Mój mąż nie kąpie więcej córeczki, nie przewija, żeby nie było ZŁEGO DOTYKU”. Sukces kampanii ostrzegającej przed molestowaniem dzieci: „Zły dotyk boli na cale życie”.

Rygorystycznym inżynierem też zostaje się na cale życie, a nawet po śmierci na płycie nagrobnej ze wszystkimi tytułami i wyrazami wdzięcznej ulgi od zamęczonej domową robotą żony i niedopieszczonych dzieci.

28 X

Z rok nie kupowałam bielizny. Przyglądam się reklamom majtek. Koronki zakrywające wejście do schronu przyjemności. Benetton mógłby kiedyś zrobić jedną z reklam z kobietami w ciąży. Każda namalowałaby sobie na brzuchu swoje emocje: słoneczko, rybki. Ta po benettonowsku szokująco wyrodna ze wściekłą miną namazałaby sobie napis: Nie gap się! Nie jestem dwunożnym tabernakulum!

Od ósmej do piętnastej, trzy razy w tygodniu zostaję sama z Połą. Ani chwili odpoczynku. Przeżywam swoje „dzikie pola”. Żeby jeszcze była z tego korzyść dla Piotra, ale on wraca załamany z ośrodka leczenia nerwic, gdzie ma wolontariat.

– Dlaczego nerwice i depresje leczą psychiatrzy – narzeka. – Co mają do zaoferowania oprócz izolacji, mętnej diagnozy i prochów? Pomogłaby tylko psychoterapia. No tak, ale w Polsce jest niewielu zawodowych psychoterapeutów, a ich kompetentne usługi są drogie. W rezultacie ludzie z nerwicą lądują na oddziałach psychiatrycznych – biadoli.

Ten ośrodek i tak jest luksusowym miejscem w nędzy służby zdrowia. Nerwicowcy z całej Polski czekają na miejsce w nim miesiącami. Od dziesiątek lat nieodnawiany, z żebraczo opłacanym personelem. Brakuje na mydło i papier toaletowy, konieczne remonty sponsorują bogate firmy farmaceutyczne, którym zależy na opchnięciu swoich leków. Ćpają je pacjenci i się uzależniają, bo kogo stać na psychoterapię?

– Brzmię jak Marks, ale sprawa jest śmierdzą-co klasowa – wścieka się Piotr. – Terapeutyzować w pierwszej kolejności młodych, wykształconych i bogatych, a reszcie lekarstwa? Miliony roztrzęsionych emerytów i biedaków na relanium? Czy my żyjemy w Afryce? Leki na AIDS są za drogie dla czarnych mas, leczmy białe wyjątki, reszta niech umiera. W Polsce psychicznie.

29 X

Kładąc się spać, w ciemnościach dochodzę do wniosku, że jestem ślepa na moje dziecko. Nie dowierzam, że jest. Ciągle je wącham, gładzę, czytam powoli jego ciałko brajlem pieszczot.

Miliony kobiet patrzą martwym wzrokiem na cośrodowe rozgrywki piłkarskie. Wielka murawa jest tego dnia cmentarzem życia rodzinnego. Na pewno większość kibiców nie miałaby nic przeciwko pochowaniu ich rzędami przy boisku, gdzie leżeliby pod trawką obok piłkarzy swojej drużyny. Bramkarze mieliby groby na skraju, reszta według rozstawienia, skrzydłowi po bokach, w środku pomocnicy itd.

Z dwojga złego wolę mecze od westernów (drugie telewizyjne hobby Piotra), przynajmniej nie słychać zabójczych dialogów.

Od chodzenia po drewno przez taras w samej koszuli i gapienia się nocą na szarańczę gwiazd zachorowałam.

Piotr musi teraz obsługiwać dwie dziewczynki, z tym że starsza potrafi kaprysy zmienić w polecenia: Herbaty! Książek!

30 X

Zwlekam się do telewizji na program Cejrowskiego „Z kamerą wśród ludzi”.

W garderobie patrzę na swoją schorowaną minę i widzę myśli charakteryzatorek: „Kobieta w pewnym wieku nie powinna wychodzić z domu bez makijażu”.

Bądźmy więc konsekwentni: w jeszcze późniejszym nie powinna wcale wychodzić.

Z czasem ludzie upodabniają się, noszą tę samą maskę starości. W młodości występujemy pod pseudonimem twarzy, ładnej, ale nie naszej. Ta moja przed czterdziestką jest bez żadnych zalet, oprócz tej, że jest wreszcie moją własną. Firmującą zmarszczkami coś więcej niż wadliwy zgryz.

Zapraszać mnie, szkielet, do programu o ucztowaniu… Wcześniej przepytywano znawczynię dubbingu o uczty erotyczne. Parę mililitrów spermy to biesiadowanie?

Prowadzący – Cejrowski – jest telewizyjnym Sarmatą. Rębajłą swoich racji. Słusznym, świętym oburzeniem walczy z komunistycznym, kłamliwym pohańcem. Logika zawodzi go, gdy zaczyna mówić o swoim wymyślonym jak u polskiej szlachty idealnym ustroju legendarnych Sarmatów: bez homoseksualistów, rozwodów i innych ludzkich zboczeń korzystania z wolności. Nigdy nie było świata, na który się powołuje, ani w jego rodzinnych stronach, ani przed wojną.

Cejrowski żyje w tej utopii dzięki swoim rozmówcom. Upaja się ich oporem wyznaczającym granice wymarzonej krainy, kreśli erudycją plany niemożliwego.

W tej samej stacji telewizyjnej ma swój program Kuba Wojewódzki, zaprzeczenie Cejrowskiego. Biseksualny urok inteligencji, koszmar dociekliwości zamiast gotowej tezy. Obydwaj podobni w jednym, tym, czego nie ma żadna ugrzeczniona, upaństwowiona stacja: swobodzie pytań.

Na tym polega chyba prawdziwa telewizja, kiedyś dziennikarstwo. Nie na formatowaniu prawdy. Poziom programowej hipokryzji nie ma wiele wspólnego z poziomem oglądalności. Showman to samotny rewolwerowiec przeciwko wszystkim. Ostrzeliwuje się ostrą amunicją pytań, żadnymi ślepakami lizodupstwa.

31 X

Otworzyłam drzwi do ogrodu i z dębów pospadały tutejsze feniksy – bażanty. Może to był i lot, ale długie ogony wlokły się po ziemi, a rozpaczliwy wrzask ogłaszał katastrofę.

Nie mogę już słuchać, czego nie mamy, żeby wejść godnie do Unii. Pieniędzy, cywilizacji, ustaw prawnych. Wiadomo, że to bajka, i w ostatniej chwili, w maju 2004 dynia zamieni się w karocę, łachmany w garnitur, żeby Kopciuszek wlazł na bal, do zbiorowej fotografii. Potem będzie co godzinę bicie na dwunastą w nocy, alarm. Książę, jeśli się zjawi szukać, to nie Kopciuszka, ale potomstwa wielodzietnej polskiej sierotki, do roboty.

– Mamo, zobacz, leci!

Biegnę do okna podziwiać.

– Co?- nie widzę.

– Miś Puchatek!

Puste niebo. Pod nim rośnie człowiek. Dwa i pół roku uczył się widzieć to, co jest, odróżniać od siebie samego. I wreszcie widzi to, czego nie ma, niewidzialne. Później zobaczy wiersze, obrazy, matematyczne formuły.